ŚwiatCzy CIA kontroluje umysły? Pewnie nie. Ale chciałoby

Czy CIA kontroluje umysły? Pewnie nie. Ale chciałoby

Kontrola umysłów, jasnowidzenie, tworzenie "żołnierzy przyszłości" - takimi zagadnieniami przez lata interesowały się amerykańskie służby. Zwykle

Czy CIA kontroluje umysły? Pewnie nie. Ale chciałoby
Źródło zdjęć: © Department of Homeland Security
Oskar Górzyński

28.04.2018 13:22

W marcu dziennikarz portalu śledczego MuckRock Curtis Waltman zwrócił się do jednej z regionalnych siedzib amerykańskiego Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego o dokumenty dotyczące prowadzonych śledztw w sprawie ekstremistów z prawicy i lewicy. Prośba została spełniona. Ale wśród sterty otrzymanych przez niego plików był jeden niepasujący do reszty. Zatytułowany był "EM effects on human body.zip" i w środku zawierał trzy bardzo zagadkowe - i dziwaczne - schematy dotyczące takich zagadnień jak "zdalna kontrola umysłu" i "efekty broni pscyho-elektronicznej". Jak głosił dokument, wśród efektów tej broni broni było "czytanie i transmisja myśli", "kontrolowane sny", a nawet "wymuszony orgazm". Słowem: rzeczy jakby żywcem wyjęte z najdalszych zakątków internetu poświęconych ezoteryce i spiskowym teoriom.

Obraz
© muckrock.com

Nie wiadomo, dlaczego plik znalazł się w przesłanych dziennikarzowi materiałach. Wiadomo, że nie powstał w rządowej agencji. Jeden ze schematów pochodził z wygasłej już strony. Zapewne była to pomyłka. Ale skąd takie pliki w ogóle znalazły się w posiadaniu w agencji odpowiedzialnej za bezpieczeństwo? Czyżby amerykańskie władze interesowały się tak dziwacznymi rzeczami?

Wbrew pozorom, nie byłoby w tym nic dziwnego. Służby USA mają długą i bogatą historię zajmowania się najbardziej niekonwencjonalnymi i paranormalnymi rzeczami. Skutki bywały niekiedy komiczne, niekiedy tragiczne.

Obraz
© muckrock.com

Umysł polem walki

Początki tych zainteresowań wiążą się z osobą Allena Dullesa. Dulles to jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci zimnej wojny. Przez przeciwników uważany za antykomunistycznego radykała i świra, przez zwolenników za jeden z najbardziej oryginalnych umysłów wsród amerykańskich mężów stanu. Nie ulega wątpliwości, że był jednym z głównych twórców tajnych służb Ameryki. Dulles nie był pierwszym dyrektorem CIA, ale na dobrą sprawę stworzył Agencję w takim kształcie, jakim ją znamy. I popchnął ją w kierunku niekonwencjonalnego myślenia.

Dulles był przekonany, że Związek Radziecki wygrywa zimną wojnę, dlatego aby pokonać komunistów, trzeba oryginalnego, świeżego podejścia. Lubił mówić, że to umysł jest "największym polem bitwy zimnej wojny".

Właśnie z takiego podejścia wzięły się dwa z najbardziej kontrowersyjnych - i cudacznych - programów Agencji: projekt "Artichoke" (pl. karczoch) oraz "MK Ultra". Oba dotyczyły zagadnienia kontroli i manipulacji umysłem. Oba wykorzystywały do tego narkotyki i oba stały się przedmiotem spekulacji i spiskowych teorii na kolejne dekady.

I były to swego rodzaju spiski. "Artichoke" był w gruncie rzeczy programem nowatorskich tortur. W zagranicznych więzieniach Agencji, m.in. na terenie Niemiec, agenci wywiadu testowali - najpierw na pojmanych nazistach, potem na agentach sowieckich - skuteczność narkotyków w wymuszaniu zeznań. Chodziło tu o uzależnianiu więźniów od morfiny i wykorzystywaniu narkotykowego głodu do wywierania presji na przesłuchiwanych.

MK Ultra był bardziej nowatorski - i znacznie bardziej ambitny. W jego sercu leżały eksperymenty z LSD. Na nieświadomych niczego ludziach - np. pacjentach badano różne jego zastosowania: jako "serum prawdy", jako środek kontroli umysłu czy prania mózgu. W tym celu Agencja tworzyła np. domy publiczne, w których podawano drinki z dodatkiem LSD.

Z tego, co ujrzało światło dzienne wynika, że efekty MK Ultra były mizerne, prowadzone badania niewiele miały wspólnego z nauką. Jego ujawnienie było też ogromnym blamażem dla CIA. Szczególnie, że przy okazji na jaw wyszły historie takie jak Franka Olsona. Olson był naukowcem pracującym przy obu tajemniczych programach. Według wersji oficjalnej, Olson wypadł z okna w wyniku nieudanego eksperymentu z LSD. Wszystko wskazuje na to, że został jednak zamordowany, bo jego koledzy odkryli, że miał zamiar powiedzieć o tajnych projektach Agencji.

Batalion pierwszej Ziemi

Oficjalnie program został zamknięty na początku lat 60. Ale jego dziedzictwo przetrwało znacznie dłużej. Jedną z głównych postaci, które zainspirowały powrót do bardziej "niekonwencjonalnego" myślenia był Jim Channon, bohater słynnej książki Jona Ronsona "Faceci, którzy patrzą się na kozy". Channon to weteran wojny w Wietnamie, który rozczarowany doświadczeniem wojny - i zainspirowany ruchem New Age - postanowił zrewolucjonizować podejście do walki zbrojnej. Marzył o stworzeniu nowego typu żołnierza i nowego typu broni. Takiego, który dzięki medytacji i samodoskonaleniu czerpałby z paranormalnych mocy: przechodziłby przez ściany, osiągał neiwidzialność. Zamiast używać brutalnej przemocy, unieszkodliwiałby przeciwników spojrzeniem i innymi niefizycznymi środkami. Swoją wyśnioną armię nazwał "Batalionem Pierwszej Ziemi" (First Earth Battalion). Jego pomysły wzbudziły takie zainteresowanie, że Channon dostał propozycję, by wcielić stworzyć taki batalion. Ale pomny na to, że mógłby zostać rozliczony z dosłownej realizacji proponowanych rozwiązań (lub raczej ich braku), poprzestał na publikacji ogólnego manifestu-instrukcji, przedstawiającego jego "planetarnie ewolucyjną" wizję armii złożonej z mnichów-wojowników - czegoś na kształt rycerzy Jedi.

"Rolą Ameryki jest zaprowadzenie świata do raju" - głosiła jedna z tez dokumentu.

Jakkolwiek absurdalnie może to brzmieć, idee Channona znalazły spory posłuch wśród niektórych decydentów w siłach zbrojnych i służbach. Jednym z nich był gen. Albert Stubblebine III, który na początku lat 80. był dowódcą Dowództwa Wywiadu amerykańskiej Armii. Stubblebine wierzył, że każdy może wykształcić w sobie zdolności paranormalne. W armii, w bazie Fort Bragg w Północnej Karolinie (tam mieści się siedziba dowództwa operacji psychologicznych US Army) stworzył specjalną tajną jednostkę "paranormalnych żołnierzy", którzy mieli doskonalić się w technikach takich jak lewitacja, przechodzenie przez ściany, czy zatrzymywanie akcji serca poprzez spojrzenie.

Generał, który (nie) chodził przez ściany

Ćwiczyli to m.in. godzinami patrząc się na kozy (stąd tytuł książki Ronsona). Innym efektem jego starań było zaangażowanie jasnowidzów do celów wojskowych. Projekt ten nosił kryptonim Stargate. Z tego co wiadomo, efekty tych starań były mizerne. Sam Stubblebine przyznawał, że nie mimo prób nie udało mu się przeniknąć przez ścianę. Niektórzy z jego podopiecznych twierdzili, że udało im się zabić kozy wzrokiem. Inny, specjalizujący się w jasnowidzeniu major Ed Dames stał się później jedną z gwiazd audycji radiowych i portali lansujących spiskowe teorie. Wielokrotnie przepowiadał m.in. światowe zarazy, inwazje kosmitów czy globalne katastrofy.

Po fiasku tych projektów Stubblebine został odesłany na wczesną emeryturę. W latach po ataku na World Trade Center stał się jednym z głównych postaci głoszących, że zamach był sfingowany. Ale okazało się też, że po 11. września lansowane przez niego pomysły i techniki, na nowo wróciły do łask. W obliczu wojny z terroryzmem liczyła się każda para rąk. Starzy jasnowidzowie znów otrzymali oferty współpracy. Operacje psychologiczne i niekonwencjonalne metody znów stały się priorytetem.

Wszystkie ręce na pokład

W odróżnieniu jednak od lat 80-tych, efekt tych starań nie był tak groteskowy. Idee Channona - w tym te co do użycia muzyki, dźwięków i innych niefizycznych bodźców - interpretowano w znacznie mniej dosłowny sposób. Odrzucono new-age'owską otoczkę, zaadapotowano

Przekonali się o tym m.in. iraccy jeńcy w więzieniach takich jak Abu Ghraib, czy podejrzani terroryści w Guantanamo. Do ich przesłuchań i do ich "łamania" stosowano nie tylko zwykłe tortury (jak podtapianie), ale też inne środki. Często używano ogłuszającej, i powtarzanej przez długie godziny muzyki - czasem ogłuszających piosenek heavymetalowych (np. "Enter Sandman" Metalliki), a czasem piosenek dziecięcych, jak te z "Ulicy Sezamkowej". Wszystko po to, by obezwładnić, złamać i doszczętnie skonfundować przesłuchiwanych. W książce Ronsona pojawia się sugestia, że muzyka dodatkowo maskowała wysyłane sygnały podprogowe. Na ile były skuteczne? Nie wiadomo.

Ale wiadomo, że porażki i kompromitacje takich inicjatyw nigdy do końca nie zniechęciły służb do prób nad podobnymi eksperymantami. Być może ujawniony przypadkiem przez Departament Bezpieczeństwa Krajowego dokument świadczy o tym, że znów są one na fali.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (18)