Czy Otto Warmbier zerwał plakat w hotelu? "Wykluczone, żeby zrobić to w miejscu publicznym"

"Plakaty, w formie czegoś w rodzaju ołtarzyków propagandowych są wszędzie". Autor książki "Dwa lata w Phenianie" wspomina życie w Korei i zdradza szczegóły życia na podsłuchu.

Czy Otto Warmbier zerwał plakat w hotelu? "Wykluczone, żeby zrobić to w miejscu publicznym"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Nina Harbuz

20.06.2017 | aktual.: 20.06.2017 17:46

Nina Harbuz, Wirtualna Polska: Co pan najlepiej zapamiętał z pobytu w Korei Północnej?

Artur Nowaczewski, autor książki "Dwa lata w Phenianie", wykładowca na Uniwersytecie Gdańskim: Wyjeżdżaliśmy w 1989 roku, miałem wtedy 11 lat, więc dla dziecka w moim wieku najważniejsze były przeżycia szkolne. Chodziłem do szkoły przy Ambasadzie Związku Radzieckiego z innymi dziećmi z dawnych krajów „demokracji ludowej”. Pierwsze wrażenie Korea zrobiła na mnie jeszcze z powietrza, z samolotu. Był listopad, kraj wyglądał dość ponuro, zmienia była czerwona, gliniasta. Moją uwagę zwróciły niskie sosny i wielkie, rozległe miasto. A już szczególne wrażenie zrobił na mnie hotel w kształcie rakiety, który akurat wtedy w Pjongjangu budowano.

To było wtedy ładne miasto?

W całym mieście były trzy zabytki na krzyż. Oprócz tego, same blokowiska, gdzieniegdzie pokryte grzybem ze względu na dużą wilgotność powietrza. Ulice były czyste, nie widać było śmieci. Parki były wypielęgnowane. Gdy jednak przysiadło się tam na ławce, momentalnie pojawiał się tzw.„zamiatacz”. Tacy ludzie mieli jednocześnie baczenia na to, co dzieje się w okolicy. Czuć było stałą obserwację.

Obraz
© Archiwum prywatne

Artur Nowaczewski, jako 11-latek w Korei Północnej

Ludzie na ulicach spuszczali wzrok na widok obcokrajowców?

Na ogół byli obojętni. Pamiętam taką historię, kiedy jechaliśmy metrem z dziadkiem, który nas odwiedził. Zagadnął go Koreańczyk i zaczął podpytywać o upadek Muru Berlińskiego i czy Korea Północna z Południową zjednoczą się w przyszłości. Być może był to był ktoś podstawiony, bo Koreańczycy unikali kontaktów. Choć zdarzało się, że zaczepiały mnie małe dziewczynki. Stawały przede mną i kłaniały się albo dygały. Czułem się jak angielski lord na wakacjach.

Czemu się tak zachowywały?

Przypuszczam, że myliły mnie z Rosjanami, których w Korei mieszkało wtedy całkiem sporo. Obywatele krajów socjalistycznych mieli inny status w Korei, traktowano ich jak przyjaciół, sojuszników. Po upadku ZSRR stosunek do Rosjan w Korei zapewne się zmienił. Pierwsze nieprzyjazne symptomy, ochłodzenie wobec stosunku do Europejczyków pojawiły się podczas pierwszej wojny w Iraku.

Mógł pan swobodnie poruszać się po mieście komunikacją miejską?

Tak i czasem nawet sam chodziłem po mieście. Do dziś pamiętam charakterystyczny zapach trolejbusów. To była wymieszana woń czosnku, którego Koreańczycy jedli bardzo dużo, ze smrodem papierosów. Po ulicach jeździły kupione od Szwedów w latach 70. Taksówki. Wszystkie takie same - niebieskie volvo. Widziało się też bordowe mercedesy 190 z czerwoną gwiazdą na rejestracji. Kiedy jechało takie auto, wiadomo było, że w środku podróżuje wysoko postawiony członek partii albo ktoś z jego rodziny.

Pana rodzice mieli samochód?

Nie, więc woził nas kierowca, który zabierał też większe grupy pracowników z firmy mojego taty na wycieczki. Mieliśmy też tłumacza, ale tłumaczył co chciał, jak chciał i miał cały czas baczenie na to co mówią ludzie. W domu też byliśmy podsłuchiwani. Kiedyś znajomy mojego taty z ambasady, który był wojskowym, zauważył w naszej lampie podsłuch, więc kiedy rodzice chcieli porozmawiać "bez świadków", szli do łazienki, odkręcali wodę w kranach i szeptali.

Obraz
© Archiwum prywatne

Artur Nowaczewski, jako 11-latek w Korei Północnej

A dokąd jeździliście na wycieczki?

W miejsca ściśle wskazane, po zdobyciu wcześniejszego pozwolenia w formie przepustki, najczęściej z koreańskim kierowcą i „opiekunem”. Dla pracowników firmy taty, w której pracował jako księgowy, organizowano pikniki. To był jedyny moment, w czasie którego Koreańczycy zachowywali się swobodniej. Był grill, alkohol, a nawet wspólne tańce i śpiewanie piosenek. Choć ciekawe jest to, że na takie spotkania pracownicy firmy mogli zabrać ze sobą tylko jedno i zawsze to samo dziecko. Pozostałe zostawały z drugim rodzicem w domu. Ograniczali więc kontakt z cudzoziemcami jak tylko mogli. Mój tata przez dwa lata w pracy nie nawiązał z nikim prywatnej relacji.

Uczestniczył pan w oficjalnych świętach?

Tak i moja matka nie bez powodów się tego bała, bo musiała mi i młodszemu bratu nakazać bezwzględną ciszą, a dzieci nie zawsze da się upilnować. A nas potwornie bawiły te emocjonalne, histeryczne przemówienia i ciężko nam było nieraz zachować powagę.

W mieście widział pan dużo plakatów propagandowych?

Obrazy, nawet nie plakaty, w formie czegoś w rodzaju ołtarzyków propagandowych są wszędzie. Nie różnią się wiele od naszych obrazów z okresu socrealizmu. Są podświetlane w nocy, ozdobione kwiatami.

Zmarł uwolniony przez Koreę Płn. amerykański student

Łatwo zerwać plakat propagandowy?

To jest wykluczone, żeby zrobić to w miejscy publicznym. Sami Koreańczycy na to nie pozwolą, bo zostaliby ukarani. Jeśli przyczyna aresztowania amerykańskiego studenta jest prawdziwa, to Otto Warmbier zapewne zerwał go w hotelu, gdzie przez krótką chwilę był sam, ale na pewno służby szybko zorientowały się, kto mógł to zrobić i został błyskawicznie namierzony.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (77)