"Często walczymy z rodzicami, choć to nie oni są źli". Pracodawca o zatrudnianiu niepełnosprawnych
- Rodzice zajmują się nimi tak, jakby byli niepełnosprawni nie tylko ruchowo, ale też intelektualnie - mówi Monika Hołymczuk. W swojej firmie zatrudnia kilkaset osób niepełnosprawnych. I przyznaje, że chociaż rozumie rodziców, to często z nimi walczy.
Niedawno media obiegła historia niepełnosprawnego pana Radka, który od dziesięciu lat rozdaje na ulicy ulotki. Marzył, żeby "pracować w cieple". I choć praca się znalazła, to się nie zatrudnił.
Dla Moniki Hołymczuk, dyrektor firmy KRK Partnerzy, to nie jest zaskoczenie. Sama zatrudnia kilkaset osób z różnymi niepełnosprawnościami. Zarówno te, które urazów doznały w wyniku wypadków, jak i te niepełnosprawne od urodzenia.
Piotr Barejka: Gdy oferujecie osobie z niepełnosprawnością pracę - warunki są dogodne, ustalone indywidualnie - i nagle słyszycie od jej bliskiej osoby odmowę. To wyjątek czy reguła?
Monika Hołymczuk: Bardzo często zdarza nam się walczyć z rodzicami osób z niepełnosprawnością. Tylko ja ich całkowicie rozumiem.
Problem tkwi w tym, że zajmują się swoimi podopiecznymi, jakby byli niepełnosprawni nie tylko ruchowo, ale też intelektualnie. Ale to nie rodzice są źli. Po prostu oni też nie mają wsparcia.
Skąd więc bierze się to podejście?
Niech pan sobie wyobrazi, że przez dwadzieścia lat podnosi z łóżka swojego syna. Musi pan mu pomóc dostać się do toalety, wziąć prysznic, nakarmić. To co pan sobie myśli?
Że to wciąż dziecko.
Dokładnie. To gdzie on pójdzie do pracy? Nieważne, że ma już czterdzieści lat. On nie rośnie. Zawsze będzie dzieckiem i trzeba się nim kompleksowo zajmować.
Rodzice roztaczają nad swoimi niepełnosprawnymi dziećmi parasol ochronny. I przenoszą to na życie intelektualne tych ludzi. Coś pokroju: skoro pomagam ci w sprawach fizycznych, to w tych intelektualnych też będę rządził.
Czyli błędem jest ten parasol?
Ale rodzice muszą ten parasol roztoczyć. Nie mają innego wyjścia. Od początku muszą pomagać, bo państwo nie daje innych systemowych rozwiązań. Dzieci i rodzice są na siebie skazani.
I codziennie zmagają się z tym, że nie mają pieniędzy na podstawowe rzeczy. Szarpią się o nową protezę, wózek, pieluchomajtki. Myślą o tym, żeby przetrwać. Martwi ich przydzielana na godziny rehabilitacja. I nagle ktoś im mówi o intelektualnym rozwoju. To jest zderzenie rzeczywistości z ideałami.
Zobacz także: Bartłomiej Sienkiewicz: Jest mi wstyd za ludzi domagających się wyprowadzenia niepełnosprawnych z Sejmu
Jak więc rzeczywistość do ideału przybliżyć?
Bez wątpienia najpierw trzeba tym ludziom zapewnić godne warunki do funkcjonowania. Powinni dostać to, czego potrzebują: rehabilitację, higieniczne rzeczy, na które teraz brakuje pieniędzy.
A potem?
Potem problem pojawia się, gdy dziecko dorasta. Rodzicom nikt nie tłumaczy, że w którymś momencie ono może pracować. Jest intelektualnie sprawne i trzeba dać mu szansę. Nie powinniśmy cały czas dawać pieniędzy. Powinniśmy dać też możliwości, aby tego człowieka zaktywizować.
Teraz system ich izoluje?
Część z tych osób nie nauczyła się świata, w jakim żyjemy. Nie potrafią posługiwać się telefonem, nie znają maili i Internetu. Tego wszystkiego trzeba ich nauczyć.
Problem też w tym, że często pokazuje się osoby biedne, chore, mało aktywne. Tak nie jest. Ludzie z niepełnosprawnościami biegają maratony, latają na spadochronach. Mam przyjaciółkę, która po wypadku pracuje w międzynarodowej firmie. Drugi kolega jest paraolimpijczykiem.
Nie rozumiem też, dlaczego nikt nie pyta nas, pracodawców, co sądzimy o systemie. Nikt nie słucha nawet samych osób z niepełnosprawnościami.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl