PolskaCzy siła militarna państwa może leżeć w samobójstwie jego obywateli?

Czy siła militarna państwa może leżeć w samobójstwie jego obywateli?

Na przełomie czerwca i lipca 1939 roku miało dojść do zaprzysiężenia kilkudziesięciu kandydatów do oddziału "żywych torped" w polskiej Marynarce Wojennej. Miała to być specjalna jednostka złożona z ochotników zdecydowanych na samobójczą śmierć w obronie i ku chwale Polski. To jedna z tajemniczych historii II wojny światowej, w której ilość niewiadomych pozwala przypuszczać, iż mamy do czynienia z niezwykłą wojenną legendą lub misternie spreparowaną mistyfikacją - pisze Marta Tychmanowicz w felietonie dla Wirtualnej Polski.

Czy siła militarna państwa może leżeć w samobójstwie jego obywateli?
Źródło zdjęć: © PAP | UPPA/Photoshot

02.07.2012 | aktual.: 03.07.2012 12:41

Autorstwo tej domniemanej legendy-mistyfikacji przypisuje się polskiemu wywiadowi, który w celach propagandowych oraz by dezinformować wroga całą historię sprytnie obmyślił i wyreżyserował. Cała sprawa zaczęła się od "spontanicznego” listu-odezwy z maja 1939 roku pt. "Będziemy walczyć jak furiaci” opublikowanego w "Ilustrowanym Kurierze Codziennym” przez trzech młodych mężczyzn: Władysława Bożyczkę oraz Edwarda i Leona Lutostańskich: "Prosimy umieścić nasz list otwarty w swoim piśmie, ponieważ chcemy dać swoją odpowiedź Hitlerowi na jego żądania. Otóż ja i moi dwaj szwagrowie wzywamy wszystkich tych Polaków, co chcą niezwłocznie oddać życie za Ojczyznę, jednak nie w szeregach armii razem ze wszystkimi, lecz w charakterze 'żywych torped' z łodzi podwodnych, żywych bomb z samolotów, w charakterze żywych min przeciwpancernych i przeciwczołgowych. Każda zmarnowana torpeda, bomba i mina kosztuje dużo pieniędzy, których nadmiaru nie mamy. Każdy okręt nieprzyjacielski, czołg, pancerka, może i tak kosztować życie
kilkunastu żołnierzy, zaś jeden człowiek zdecydowany może oddać tylko jedno swoje życie, jako żywy pocisk, czy w torpedzie bombowca, czy minie. Człowiek w torpedzie zawsze znajdzie ten cel, w który zechce trafić i ten samem zaoszczędzi życie innym żołnierzom, zniszczy zaś wielu wrogów”.

Inne tytuły prasowe postanowiły również nagłośnić ten apel. Pozytywnych odpowiedzi na to wezwanie oraz listów deklarujących chęć przyłączenia się było tak wiele, że redakcje zaczęły je wszystkie odsyłać do Ministerstwa Spraw Wojskowych. Wpłynęło – wg różnych źródeł – ok. 3-4 tys. deklaracji, w tym blisko 150 od kobiet. Organizacją naboru miała się zająć Marynarka Wojenna RP - wystawiano nawet papierowe potwierdzenie przyjęcia deklaracji zgłoszeniowej: "W odpowiedzi na list Pana z dnia... Szef Kierownictwa Marynarki Wojennej polecił przesłać Panu wyrazy uznania za objaw tak wysokiego poczucia patriotyzmu. Jednocześnie komunikuję, że zgłoszenie Pana zostało zarejestrowane i w razie potrzeby będzie wykorzystane”. Był to wówczas chyba jedyny na świecie przypadek, kiedy to państwowe siły zbrojne oficjalnie formowały oddziały samobójcze (przyjmując wszystkich bez względu na wiek i płeć) - japońska samobójcza formacja kamikaze powstała dopiero w październiku 1944 roku.

Dla blisko setki wyselekcjonowanych kandydatów miano nawet zorganizować specjalne dwumiesięczne szkolenie od października 1939 roku... Przeszkodą w wykorzystaniu "żywych torped” okazał się jednak nie tylko wybuch wojny, ale również ówczesne technologiczne zapóźnienie polskiej armii. Marynarka Wojenna nie posiadała odpowiedniego zaplecza inżynieryjno-technicznego, gdzie powstać by mogły sterowalne jednoosobowe torpedy. Wybranych ochotników szkolono więc do działań dywersyjnych na tyłach frontu - część z nich wcielono do oddziału 2 Pułku Strzelców Podhalańskich, gdzie utworzono Samodzielny Batalion Szturmowy, nazywany "batalionem śmierci”. Taki sam batalion miał powstać w Warszawie oraz w Poznaniu. "Żywymi torpedami” nazwano też ochotników, którzy odpowiedzieli na apel prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego i licznie zgłosili się w ramach obrony cywilnej do trudnego, grożącego śmiercią zadania likwidacji niemieckich gniazd ckm-ów na Czerniakowie.

Idea zastosowania "żywych torped” w walce nie była polskim wymysłem - już w 1918 roku Włosi przeprowadzili udany atak na austro-węgierski pancernik "Viribus Unitis” (dwuosobowa załoga torpedy jednak nie poniosła śmierci, a jedynie umocowała pod kadłubem ładunki wybuchowe). Pierwszą włoską żywą torpedę nazwano Mignatta, a jej młodszą siostrą – z czasów II wojny światowej – była Maiale (tego typu torpedę wykorzystano np. do zatopienia pancernika "Queen Elizabeth” w 1941 roku). Te stalowe trumny musiały być prowadzone przez dwie osoby – sternika i mechanika – którzy w skafandrach do nurkowania z butlami tlenowymi siedzieli na torpedzie okrakiem. W 1944 roku produkcję żywych (jednoosobowych) torped (Neger, a potem Marder) rozpoczęli też Niemcy, jednak jeszcze w tym samym roku zaczęto ograniczać ich zastosowanie - straty wynosiły często 80-100% przy zerowej wręcz efektywności (zatapialności).

Praktyka wykazała, że zastosowanie "żywych torped” miało sens tylko w przypadku nieruchomych statków (np. w portach), była więc to – wg Waldemara Benedyczaka – broń "rozpaczy, ostatniej szansy i na pewno broń słabszych”. Czołowy ówcześnie polski inżynier okrętownictwa Aleksander Potyrała już w 1938 roku w "Przeglądzie Morskim” sceptycznie ocenił koncepcję naboru i wykorzystania polskich ochotników jako "żywych torped”: "Łatwiej jest bowiem zdecydować się na śmierć, niż będąc zamkniętym w żywej torpedzie trafić w nieprzyjacielski okręt płynący – w dodatku z dużą szybkością, zygzakiem i czujnie badający okoliczne wody przy pomocy aparatów podsłuchowych. Zresztą siła militarna państwa nie może leżeć w samobójstwie jego obywateli...”.

Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródła:
Waldemar Benedyczak "Samotni wojownicy”, Warszawa 1995
Narcyz Klatka "Polskie żywe torpedy w 1939 roku”, Gdańsk 1999
Stefan Smolic "Podwodna broń dywersyjna”, Warszawa 1974

Zobacz także
Komentarze (76)