Czy Rosja usunie ostatniego dyktatora Europy?
Kreml nieoczekiwanie dla wszystkich stał się w ostatnim czasie głównym zainteresowanym w sprawie obalenia ostatniego dyktatora Europy. Dotychczas niezmiennym kandydatem Moskwy na prezydenta Białorusi był... sam Aleksander Łukaszenka.
19.11.2010 | aktual.: 11.01.2011 12:58
Jako pierwszy miano "prorosyjskiego" otrzymał poeta Uładzimir Niaklajeu - jeden z dziesięciu obecnych pretendentów na urząd głowy państwa. Niespełna rok przed wyborami na Białorusi rozpoczął kampanię obywatelską "Mów prawdę!". Nowa formacja szybko zwabiła do swoich szeregów sporą część członków różnych opozycyjnych partii białoruskich, przekształcając się wkrótce z kampanii społecznej w kampanię polityczną.
Niaklajeu na początku ukrywał pochodzenie środków na swoją inicjatywę, wbrew hasłu "Mów prawdę!|. Później przyznał, że pochodzą z Rosji, nie wdając się jednak w szczegóły. - Nie sądzę, żeby to były pieniądze bezpośrednio z Kremla. Po klęsce, zaznanej w czasie "pomarańczowej rewolucji" w 2004 roku na Ukrainie, Moskwa odstąpiła od strategii otwartego i bezpośredniego poparcia któregokolwiek z kandydatów. Z drugiej strony jestem przekonany, że bez sankcji Kremla, biznes rosyjski nie inwestuje w kampanie polityczne sąsiednich krajów - mówi Wirtualnej Polsce białoruski politolog Jury Czawusau, doradca prawny biura wykonawczego Zgromadzenia Pozarządowych Demokratycznych Organizacji Białorusi.
To właśnie rosyjski biznes ma zyskać na ewentualnej wygranej "prorosyjskiego". Trzonem prezentowanej niedawno "gospodarczej doktryny" Niaklajewa jest zacieśnienie współpracy z Moskwą: sprzedanie Rosjanom dwóch dużych rafinerii w Mozyrze i Nowopołocku (przemysł petrochemiczny generuje około 1/3 białoruskiego PKB) oraz innych strategicznych przedsiębiorstw państwowych.
Drugim kandydatem na prezydenta, kokietującym Kreml, jest były dyplomata i współpracownik Łukaszenki Andrej Sannikau. Paradoks polega na tym, że jego inicjatywa nazywa się... "Europejska Białoruś|, a sam on jeszcze niedawno dość krytycznie wypowiadał się o Rosji i jej poparciu dla "Baćki". Obecne zarzuty niestałości w poglądach ucina słowami: - Jeżeli z Europy brzmią głosy poparcia dla Łukaszenki, a z Rosji dla opozycji, to musimy się do nich przysłuchać - mówi Sannikau.
Europa stawia na Łukaszenkę
Taki jest wniosek z ostatnich wypowiedzi prezydent Litwy Dali Grybauskaite. Stwierdziła ona, że tylko obecny prezydent Białorusi gwarantuje gospodarczą i polityczną stabilność tego kraju i dlatego wygrana Łukaszenki w wyborach prezydenckich 19 grudnia jest pożądana. Według dyplomatycznych źródeł agencji Reutera, która opublikowała słowa litewskiej prezydent ze spotkania z ambasadorami UE w Wilnie, wypowiedź byłej eurokomisarz odzwierciedla opinię, która panuje w wielu stolicach Unii.
Po raz pierwszy od dekady Europa nie ma w wyborach na Białorusi konkurenta dla Łukaszenki, którego mogłaby poprzeć. Miał nim zostać kandydat na prezydenta zjednoczonej opozycji w 2006 roku Aleksander Milinkiewicz. Nieoczekiwanie jednak zrezygnował z powodu braku finansowego poparcia Zachodu.
Politykę ostrożnego dialogu z Mińskiem Bruksela rozpoczęła jeszcze w 2008 roku - po długoletniej izolacji obecnego reżimu, która nie przyniosła żadnych skutków politycznych. Rok później Białoruś, wraz z pięcioma innymi krajami byłego ZSRR, przystąpiła do unijnego programu Partnerstwo Wschodnie, zapoczątkowanego przez polską i szwedzką dyplomację. Celem tej strategii jest "wciągnięcie" wschodniego sąsiada Polski w procesy europejskiej integracji. Nawet z Łukaszenką.
Bodźcem do coraz śmielszej akceptacji "ostatniego dyktatora Europy" stał się zarówno obecny brak jedności w opozycji białoruskiej, jak również nieopatrzny flirt części jej liderów z Moskwą. - Nie chcemy, by naszym sąsiadem była druga Rosja - stwierdziła prezydent Litwy.
Za wszelką cenę
Zbliżenia Łukaszenki z Brukselą obawia się natomiast Rosja. - Przez 16 lat był on dla Kremla swoistym znieczuleniem "imperialistycznego bólu fantomowego", powstałego po rozpadzie Związku Radzieckiego - zwraca uwagę w rozmowie z Wirtualną Polską ekonomista Siarhiej Czały, który w latach 1994-1998 pracował w Centrum analitycznym Kancelarii Prezydenta Republiki Białoruś.
Siarhiej Czały dodaje, że Moskwa słono za to lekarstwo płaciła. Skalę dotacji i ulg cenowych na surowce, które otrzymał w tym czasie Mińsk "w zamian za pocałunki", eksperci rosyjscy oceniają na ponad 50 miliardów dolarów. Nic więc dziwnego, że obecni liderzy Rosji w końcu uznali Łukaszenkę za zdrajcę.
Od kilku miesięcy w rosyjskiej telewizji przeciwko prezydentowi Białorusi toczy się miażdżąca kampania medialna. Jej kulminacją stał się serial dokumentalny "Baćka chrzestny" (Ojciec chrzestny) w należącej do Gazpromu stacji NTV. Rozprawia o korupcyjnej działalności rodziny Łukaszenki, o jego zdrowiu psychicznym, i przypomina tajemnicze zaginięcie i unicestwienie głównych politycznych przeciwników pod koniec lat 90. Jednym z celów tej kampanii jest przypomnienie Zachodowi, że obecny prezydent Białorusi jest chorym psychicznie dyktatorem, który ma na rękach krew i z którym nie da się współpracować. Nikt co prawda nie tłumaczy, dlaczego Kreml przejrzał na oczy dopiero teraz.
Tym czasem w oczach Europy Łukaszenka z moskiewskiej maskotki przeistoczył się w głównego obrońcę niezależności Białorusi. Czy zmiana politycznego wektora oznacza zmianę kierunku jego polityki? Wydaje się, że głównym celem jest utrzymanie władzy. Za wszelką cenę.
Wielu z tych, którzy popierają kampanię "Mów prawdę!", uważa, że nie ma różnicy skąd pochodzą pieniądze - najważniejsze jest obalić dyktatora. Również za wszelką cenę. - Zbierając podpisy poparcia, słyszeliśmy opinię ludzi, którzy mówili: głosujemy przeciwko niemu! Kto z was go zmieni, jest nieistotne - mówi Uładzimir Niaklajeu.
Aleh Barcewicz specjalnie dla Wirtualnej Polski