PolskaCzy w Polsce mamy demokrację?

Czy w Polsce mamy demokrację?

Demokracja oznacza system polityczny, w którym władzę sprawuje lud. Mam trzy poważne wątpliwości czy system stosowany w naszej ojczyźnie od 18 lat można nazwać demokratycznym. Czy potrafimy zmienić reguły gry na naszej scenie politycznej?

16.04.2007 | aktual.: 16.04.2007 15:12

Wątpliwość 1

Lud w naszym kraju "ma władzę" nie permanentnie lecz jedynie raz na ok. 1460 dni kalendarzowych. W pozostałe dni lud może składać nic nie znaczące wnioski lub organizować równie bez znaczenia najrozmaitsze protesty. Jeśli wnioski czy protesty nie są zgodne z interesem aktualnie "trzymającej władzę grupy" wnioski obywateli lądują w koszu a protesty jeśli nie są zakazane to "odpowiednio" skomentowane lub zniwelowane "kontr-protestami". Jak lekceważony jest w naszym systemie głos ludu świadczy historia wniosku ok.750 tysięcy obywateli złożonego kilka lat temu do Sejmu w sprawie JOWów. Sprawa jest nie do przeforsowania. "Elity" nie załatwią pozytywnie żadnego wniosku który jest sprzeczny z ich interesem.

Wątpliwość 2

Brak realnego wpływu na władzę powoduje zniechęcenie poczciwych obywateli do zajmowania się sprawami publicznymi. 60% obywateli nie idzie do urn! W obowiązującej u nas tzw. "pluralistycznej demokracji" ubiega się o władzę kilkadziesiąt (w 2005 roku 16) teoretycznie różnych ugrupowań politycznych. Zwycięskie ugrupowanie ma niewielką szansę zdobyć większość ważnych głosów i sprawować samodzielnie władzą. Dotychczas zazwyczaj "zwycięzca" uzyskiwał ok. 30% poparcie. Regułą było, że nie tworzył stabilnej wielkiej koalicji lecz brakujące dla sprawowania władzy niezbędne głosy "kupował za stanowiska" od ugrupowań i posłów dietetycznych. W efekcie mamy sytuację, że władzę w RP dzierżą ugrupowania mające udokumentowaną akceptację ok. 12 % obywateli (40/100 X 30/100 =12/100). To nie są rządy WIĘKSZOŚCI – to są rządy MNIEJSZOŚCI która dzięki sprawnemu marketingowi uzyskała jedynie spośród wielu największe poparcie. To jest sprzeczne z fundamentalną ideą demokracji która mówi, że decydujący głos powinna mieć większość.

Wątpliwość 3

Nasz system polityczny to demokracja pośrednia. Lud sprawuje władzę nie osobiście lecz poprzez swoich przedstawicieli. Problem w tym, że wg założeń dla "demokratycznych przedstawicieli ludu" dobro wspólne powinno być najważniejszym (jedynym) nakazem. Niestety w naszym systemie politycznym najważniejsze jest dobro ugrupowania lub dobra osobiste naszych "elit" politycznych tj zaspokojenie ich aspiracji politycznych i finansowych. Poparcie wyborców kupuje się obiecankami typu: "Od przyszłego roku będziemy rewaloryzować emerytury i renty proporcjonalnie do wzrostu średniej płacy. Będzie to kosztowało nas (wasz budżet) ok. 6 mld. zł." "Dyplomatycznie" w informacji nie wyjaśnia się komu te 6 mld zostanie zabrane. Stosowanie tej wersji demokracji powoduje, że nasze "elity polityczne" zadłużają nasz kraj (nas) w tempie ok. 30 mld. zł. rocznie a jak wiadomo obecnie nasz dług publiczny wynosi już ok. 500 mld. zł. Jednocześnie nasz majątek narodowy został w znacznej mierze, niekoniecznie uczciwie, wyprzedany. Pozostały
już tylko resztówki. Czy w takich warunkach nasza ojczyzna ma szansę rosnąć w siłę a nam obywatelom dać nadzieję na lepsze jutro?

Czy możemy zastosować lepszą demokrację?

Skoro obecnie stosowany w naszej ojczyźnie system polityczny, formalnie określany demokratyczny ma w/w wyjątkowo niebezpieczne wady to dlaczego nasze "elity" nie prowadzą poważnej debaty publicznej nad ich wyeliminowaniem bądź ograniczeniem? Dlaczego nie prowadzi się poszukiwań lepszej demokracji? Kto się boi praktykowanej, z wyjątkowo dobrym skutkiem, od 150 lat przez Helwetów prawdziwej demokracji? Dlaczego moi rodacy na hasło REFERENDUM prawie wszyscy reagują nerwowo?

Nie wiem jak jest naprawdę ale po kilku miesiącach "drążenia tematu" mam wrażenie, że przyczyny obawy przed oddaniem pełni władzy ludowi w naszym kraju są trywialne. "Elity" są totalnie przeciw bo system pełnej demokracji degraduje ich z pozycji "panów tego Świata" do roli "służby temu Światu". "Możni" tego Świata obawiają się, że "biedni" przypomną sobie podstawowe hasło komunistów o jednakowych żołądkach i przegłosują "urawniłowkę". "Katolicy" boją się, że zdemoralizowany prosty lud za inspiracją ateistów przegłosuje unieważnienie dekalogu. "Niewierzący" z kolei boją się, że katolicy przegłosują przymusowy chrzest wszystkich i obowiązkowe praktykowanie religii, etc. itp. itd. Czy to są poważne obawy?

Niech mi ktoś wyjaśni czy jesteśmy skazani trwać pod rządami "populistycznych" dyktatur wymieniających się co cztery lata aż do końca Świata i jeden dzień dłużej? Czy pełna demokracja jest dla nas marzeniem "ściętej głowy"? Czy pokojowo nic w tej sprawie nie da się zrobić i musimy "kuć kosy na sztorc"? Niech mi ktoś wytłumaczy czy rzeczywiście jesteśmy tak zdemoralizowanym, nietolerancyjnym, prymitywnym narodem, że nie możemy równać się z Helwetami i nie możemy korzystać z ich doświadczeń? Może moglibyśmy na początek wypróbować prawdziwą demokrację na poziomie gmin?

Zdzisław Gromada

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)