Czy grozi nam gorączka złota?
Kiedy wszyscy w Głuchołazach już prawie
zapomnieli o istnieniu starej, XVI-wiecznej kopalni złota, ona
sama o sobie przypomniała, informuje "Nowa Trybuna Opolska".
Przez trzy tygodnie, odkąd w Konradowie zapadła się ziemia, woda w sadzawce zmieniła kolor, stała się lekko lazurowa, seledynowa. Lej się powiększył, ściany dokoła zapadły się nieco i teraz dziura ma 5 metrów średnicy i około 16 metrów głębokości. Obok zapadliska butwieje stara belka, z zaciosami od siekiery i poprzecznym żłobieniem. Wypłynęła z wnętrza jamy. Naukowcy z Krakowa odcięli kawałek i zabrali do badań dendrochronologicznych. Okaże się, czy faktycznie ma 400 lat i jest pozostałością starej kopalni.
W 2002 roku badaliśmy metodą grawimetryczną rejon innego zapadliska koło Konradowa - opowiada dr Tadeusz Mikoś z AGH. Ta metoda pokazuje wahania w przyciąganiu ziemskim, na podstawie którego można wskazywać na istnienie pod ziemią dużych obiektów lub podziemnej pustki. Analiza pokazała kilka potencjalnych pustek. Tam teraz trzeba by wykonać wiercenia.
Dr Jan Wierchowiec, geolog, specjalista od złóż złota we wschodnich Sudetach powiedział "NTO", że złoto ciągle tam jest, ale problemem stała się opłacalność jego wydobycia. W XVI wieku koszty wydobycia były zupełnie inne, do pracy zatrudniano np. przestępców, którym nie płacono. Opłacało się eksploatować złoże, z którego dawało się wypłukać nawet 0,1 grama złota z każdego metra sześciennego urobku. Dziś, żeby z głębokości 50 czy 100 metrów wydobywać złoto, powinno być go od 1,5 do 2 gramów w metrze sześciennym wyrobiska. W Głuchołazach jest go znacznie mniej. (PAP)