Czy Niemcy utoną w imigranckim tsunami?
Niemcy chcą przyjmować tysiące imigrantów, ale nawet wewnątrz kraju rodzą się wątpliwości co do strategii przyjętej przez rząd. Niektórzy punktują wady zbyt otwartej polityki, inni podkreślają, że proponowany system zamiast w pierwszej kolejności dbać o autentycznych uciekinierów z rejonów objętych wojną, przyciąga mieszkańców Serbii czy Kosowa.
Czytaj również - Dobre serce nie pomoże uchodźcom
Wywodzący się z polsko-żydowskiej rodziny, ocalałej z Holokaustu, niemiecki pisarz i dziennikarz Henryk M. Broder zauważa w felietonie dla "Die Welt" brak rozsądku w podejściu współobywateli do problemu imigracji.
Jego zdaniem Niemcy przeliczyli się z imigracją. Nie są w stanie z nią sobie poradzić. A twierdzenie, że problem jest "wyzwaniem, ale do udźwignięcia", to zaklinanie rzeczywistości, które na niewiele się zda.
Nie tylko Broder, ale i prasa niemiecka podają wiadomości, z powodu których zaczynamy się zastanawiać czy polityka naszego zachodniego sąsiada jest dobrze przemyślana. Burmistrz, który grozi konfiskatą nieużytkowanych nieruchomości i przekazaniem ich pod zasiedlenie imigrantom, jeży włos na głowie. Co z podstawowym rdzeniem zachodniej cywilizacji, prawem do własności? Retoryka burmistrza uderza w "spekulantów i tych, którzy kupili nieruchomości w celach oszczędności podatkowych". Przypomina to, jak zły sen, propagandę wymierzoną w kułaków.
To jednak nie jedyny absurd. Podstawowy jest taki, że główny napływ przybyszów nie pochodzi z rejonów objętych konfliktami. Ponad połowa z około 140 tysięcy wniosków o azyl, złożonych w pierwszym kwartale 2015 roku, to wnioski mieszkańców Bałkanów. Z Kosowa i Serbii przybyło ich więcej osób niż w trakcie walk o oderwanie Kosowa od Serbii w latach 90. Mieszkańcy Syrii, Iraku i Erytrei składają tylko 35 proc. z całej puli wniosków. O jakiej solidarności w dzieleniu się uchodźcami jest więc mowa?
Niepokojące jest też pytanie, dlaczego wszyscy jadą do Niemiec. Nawet ci, którzy dostali się na Węgry protestują, że utrudnia im się przejazd do Niemiec. Polska Straż Graniczna także już udaremniła "ucieczkę" czwórki syryjskich chrześcijan, przyjętych przez nasz kraj, za zachodnią granicę.
Zderzenie z rzeczywistością
Broder widzi problem w deklaracjach rządu Niemiec, że jest on otwarty na przyjmowanie azylantów. Uważa, że rządzący się przeliczyli. Na dowód pokazuje film przygotowany przez Federalne Biuro ds. Migracji i Uchodźców, zatytułowany "Polityka azylowa Niemiec". Przez 17 minut widz obserwuje, w jak komfortowych warunkach dociera do Niemiec uchodźca z Iraku, jak jest obsługiwany, jak gładko przechodzi kolejne etapy. Każda osoba napotkana przez niego w procesie otrzymywania prawa pobytu pyta: "Jak mogę panu pomóc?". Otrzymuje miejsce do spania, wyżywienie, potem badania lekarskie; cała procedura jest miła, na koniec dostaje także pracę. Czy można sobie wyobrazić lepszą reklamę Niemiec dla potencjalnych uchodźców i imigrantów? Nie. Dlatego przetłumaczono to na arabski, paszto, albański, serbski i rozpropagowano na świecie.
Dalekie jest to od rzeczywistości, w której na granice prą setki tysięcy osób pragnących zaznać tego samego losu co bohater reklamówki. Kiedy niemieccy producenci namiotów nie wyrabiają się z zamówieniami, a właściciele ruder zarabiają niezłe pieniądze na oferowaniu miastom noclegu dla imigrantów, pojawia się rozczarowanie.
Pojawiają się też narzekania: chleb za twardy, nie ma dobrych warunków kwaterunkowych, widać już, że przyjęcie jest niezbyt ciepłe. A pracy też nie będzie. Praca dla niewykwalifikowanych, za którą można dziś wyżyć w Niemczech, jest rzadkością. Musi też minąć trochę czasu zanim ci wykwalifikowani nauczą się języka i wsiąkną w rynek. Tak więc idea integracji przez pracę, promowana jako sposób na kryzys imigracyjny, praktycznie jest niewykonalna. W związku z problemami na rynku pracy, Broder twierdzi, że przyjmowanie takiej liczby imigrantów to nie tylko ryzyko konfliktów etnicznych i religijnych, ale przede wszystkim tworzenie ogromnej ilościowo klasy lumpenproletariatu, bez szans na pracę w przyszłości.
Problemy na miejscu
Pomysły na radzenie sobie z sytuacją bywają różne. W obliczu walk pomiędzy różnymi frakcjami w obozach dla uchodźców pojawiają się pomysły, żeby dla poprawienia obrazu sytuacji i ograniczenia burd oddzielnie umieszczać potencjalnie zwaśnione grupy - sunnitów i szyitów, Kurdów i Syryjczyków, chrześcijan i muzułmanów.
Leżące w okolicach Lasu Turyńskiego miasto Friedberg to dom 1800 uchodźców z 12 krajów. I nie trzeba neonazistów, żeby zagościła tam przemoc. Wystarczy napięta sytuacja w ośrodku oraz różnice etniczne i religijne. Mecze drużyn narodowych skończyły się bójkami na pięści. Religijne dysputy o mało nie kosztowały życia afgańskiego konwertyty na chrześcijaństwo, któremu akurat prawo azylu przysługuje ze względu na prześladowania religijne.
Zresztą dla Niemców to nic nowego. W ubiegłym roku mieliśmy do czynienia z walkami ulicznymi kurdyjskich gangów przeciwko tureckim nacjonalistom czy przeciwko salafitom. Teraz w obliczu narastania konfliktu Turcji, Kurdów i Państwa Islamskiego internet znowu wrze i wkrótce gorące nastroje mogą się przenieść na ulice.
Zresztą dostęp do internetu też zyskał rangę prawa człowieka. Badenia-Wirtembergia planuje wyposażyć ośrodki dla azylantów w darmową sieć. Władze argumentują, że wi-fi to jedyny kontakt dla uchodźców z rodzinami, a także sposób poznawania Niemiec. Ilu z oczekiwanych przez ten kraj związkowy 100 tysięcy uchodźców zna niemiecki? To pytanie nie pada.
Co dalej?
Tymczasem Centralna Rada Muzułmanów szacuje, że ponad 600 tysięcy uchodźców stanowić będą muzułmanie. Społeczności wokół meczetów już się podwoiły z powodu napływu imigrantów. W świetle wcześniejszych doniesień o radykalizacji muzułmanów w Niemczech dane mogą napawać niepokojem. Na pewno jednak nie ministra sprawiedliwości Nadrenii-Palatynatu, Jochena Hartloffa (SPD), który widzi nawet możliwość funkcjonowania sądów szariackich, na wzór brytyjski.
W obliczu napływu imigrantów Niemcy sięgają po postulaty uznanej za ksenofobiczną i rasistowską PEGIDY, która z końcem roku masowymi demonstracjami protestowała przeciwko islamizacji kraju. Dzisiaj nawet Zieloni, ustami lidera tureckiego pochodzenia Cema Ozdemira, chcą skrócenia okresu rozpatrywania wniosków azylowych i szybkiej deportacji dla tych, którzy nie kwalifikują się do statusu uchodźcy. A tutaj też system się zatyka. Na koniec roku 2014 w Niemczech było ponad 150 tysięcy osób, których wnioski o azyl odrzucono. Deportowano tylko 10,8 tysiąca z nich.
Lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.