Czy można wierzyć sondażom wyborczym?
Z ostatnich sondaży Millward Brown wynika, że rośnie poparcie dla PiS, a spada dla Platformy. A według CBOS jest akurat odwrotnie i różnica między PiS a PO zmniejszyła się do 4 punktów proc., czyli do granicy błędu statystycznego. Według Millward Brown poparcie dla Zjednoczonej Lewicy rośnie (do 10 proc.), a według TNS Polska - gwałtownie spada (do 3 proc.). Nie jest też pewny los PSL, bo IPSOS daje ludowcom 6 proc. i pewne miejsce w Sejmie, a TNS Polska tylko 2 proc. i pożegnanie z parlamentem. Estymator zbadał, że tylko PiS (42 proc.) i Platforma (26 proc.) wejdą do Sejmu, a pozostali balansują na granicy progu wyborczego. Jak to możliwe, że wyniki preferencji wyborczych tak bardzo różnią się między sobą?
- To rodzaj zabawy, która wskazuje na pewne trendy, ale nie można ich traktować jako ostateczne wskazanie - mówi socjolog Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Do sondaży podchodzę bez przekonania, że jest to dokładny obraz odzwierciedlający rzeczywistość. Można się z nich dowiedzieć tylko tego, kto jest na czele wyborczego rankingu, a kto będzie walczyć o przetrwanie w okolicach progu wyborczego. I tyle - dodaje.
Skąd się biorą różnice?
Po pierwsze: dobór próby
Paweł Ciacek z Millward Brown tłumaczy, że wyniki mogą być nieprecyzyjne ze względu na błąd pomiaru.
- Bierze on się stąd, że nie badamy całej populacji, a tylko jej wycinek - mówi ekspert. - Jeśli w badaniu Platforma ma poparcie 30 proc., a PiS 27 proc., to granica błędu pomiaru wynosi około 4 proc. A więc faktyczny wynik możemy być dla tych ugrupowań identyczny - dodaje.
Ważne jest dobre wyselekcjonowanie próby badawczej. Większość ośrodków, za wyjątkiem CBOS, prowadzi badania telefoniczne. Znajdowanie numerów telefonów przypomina losowanie totolotka. Kombinację cyfr losuje komputer, odrzucając te, które nie istnieją.
Numery trafiają potem do ankieterów, którzy dzwonią do respondentów. W trakcie rozmowy pytają o ich wiek, płeć, wykształcenie, miejsce zamieszkania. To pozwala uzupełnić strukturę demograficzną badania tak, by odzwierciedlała Polskę w pigułce. Robi to się na dwa sposoby - agencja Estymator dodzwania respondentów, korzystając z własnych baz danych, a Millward Brown dokonuje tzw. ważenia. Jeżeli z badania wynika, że respondentów z wykształceniem podstawowym jest mniej niż wynika to ze statystyki, to pozostałe wyniki mnoży się przez odpowiedni mnożnik.
Po drugie: odmowa udziału
- Kłopot w tym, że większość respondentów odmawia udziału w badaniu, a my nikogo nie możemy zmusić do udzielenia odpowiedzi, na kogo chce głosować - mówi Jacek Chołoniewski z Estymatora.
To coraz większy problem dla socjologów. Z szacunków CBOS wynika, że przy przepytywaniu 2500 respondentów tylko tysiąc godzi się na udział w ankiecie. Większość badanych nie ujawnia swoich preferencji wyborczych, a to może prowadzić do zafałszowania wyniku.
- Ludzie są nieufni i coraz mniej chętnie godzą się na takie badania - stwierdza Beata Roguska z CBOS. Dodaje, że ankieterom coraz trudniej docierać do respondentów. Szczególnie w dużych miastach z zamkniętymi osiedlami z ochroną i zapracowanymi w korporacjach ludźmi, mieszkającym zupełnie gdzie indziej, niż są zameldowani.
Coraz częściej badacze spotykają się także z odmową udziału w badaniach exit poll, gdy wyborcy tuż po wyjściu z lokalu wyborczego pytani są, na kogo oddali głos. Tego wcześniej na taką skalę nie było.
- Zawsze jest grupa ludzi, którzy nie chcą tego powiedzieć i cała sztuka polega na tym, żeby na podstawie takich cech jak wiek, płeć i miejsce zamieszkania próbować przypisać ich do konkretnej grupy wyborców - tłumaczy Ciacek.
Po trzecie: niemówienie prawdy
CBOS jest jedynym ośrodkiem, który prowadzi badania bezpośrednio, podczas rozmów twarzą w twarz ankietera z respondentem. Być może dlatego wyniki sondażowe poparcia dla partii odbiegają od tego, co prezentują inne ośrodki. Z ostatnich badań CBOS wynika, że PO i PiS idą łeb w łeb i różnica między nimi jest na granicy błędu statystycznego (według CBOS PiS ma poparcie 34 proc., a PO - 30 proc.. Od wielu lat politycy i publicyści prawicowi zarzucają ośrodkowi, że jego badania są zbyt przychylne rządowej koalicji.
Może to wynikać ze sposobu prowadzenia badań. Zanim ankieterzy CBOS zjawią się w miejscu zamieszkania respondenta, wysyłają do niego listownie informację, że będzie prowadzone anonimowe badanie.
- Istnieje hipoteza, że część ankietowanych nie chce ujawniać swoich preferencji jeśli uważają, że są one mniej społecznie akceptowane - mówi Beata Roguska. - Poprawność polityczna powoduje, że udzielają odpowiedzi zgodnych, jak im się wydaje, z oczekiwaniami ankietera - dodaje.
Po jednym z badań zadzwoniła do CBOS zdenerwowana kobieta, której syn - urzędnik państwowy - był pytany o preferencje wyborcze. Tłumaczyła, że z powodu lęku przed utratą pracy mężczyzna nie mógł przyznać, że będzie głosował na PiS.
- Choć badania są anonimowe ludzie wciąż są nieufni i boją się, że ich preferencje mogą być ujawnione - mówi Roguska.
Dlatego na pytanie "na kogo pan/pani zagłosuje" odpowiedzi "nie wiem" częściej udzielają wyborcy nieufni wobec systemu, głosujący na partie antyestablishmentowe. - Nie chcą się do tego przyznać, bo to są "partie wstydu". Ukrywają swoje preferencje wyborcze, by nie narażać się na ostracyzm - dodaje Paweł Ciacek.
Po czwarte: sposób pytania
Ważne jest również, w jaki sposób odczytywana jest lub pokazywana lista partii. Jest różnica w wyniku badania w zależności, czy listę partii respondent ma przed oczyma, czy ktoś mu ją odczytuje. Optymalna sytuacja jest taka, że badany ma możliwość swobodnego wyrażenia wyboru.
W sytuacji, gdy badany nie potrafi powiedzieć, na kogo chce głosować, ankieter pomaga, odczytując listę partii, bądź ją pokazując. Jeśli partia jest nowa, dopiero zaczyna działać, to ogromne znaczenie ma to, czy jej nazwę ankieter wymieni z nazwiskiem lidera, czy bez. Od tego może zależeć wynik.
- Szczególne znaczenie ma to przy nowych partiach. Kongres Nowej Prawicy bez podawania nazwiska Korwin-Mikkego był przed laty zupełnie nierozpoznawalny - tłumaczy Ciacek.
Po piąte: przedstawianie danych
Kluczowe jest też, w jaki sposób przedstawia się zebrane dane. Jeśli ze statystyk ośrodek badawczy wyłączy odpowiedzi niezdecydowanych, tych, którzy nie wiedzą, na kogo chcą głosować, to partia osiąga znacznie lepszy wynik
Jednego dnia PiS badany przez jeden ośrodek ma 40 proc. poparcia, a drugiego przez inny - 30 proc. Może to oznaczać, że w jednym badaniu odrzucono odpowiedź "nie wiem", a w drugim nie.
Jak się w tym nie pogubić?
Jak w natłoku publikowanych badań, którymi jesteśmy bombardowani niemal codziennie, znaleźć ten, który jest najbardziej precyzyjny?
- Każdy lekarz wie, że nie można porównywać poziomu cholesterolu mierzonego dwiema różnymi metodami - radzi Ciacek. - Jeśli chcemy naprawdę wiedzieć, jakie są tendencje poparcia partii, to trzeba porównywać pomiary prowadzone przez ten sam ośrodek przy pomocy tej samej metody - dodaje
Rozmówcy WP są zgodni, że na podstawie sondaży można określić pewne trendy poparcia i pewną przyszłość polityczną, ale w 100 proc. dokładnie niczego przewidzieć się nie da. Bo dynamikę kampanii może zmienić wiele czynników, np. ważna debata telewizyjna, która znajdzie odbicie w sondażach dopiero za kilka dni.
Dr Jarosław Flis stawia nawet tezę, że na podstawie sondaży preferencji wyborczych niewiele można przewidzieć. - Żaden ośrodek nie jest w stanie przewidzieć, czy Zjednoczona Lewica będzie miała 7,5 czy 8,5 proc. poparcia, a od tego będzie zależeć, czy Lewica dostanie zero, czy 30 posłów, i czy Platformie uda się stworzyć z nimi koalicję - mówi socjolog.
Skąd więc taki zalew sondaży? - Z potrzeb rynku prasowego - przekonuje Jacek Chołoniewski z Estymatora. - Dobrze się to "klika" i niewiele kosztuje - dodaje. Koszt badania preferencji wyborczych wynosi około 2 tys. zł.
Problem w tym, że coraz częściej ośrodkom badań sondażowych zdarzają się poważne wpadki. Nie przewidziały one ani zwycięstwa Lecha Kaczyńskiego w 2005, ani Andrzeja Dudy w 2015.
- Zawsze można to wytłumaczyć tym, że ostatnie badania są robione na kilka dni przed wyborami i przez tych kilka dni zmieniły się preferencje wyborcze - dodaje Chołoniewski.
Socjologowie lubią powtarzać, że sondaże wyborcze są jak fotografia w biegu. I w razie porażki zawsze mogą powiedzieć, że trudno im było przewidzieć, kto przyspieszy na ostatniej prostej i wygra cały wyścig.