Czesław Mozil: jako emigrant nie mam prawa narzekać na Polskę
- Polska zaskakuje mnie na każdym kroku, a ja naprawdę jestem naiwnie zakochany w moim kraju. Nie wszystko mnie zachwyca, ale nie byłbym prawdziwym Polakiem, gdybym od czasu do czasu nie narzekał. Problem w tym, że jako emigrant nie mam prawa narzekać na Polskę, bo to natychmiast spotyka się z agresją i buntem – mówi Czesław Mozil w rozmowie z Wirtualną Polską. Znany wokalista, autor książki "Nie tak łatwo być Czesławem", opowiada także m.in. o politykach i głosowaniu w wyborach, o tym, że nie boi się rządów PiS, o swoim wizerunku "dziwkarza, alkoholika i rozrabiaki", o "X Factorze" i popularności telewizyjnej czy o seksie i kulturze jazdy Polaków. Muzyk broni disco-polo, wraca do tematu medialnych awantur ("Nienawidzę cię, Polsko", wyrzucenie fanki z koncertu) oraz wspomina pewnego hejtera, który groził mu, że porąbie go siekierą.
25.11.2015 | aktual.: 25.07.2016 17:57
WP: Grzegorz Wysocki: Czesław, krążą słuchy, że Polska jest w ruinie. Ty podobno tych ruin nie dostrzegasz. Może za rzadko opuszczasz warszawskie salony?
Nie żartuj! Zjechałem Polskę wzdłuż i wszerz. Gram koncerty solowe i z zespołem w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu, ale też w Elblągu, Wydminach czy w Pasłęku. Poznałem Polskę lepiej niż niejeden harcerz i gwarantuję: nie znajdziesz estradowca, nie znajdziesz muzyka, który regularnie jeździ po Polsce, a który powie ci, że nasz kraj jest w ruinie.
WP: Paru bym znalazł.
Ale to absurd! Polska nie jest w ruinie, wręcz przeciwnie. Naprawdę widzę te metamorfozy, widzę, jak wiele się zmienia i jak wiele tych zmian jest na lepsze. Widzę, jak ludzie wracają po iluś latach do swoich wiosek i miasteczek. To nie jest tak, jak się słyszy w mediach, że istnieje emigracja tylko w jedną stronę, że wszyscy Polacy chcą stąd uciec i nigdy nie wrócić.
Znam mnóstwo przykładów ludzi, którzy po kilku latach pobytu za granicą czy nawet w Polsce, w jakimś dużym mieście, wracają do swojego małego miasteczka, otwierają knajpę, sklep, salon fryzjerski, rozkręcają jakiś fajny biznes i udowadniają, że można. W książce opowiadam na przykład o Darku Milińskim, artyście-malarzu żyjącym w Pławnie, który zbudował niezwykłą kopię arki Noego, 40-metrową instalację u podnóża kościoła św. Tekli.
WP: Piszesz, że w prawie każdym miasteczku znajdziemy kogoś takiego, kto „miał wizję, coś zbudował i do dzieła”.
Tak, tylko, żeby to zobaczyć, trzeba wyjechać z dużego miasta, trzeba – jak to określiłeś – opuścić warszawskie salony i bankiety, i wyjechać, gdziekolwiek: na Mazury, w góry, na Kaszuby. Jestem też zakochany w Warszawie, zakochany w warszawskiej Pradze. Spotykam mnóstwo ludzi, którzy mówią mi, że nigdy nie byli w Krakowie, a mieszkają na przykład we Wrocławiu. Albo, że nigdy nie byli w Gdańsku, a mieszkają w Warszawie.
Dążę do tego, że Polska jest pięknym i różnorodnym krajem, który zaskakuje mnie na każdym kroku. Grałem dziesiątki koncertów w wielkich klubach czy teatrach, ale grałem – i wciąż gram – w setkach małych knajp i prowincjonalnych domów kultury. Uwielbiam to i za nic w świecie bym z tego nie zrezygnował. Ja naprawdę jestem naiwnie zakochany w moim kraju.
WP: Od czasu awantury medialnej, jaka rozpętała się po „Nienawidzę cię, Polsko”, nie wszyscy ci w to uwierzą.
O, właśnie, dobrze, że o tym mówisz. Bardzo mnie bolało, i dalej boli, że z powodu tej piosenki ludziom się wydaje, że nienawidzę Polski.
WP: Trudno się dziwić, skoro w tytule masz wyraźnie „Nienawidzę cię, Polsko”, a nie „Kocham cię, Polsko”.
Pewnie, że tak, ale tytuł jednej piosenki to co innego niż tekst całej piosenki, a co dopiero cała płyta. Piosenka jest o tęsknocie do kraju, o żalu i o poszukiwaniu swoich korzeni, ale została odebrana bardzo opacznie. Ludzie myśleli, ze naśmiewam się z kraju i rodaków. Było mi bardzo przykro z tego powodu, bo nie jestem głosem wszystkich emigrantów, tylko chciałem opowiedzieć swoją historię.
WP: Ludzie reagują impulsywnie, odruchowo. Słyszą, że Mozil śpiewa w refrenie „Nienawidzę cię, Polsko”, więc myślą, że Mozil nienawidzi Polski. Nie rozumiesz tego?
Rozumiem, ale to nieprawda.
WP: Dzisiaj, bogatszy o doświadczenia, o medialną awanturę, która się potem rozpętała, dałbyś inny tytuł? Zmieniłbyś słowa refrenu? Nie zrobiłbyś już z tej piosenki singla promującego płytę?
Gdybym wtedy wiedział, że tytuł tego numeru tak bardzo niektórych urazi, zatytułowałbym ten kawałek inaczej. W Polsce jest takie powiedzenie: „nie oceniaj książki po okładce”. Reakcja Polaków była dla mnie zaskoczeniem, wcześniej naiwnie wydawało mi się, że na pierwszy plan wysunie się przekaz, a nie sam tytuł.
WP: Często spotykasz się z emigrantami?
Często, i wiem, że są emigranci, którzy zawsze będą postrzegać Polskę jako kraj, który nie dał im szans ani możliwości. Koncertując dla Polonii i rozmawiając z nimi, byłem świadkiem ich frustracji i rozdarcia, bo nie wiedzieli już, co o tej Polsce myśleć. Pani konsul z Edynburga powiedziała mi, że dawno nikt nie zrobił dla emigracji czegoś tak dobrego, jak moja „Księga emigrantów”. A z drugiej strony – śmieszne jest, że duża część Polonii nienawidzi mnie za tę płytę. Albo sądzą, że się z nich nabijam. Ale jak ja mogę ich obrażać i z nich szydzić, skoro moi rodzice wciąż żyją na emigracji i nie wrócili do Polski? To tak, jakbym obrażał moich rodziców. Kompletny absurd.
WP: Cytuję: „Siedem lat temu głównym tematem było to, że jestem Duńczykiem, że przyjechałem tu nieproszony i bezczelnie kaleczę piękną polską mowę. A teraz nagle stałem się niewdzięcznym synem Polski, co gryzie rękę, która go wykarmiła? […] Najgorsze, że w pewnym momencie przyłapałem się na tym, że ja się z tego, kurwa, tłumaczę. A to przecież jest moje życie”.
Jestem podwójnym emigrantem. Powiem więcej – jestem emigrantem zarobkowym. Przecież ja tutaj przyjechałem za chlebem. Przebiłem się tutaj ze swoją muzyką, więc tutaj zamieszkałem. Nie planowałem tego ani się tego nie spodziewałem. W dodatku, kiedy przyjechałem do Polski, byłem naiwny, trochę zagubiony, nie znałem tego kraju ani panujących tu zasad. Potem - w oczach niektórych - z muzyka alternatywnego stałem się komercyjną szmatą , bo zgodziłem się na udział w TVN-owskim show. Zawsze mnie zastanawia, czy ci najbardziej zapiekli hejterzy, będąc na moim miejscu, postąpiliby inaczej?
W grudniu znów jadę koncertować dla Polonii i już nie mogę się tego doczekać. To są strasznie mocne przeżycia. Gram koncert i widzę, jak ludzie przede mną płaczą. Naprawdę.
WP: Może im smutno, bo z nich szydzisz, i dlatego płaczą?
(śmiech) Chciałbyś, żeby tak było, ale to nieprawda. I nie płaczą też dlatego, że źle czują się w Anglii. Płaczą, bo tęsknią za Polską.
WP: I zawsze bez obaw grasz emigrantom „Nienawidzę cię, Polsko”?
Gram, oczywiście, że gram. Ludzie, którzy przychodzą na moje koncerty za granicą, wiedzą o czym ta piosenka jest naprawdę. I te słowa do nich bardzo mocno trafiają.
WP: Ale Czesław, mimo wszystko spodziewałeś się reakcji, że piosenka z takim tytułem wywoła kontrowersje, że będzie skandal i takie, a nie inne, reakcje przynajmniej części polskiej sceny politycznej, części emigracji, prawicowych portali itd.
Może jestem naiwny, ale naprawdę nie pomyślałem o tym, że coś dla mnie tak oczywistego, jak płyta od polskiego emigranta, którym jestem, dla polskich emigrantów, może wywołać takie reakcje.
WP: Ale w książce wspominasz, że wiedziałeś, że media wezmą sobie z tego, co chcą. Że pójdą na skróty i będzie to żyło własnym życiem.
Jeszcze dwa lata temu kumpel mi opowiadał, że słuchał w Radiu Maryja audycji na temat patriotyzmu, podczas której zadzwoniła jakaś pani i powiedziała, że dla niej największym patriotą jest Czesław Mozil. Bo wrócił do Polski. I nagle znajdują się tacy, którzy z jakiegoś nieznanego mi powodu, robią ze mnie anty-Polaka, gorszego Polaka, złego katolika. A powtarzam – kocham swój kraj, czuję się Polakiem i wierzę w Boga.
WP: Złego Polaka i złego Czesława próbowano z ciebie zrobić także w związku z inną sytuacją, o której obszernie piszesz. Chodzi o wyrzucenie dziewczyny, która swoim głośnym zachowaniem przeszkadzała ci w czasie koncertu w Anglii i której to dziewczynie – po iluś próbach uciszenia jej – kazałeś „wyp…”. To wydarzenie zostało nagłośnione przez media, przy czym nie tylko przez serwisy plotkarskie, ale – ponownie – także przez portale prawicowe.
Tak. To był koncert w Liverpoolu, jeden z najlepszych, jakie zagraliśmy w czasie tamtej trasy. Ta niezręczna sytuacja trwała długo, naprawdę długo. Fani próbowali tę kobietę uspokoić, potem wyprosić. Finalnie musiałem zareagować. Jako gospodarz koncertu muszę dbać o to, by ludzie czuli się na nim komfortowo. Ja, ze sceny, mogę naprawdę wiele znieść, nawet gdy mi ktoś przeszkadza, ale tutaj nie chodziło o mnie. To tak samo jak w kinie. Siedzisz, oglądasz film, a ktoś obok ciągle przeszkadza, gada przez telefon, głośno komentuje itd. I co? Nie reagujesz? Nic nie robisz? Przyjechałem tam dla tych ludzi, a oni przyszli na ten koncert specjalnie dla mnie. Strasznie tę sytuację przeżywałem.
WP: Przyznajesz, że zorientowałeś się wtedy, że media potrafią zniszczyć człowieka w ciągu jednego dnia.
Tak, bo zobaczyłem, że ludzie reagują, jak wiatr zawieje. Przez jedną noc byłem zbrodniarzem. Ludzie pisali, że jestem gburem, że sodówa uderzyła mi do głowy, że gwiazdorzę. No, różne rzeczy, wiele naprawdę strasznych. A gdy ujawniłem filmik, wszystko natychmiast odwróciło się o 180 stopni.
WP: Jeden z prawicowych serwisów donosił: „Czesław Mozil wyzywał Polaków na koncercie w Liverpoolu”. „Polaków”, w liczbie mnogiej, a nie jedną kobietę z widowni. Czy po wydaniu emigracyjnej płyty i po singlu „Nienawidzę cię, Polsko” znalazłeś się na celowniku jednej ze stron naszej polsko-polskiej wojny?
Tak uważam. Choć kompletnie nie pojmuję, jaki mają interes w takich działaniach. Piszą o czymś, o czym nie mają pojęcia, zmyślają, manipulują i szczują. Nie wiem, chcą zniechęcić do mnie moich fanów? O co chodzi? Nie rozumiem tego, ale już wiem, że tak jest.
WP: W czasie naszej rozmowy padło już wiele miłych i pięknych słów na temat Polski i Polaków. Obawiam się, że czytelnicy nie uwierzą w tak jednostronną i idealistyczną wizję. Wszystko w Polsce tak cię zachwyca?
(śmiech) Oczywiście, że nie wszystko. A ciebie zachwyca wszystko?
WP: Nie, dlatego o to pytam.
Wiesz dobrze, że uwielbiamy narzekać i nie mógłbym być prawdziwym Polakiem, gdybym od czasu do czasu również tego nie robił. Problem polega na tym, że jako emigrant wychowany w Danii, nie mam prawa narzekać na Polskę, bo to natychmiast spotyka się z agresją i buntem. I nie pomaga fakt, że mam obywatelstwo polskie i deklaruję pełną przynależność do tego kraju.
WP: W twojej książce podobał mi się rozdział „Dwadzieścia groszy”, który zaczynasz od słów: „W Polsce irytują mnie drobiazgi”. Opisujesz tutaj to, co cię wkurza w naszym kraju nie przez Wielkie Sprawy, ale przez takie często pozornie nieistotne, niewielkie irytacje. Najlepszym przykładem fragment na temat permanentnego braku drobnych w sklepie czy… kompozycji tworzonych z serwetek.
Tak, chodzi o kompozycje serwetkowe, które stawia się na stolikach w barach i restauracjach, takie serwetkowe origami. Kto w ogóle wymyślił tę tajemniczą tradycję? Widziałem to tylko w Polsce, nigdzie indziej, na całym świecie nikt inny na to wpadł!
WP: „Cała ta misterna konstrukcja rozlatuje się, wszystko się rozsypuje! A ja rozglądam się przerażony, przekonany, że za chwilę ktoś przyjdzie i mnie opierdoli, że zniszczyłem coś, co jakaś pani układała przez trzy godziny”.
Siedzisz przy stoliku, na paszczy masz sos, który chciałbyś czym prędzej zetrzeć, ale nie, bo walczysz z serwetkami ułożonymi w jakieś dziwne bukiety. Więc szukasz, badasz, próbujesz: może ta – nie, to może ta – też nie. Nie ma na to mocnych. I wiesz, to nawet nie jest higieniczne, bo żeby wziąć tę jedną jedyną, musisz dotknąć wszystkie inne! Dlaczego one nie mogą leżeć normalnie, jedna na drugiej?
WP: Kolejny temat, który poruszasz w tym rozdziale - polska kultura jazdy, a raczej jej brak: „Nienawidzę też polskiej kultury jazdy […]. Jazda na suwak nigdy się tu nie przyjmie, bo Polacy genetycznie nie są do niej zdolni. Nie ustąpię! Nie, bo, kurwa, nie! […] Nie ustąpię, bo mi się śpieszy – i co mi zrobicie?”.
Robię za kółkiem 70 tysięcy kilometrów rocznie. Jeżdżę po całej Polsce i wszędzie jest taka sama masakra. Czasami sobie myślę, że gdyby w Polsce było pozwolenie na broń, to by się wszyscy powybijali. Byłyby takie akcje, że trudno to sobie wyobrazić... Ale sam wiesz, że wystarczy przekroczyć granicę i jechać ulicą w Czechach czy na Słowacji. Zmienia się jazda? Od razu się zmienia! I nawet polscy kierowcy zaczynają jeździć przepisowo. Tylko tyle. Nie muszę tego nawet tłumaczyć.
WP: W innym fragmencie piszesz, że Polacy to naród ekspertów: „Do tej pory nie mogę też pojąć, dlaczego w Polsce wszyscy muszą być doskonali. Nikt nie puszcza bąków, nikt nie popełnia błędów, wszyscy są mądrzy, piękni i wspaniali”.
Wszyscy znają się na wszystkim – na sporcie, na medycynie, na polityce. Nasz kraj składa się z samych mądrych ludzi. A ostatnio wszyscy jesteśmy ekspertami od tematu uchodźców, islamu i Bliskiego Wschodu.
Według mnie Polacy są bardzo podobni do Duńczyków, ale powiem ci, na czym polega różnica. Siedzisz w polskim i w duńskim kinie. W duńskim kinie komuś dzwoni telefon. Drrryń, drrryń. I ta osoba szybko wyłącza telefon i mówi „sorry” do ludzi w sąsiedztwie. Jedziemy dalej, oglądamy film. Nic się nie stało.
W polskim kinie komuś dzwoni telefon. Drrryń, drrryń. Jest siedem osób na sali. Drrryń, drrryń. Wszyscy doskonale wiedzą, że to tego gościa, co tam siedzi. Drrryń, drrryń. W końcu jego dziewczyna krzyczy: „Weź ten telefon wyłącz, każdy wie, że to twój!”. A on ni chu..a, dalej nie wyłącza.
WP: Dlaczego nie wyłącza?
Bo nikt nas nie nauczył, że to jest OK przyznawać się do swoich błędów. Że to jest bardzo uczciwe. Dlatego wolimy ściemniać, udawać, chować głowę i jeszcze myśleć: „A, frajerzy, zaraz wyciszę, jak przestanie dzwonić, i po filmie nikt nie będzie wiedział, że to mój dzwonił”. I to widać wszędzie, nie tylko w kinie. W wielu innych miejscach też. Często, niestety, bardziej opłaca się ściemniać, kłamać, udawać kogoś innego niż się jest.
WP: A czy ty, żyjąc od 7 lat w Polsce, sam się tego nie nauczyłeś? Nie boisz się czasami głośno przyznać, że czegoś nie wiesz, czegoś nie czytałeś, o czymś nie masz pojęcia?
Często mówię: „nie wiem, nie chcę o tym gadać”, ale rzeczywiście, zdarza mi się coś ściemnić. Trochę tak u nas działa, że czasami lepiej udawać, że się coś wie, bo jak czegoś nie wiesz, to od razu ludziom się wydaje, że jesteś głupi. Chociaż paradoks polega na tym, że często ludzie, którzy otwarcie przyznają się do niewiedzy, odbierani są jako uczciwsi, bardziej cool. Gdzieś w podświadomości przyznajemy sobie prawo do niewiedzy.
WP: To chyba lepsze rozwiązanie niż udawanie eksperta we wszystkich możliwych kwestiach?
Oczywiście, że tak. Dlatego, kiedy zabieram głos w jakiejś sprawie, staram się mówić o tym, co znam, czego doświadczyłem i co mnie w jakiś sposób dotyczy. Dlatego tak mnie irytuje, kiedy ludzie uznawani za opiniotwórczych, jak dziennikarze czy politycy, wygłaszają zdania, a niekiedy całe mowy, na tematy, o których wiedzą mniej niż przeciętny Kowalski, jednocześnie uzurpując sobie prawo do bycia ekspertem w niemal każdej dziedzinie. I w zależności od tego, jaki kanał TV włączysz, taką otrzymasz opinię, a każda z nich pochodzi od eksperta. Można od tego zwariować.
WP: Zauważyłeś też, że lubimy się podzielić i pogrupować w zwalczające się plemiona. PO i PiS. Lewica, prawica. Od paru tygodni dzielimy się np. w sprawie uchodźców, o czym już obszernie rozmawialiśmy. Może jest tak, że przynajmniej od czasu do czasu lubimy się ze sobą kłócić i nie zgadzać w jakiejś – mniej lub bardziej ważnej - sprawie?
Po pierwsze, niewiele pod tym względem różnimy się od reszty świata. Jak patrzę na to, co się teraz dzieje w Danii, to temat uchodźców tak samo tam dzieli społeczeństwo. Po drugie, Polska to naprawdę duży kraj, więc nie powinno dziwić, że znajdziemy tu zarówno zwolenników PO, jak i PiS, podziały na 'za' i 'przeciw'. To nie zmienia faktu, że my, Polacy – podkreślam bardzo to „my”, bo mówię także o sobie – nie mamy umiejętności słuchania drugiej osoby.
Zobacz, jak dyskutują ze sobą nasi politycy w telewizji. To nie jest tak, że najpierw jedna osoba mówi minutę, a druga słucha. Potem mówi kolejna osoba, z drugiej strony, z innej partii, i uważnie słucha tej pierwszej. Słuchają siebie, wymieniają argumentami, próbują wyciągnąć jakieś wnioski ze słów swojego przeciwnika? Nic z tego.
WP: Z czego to wynika?
Mam takie poczucie, że nie potrafimy siebie uważnie słuchać, nie ufamy słuchaczowi, i jeszcze się przekrzykujemy. Nasi politycy zwyczajnie się ze sobą kłócą, chociaż czasem mam wrażenie, że robią to „dla zasady”. Ale nie tylko politycy tak robią. Media również, i to z dużym powodzeniem, manipulują opinią publiczną, narzucają nam swoje zdanie, straszą i zwodzą. Fala opinii płynąca z mediów prawicowych i lewicowych, jaka zalała internet, jest przerażająca. Głównie dlatego, że te opinie nie opierają się na faktach czy wiedzy autora, tylko prezentują jego osobiste zdanie. Trzeba mieć naprawdę tęgą głowę, by pośród tego zalewu bełkotliwych słów, odnaleźć prawdę i na jej podstawie wyrobić sobie zdanie o danej sytuacji.
Sądząc z historii, mamy to we krwi. Zobacz chociażby znane wszystkim „liberum veto”, o którym mówi się, że przyczyniło się do późniejszych rozbiorów Polski. Wielu ludzi zdawało sobie sprawę z jego szkodliwości, ale nie mieli odwagi, aby głośno wyrazić swoją dezaprobatę. Milczeli, podobnie jak wielu z nas dziś milczy, gdy obok nich dzieje się coś złego. Dzisiaj w Polsce sejmów już się nie zrywa i „liberum veto” nie istnieje, ale jak funkcjonuje nasz Sejm i posłowie, wszyscy wiemy. W innych kulturach to przekrzykiwanie się jest oznaką braku szacunku i braku kultury, przez co traci się wyborców.
WP: W książce przyznajesz, że w tym roku poszedłeś po raz pierwszy zagłosować. Chodzi o drugą turę wyborów prezydenckich. Mieszkasz w Polsce od siedmiu lat. Wcześniej nie głosowałeś, bo nie chciałeś? Dystansowałeś się od polityki?
To nie tak. Generalnie sądzę, że trzeba głosować. Naprawdę uważam, że to nasz obowiązek obywatelski. I przyznaję, jest mi wstyd, że wcześniej nie głosowałem. Czasami byłem w trasie, czasami nie potrafiłem ogarnąć formalności. Wiem, że gdybym się bardziej postarał, to bym się oczywiście dowiedział, gdzie mam pójść, gdzie się zameldować itd.
Teraz jest inna sytuacja. Mieszkam na mojej ukochanej warszawskiej Pradze, z którą wiążę swoją przyszłość na długie lata. Wiem, gdzie mam pójść, wszyscy są bardzo pomocni: „Dzień dobry, panie Mozil”. „Dzień dobry”. „Przyszedł pan głosować?”. „Tak”. „To proszę tu, tu i tu”.
WP: Ale nikt ci nie pokazuje palcem, na kogo masz zagłosować?
(śmiech) Aż tak źle ze mną nie jest.
WP: Ale na kogo głosowałeś i dlaczego nie na prezydenta Dudę i PiS zapewne mi nie powiesz?
(śmiech) Zapewne nie. Choć nie ukrywam, że jestem bardzo ciekaw tego, co nas czeka w kolejnych miesiącach…
WP: Boisz się rządów PiS?
Nie. To będzie dobry i kreatywny czas dla polskiej kultury i sztuki, dla muzyki.
WP: Dlaczego?
Choćby dlatego, że ludzie będą mieli tak dość polityki, że będą uciekać na koncerty i w książki. Przy okazji - mam paszport polski i duński, podwójne obywatelstwo. Jakiś czas temu były wybory w Danii i chciałem zagłosować. Jadę do ambasady duńskiej i mówią mi, że według duńskiego prawa nie mogę decydować o polityce wewnętrznej kraju, jeśli nie mieszkam w Danii.
WP: Ciekawe.
Bardzo ciekawe! I teraz pomyśl, ile osób od wielu lat żyjących np. w Stanach, czy na innym kontynencie, podczas wyborów decyduje o sytuacji w Polsce. Grałem koncert w Chicago i rozmawiałem tam z pewnym starszym panem. I on mi mówi tak: „Ja zawsze, zawsze głosuję! Bo w Polsce dzieje się naprawdę źle!”. Więc ja go pytam o to, kiedy był ostatnio w Polsce? A on: „Czterdzieści lat temu”.
*
WP: Muszę cię zapytać o „X Factor”, bo część czytelników pewnie nie wybaczyłaby mi tego braku. Dlaczego przez wiele osób przestałeś być postrzegany jako artysta po tym, jak zostałeś panem z telewizora, celebrytą, jurorem?
To proste: popularność, jaką mi przyniósł „X Factor” sprawiła, że dwie trzecie ludzi dowiedziało się o moim istnieniu. To jest właśnie siła telewizji. Obojętnie, ile będę grał koncertów, nieważne, jakie płyty będę nagrywał, dla niektórych zawsze będę panem z telewizora. Żeby nie było wątpliwości - uwielbiam telewizję i mam szczerą nadzieję jeszcze przez jakiś czas być częścią tego telewizyjnego show-biznesu.
WP: Ale według wielu osób jest to jednoznaczne z tym, że nie masz już prawa nazywać się artystą.
Dopóki tworzę muzykę, a jestem autorem wszystkich kompozycji na płytach Czesław Śpiewa, to nikt mi tego nie odbierze. Gdy 10 lat temu próbowałem się przebić i chciałem żyć z muzyki, wszyscy mi mówili: „Czesław, pamiętaj, że dobrze jest mieć plan B, C, D i E”. Dobrze jest robić coś obok muzyki, jeżeli ci się nie uda”. I teraz, jak już jestem znanym muzykiem, i otwieram z Dorotą firmę Czesiociuch oraz Cześć & Sława by Mozil, kiedy mam włoską restaurację, kiedy inwestuję w jakąś przyszłość, to nagle okazuje się, że ludzie mają z tym problem.
A tak naprawdę robię to wszystko, bo wiem, jaką będę miał emeryturę za 30 lat i bardzo się boję o przyszłość swoją, mojej rodziny i dzieci. Dlatego chciałbym się tak zabezpieczyć, żeby za 30 lat dalej móc koncertować, dalej móc płacić swoim muzykom, mimo że na koncert przyjdzie zaledwie kilka osób.
WP: I wtedy znów będziesz uznawany za prawdziwego artystę. Pamiętam, że dobrych parę lat temu sam byłem na twoim koncercie na Off Festivalu w Katowicach. Czy dzisiaj – po karierze telewizyjnej, „X Factorze”, reklamach - możliwe jest, by Czesław Śpiewa został ponownie zaproszony do Katowic?
Dwa razy występowaliśmy na Offie, który jest festiwalem grającym szeroko rozumianą muzykę alternatywną, czyli taką, której nie usłyszysz w radiu ani nie zobaczysz w telewizji. Rozumiem, że moje pojawienie się w stacji komercyjnej wywindowało moją popularność, a co za tym idzie jeszcze chwilę temu alternatywny Czesław Śpiewa przestał być alternatywą, mimo że muzykę tworzymy ciągle taką samą... Kiedyś „Żabka tonie w betonie” to była alternatywa, była „środkiem wyrazu artystycznego”, a moja późniejsza płyta „Czesław Śpiewa Miłosza” to już jest celebrycki pop. Absurd, chociaż przyznaję, że godząc się na współpracę z telewizją, widziałem tylko plusy tej kolaboracji.
WP: Wychodzi na to, że podział na sztukę wysoką i niską wciąż trzyma się u nas mocno.
Tak, nazywam to w książce polską dyktaturą dobrego smaku. Znowu wracamy do opiniotwórczej roli tzw. ekspertów, którzy decydują, co jest niszowe i wspaniałe, a co nie. Czasami dziwię się niektórym dziennikarzom muzycznym. Naprawdę nie można się zachwycić fajnym prostym popem? I o co chodzi z tą polską nagonką na disco-polo?
WP: „Muzyka chodnikowa”.
Zostawcie disco-polo w spokoju! Dlaczego jest się burakiem i wieśniakiem, bo słucha się disco-polo? Naprawdę tego nie rozumiem.
WP: Prosta muzyka, proste emocje.
Tak, i jest najlepsza jak się tańczy po alkoholu, na imprezie. Apeluję czasami do Polaków: zjednoczmy się w obciachu! Poczujmy czasami ten obciach, poczujmy swój wewnętrzny obciach. Nie chodźmy ciągle tacy sztywni, spięci, zestresowani, nabuzowani złymi emocjami.
Dlaczego nie mogę sobie słuchać prostego popu i jednocześnie klasyki? Nie mogę iść na koncert disco-polo, a następnego dnia do opery? Gdy mówię, że wychowałem się na metalu i hip-hopie, ludzie są zdziwieni, bo gram tak inną muzykę. Ostatnio katuję wciąż najnowszą płytę Dr. Dre! Gdy mówię, że kocham i płaczę na „Armaggedonie”, to czy to znaczy, że nie mogę lubić jednocześnie takich seriali, jak „Olive Kitteridge” czy „Transparent”, który uważam za najlepszy serial ostatnich lat?
Lubię wierzyć, że sztuka jest dla każdego, kto po nią sięga. Także dla kogoś, kto nie posiada wiedzy historycznej ani żadnej innej na jej temat. Można wzruszyć się oglądając 'Madame Butterfly' chociaż nie zna się języka włoskiego, albo zachwycić obrazem bez wiedzy, co przyświecało jego autorowi, gdy go malował.
WP: Musisz być albo wysoki albo niski. Nie możesz lubić disco-polo i poezji Miłosza.
Dla mnie to absurd, ale kumam, że to ułatwia ludziom życie, bo lubimy myśleć stereotypowo. Spotykanych ludzi dzielimy na kategorie i gromadzimy wiedzę na ich temat. Zaoszczędza to mnóstwo czasu i energii, ponieważ w odpowiednim momencie można wykorzystać tę wiedzę i pójść na skróty. Zatem jeśli spotykamy kogoś, kto jest jednocześnie miłośnikiem Bacha i Boombastic, wpadamy w konfuzję. To się kłóci z przyjętymi schematami.
WP: Wspomniałeś o Dr. Dre. W książce porównujesz się z kolei do Kanye’ego Westa, który dla wielu osób znany jest dzisiaj z bycia facetem Kim Kardashian. Nie ma znaczenia, że nagrywa jedne z najlepszych płyt ostatnich lat. Czy „X Factor” jest dla Czesława jak Kim Kardashian dla Westa?
(śmiech) Zacznijmy od tego, że Westa uwielbiam. Co do porównania - nie ma nic złego w tym, że wiele osób zaczęło mnie znać dopiero z „X Factora” czy z reklamy w telewizji. Ale możesz mieć najlepiej sprzedającą się płytę w Polsce, potrójną platynę, i nikt cię nie rozpoznaje na ulicy. Stajesz się panem z telewizji – rozpoznają cię na każdej stacji benzynowej w Polsce. „X Factor” dał mi mnóstwo nowych możliwości.
Paradoks polega na tym, że w tej chwili gram lepsze koncerty, niż kiedykolwiek i przychodzą na nie prawdziwi fani. Nie ci, co przychodzi po boomie w 2008 roku. Nie ci, którzy widzieli mnie w telewizji i chcą zobaczyć na scenie, tylko ci, którzy przychodzą dla muzyki, którzy naprawdę znają klimat Czesław Śpiewa i wszystkie płyty.
WP: Piszesz: „nigdy nie wstydziłem się być sobą, obleśnym chłopczykiem z akordeonem. To magnes, który przyciąga kobiety”. Duże fragmenty twojej książki poświęcone są temu, jak media zrobiły z ciebie kobieciarza po tym, gdy w jednym z wywiadów na pytanie o liczbę kobiet w twoim życiu odpowiedziałeś, że to prawdopodobnie liczna trzycyfrowa. Jest taki wizerunek Czesława Mozila…
Dziwkarza, alkoholika i rozrabiaki?
WP: Tak. Zdaje się, że od jakiegoś czasu walczysz z tym wizerunkiem?
Ależ pewnie, bo przecież wiadomo, że jestem jedyną osobą w Polsce, która lubi alkohol. Jestem również jedynym facetem w Polsce, który lubi seks. Oświadczam więc oficjalnie: nie piję alkoholu, mam dość kobiet i nienawidzę seksu. Seks, alkohol i kobiety to zło i grzech. Powinni tego zabronić. Grzegorz, mam nadzieję, że ty nie pijesz i nie uprawiasz seksu?
WP: Zdarza mi się, niestety.
Cicho! Człowieku, nie mów tego głośno, bo cię zniszczą.
WP: Wypluję te słowa w autoryzacji.
(śmiech) Dokładnie. Przyznam, że jestem teraz w stałym związku, jest mi cudownie, bardzo to sobie chwalę. Widzisz, wszystko ma swój czas: był czas zabawy, teraz jest czas spokoju, myślenia o rodzinie i dzieciach. W tej chwili urządzam ze swoją dziewczyną wspólne mieszkanie i to mnie nakręca, daje mi szczęście. Mam obok siebie człowieka, który o mnie dba, który daje mi poczucie bezpieczeństwa. To siła. Serio.
WP: Starość…
(śmiech) ...dla lepszego samopoczucia nazywam to dojrzałością.
WP: Piszesz też w książce: „Nie jestem jedynym facetem w Polsce, który ma takie doświadczenia, ale chyba tylko ja się do tego przyznaję. Oficjalna seksualność Polaków jest zupełnie inna od tej nieoficjalnej”. Z czego to wynika?
Nie wiem, ale widzę, po tym jak zjeździłem Polskę wzdłuż i wszerz, że mamy mnóstwo tematów tabu. Zawsze twierdziłem, że póki jest się singlem, niepotrzebnie śpi się samemu. Co w tym złego?
WP: Może zazdrość? Smutni polscy faceci zazdroszczą ci kobiet, z którymi spałeś?
Możliwe. Niektóre z moich słów mogą być odebrane jakbym się chwalił, ale ja naprawdę bardzo się staram dbać o swoją prywatność, i wbrew pozorom wcale 'nie otwieram drzwi do swojej sypialni'.
WP: A z hejtem na swój temat walczysz?
Nie. Czasami odpisuję na Facebooku. Zdarzyło mi się również zrobić coś innego. Kiedyś jeden pan napisał na profilu Czesław Śpiewa na Facebooku, że by mnie siekierą porąbał. Zrobiłem print screena i wysłałem to w prywatnej wiadomości do jego znajomych i kobiety. Podałem swój numer telefonu ze słowami: „Proszę pana, nie znamy się, nic panu nie zrobiłem, pogadajmy o tym”.
WP: Zadzwonił?
Tak. Dwa dni później. Miałem poczucie, że zadzwonił, bo go kobieta do tego zmusiła, chyba stała wtedy obok. Zadzwonił, przeprosił, powiedział, że ma trudny czas i depresję. Mówię: „Proszę pana, będziemy się licytować, kto ma większą depresję? Mogę panu opowiedzieć, w jaki sposób ja walczę ze swoimi demonami, ale do nikogo nie piszę takich rzeczy, jakie pan do mnie napisał”.
I wiesz, to było bardzo fajne. To mnie uspokoiło, bo okazało się, że osoba, która wydawała mi się tak pełna nienawiści, wściekła, agresywna, może niebezpieczna, to normalny facet z problemami, który mnie przepraszał, że popełnił głupi błąd, że myślał, że jest w internecie anonimowy.
WP: Kto wie czy tak nie byłoby w przypadku większości internetowych hejterów? Gdyby spotkać się z nimi na żywo na jakimś Zjeździe Hejterów, może okazałoby się, że to ludzie, którzy w jakiś sposób odreagowują swoje frustracje i wściekłość. Że ich szef jest chu..em, pensja się spóźnia, żona ma zły humor, a politycy kradną.
Pewnie, że tak, tylko ja nie mogę się za każdym razem zastanawiać ani zgadywać, jakie życia ci ludzie prowadzą i co spowodowało, że jakiś facet postanowił publicznie napisać, że mnie zadźga. Po prostu czasami mnie smuci to, jak się ludzie zachowują i co piszą.
WP: Na koniec muszę cię jeszcze koniecznie zapytać o bałwanka Olafa z „Krainy lodu”. Koleżanka by mnie zabiła, gdybym o tym zapomniał.
Pytałeś mnie, czy jestem potrzebny w polskim show-biznesie i w ogóle w Polsce. Bałwanek Olaf spowodował, że dla całej generacji dzieciaków już na zawsze będę właśnie bałwankiem Olafem. Za 10 lat zapewne nie będą kojarzyć żadnej mojej płyty czy występów w telewizji, ale będą pamiętali bałwanka Olafa.
WP: A wkurzasz się, gdy podchodzą do ciebie rodzice z dziećmi, i słyszysz: „Weź autograf od bałwanka Olafa”?
To akurat mnie nie denerwuje. Wszystko zależy od tego, jak się zachowują ci rodzice.
WP: Rodzice?
Oczywiście, że nie dzieciaki, tylko ich starzy. To jest zgroza czasami.
WP: Cytuję: „Nie zawsze mam dobry humor, nie zawsze mam ochotę się ze wszystkimi bratać. Bywam zmęczony, rozdrażniony, niewyspany, jak każdy. Ale przecież ja jestem Czesław, ten śmieszny facet z telewizji, który jest kumplem każdego”. Pytanie brzmi, czy to nie jest czasami twoja własna wina? Czy nie na własne życzenie stałeś się takim kumplem, chłopakiem z sąsiedztwa?
Zgadzam się, ale nie w tym rzecz. Jestem człowiekiem otwartym, lubię ludzi, moje ego ich potrzebuje. Wizerunek kumpla czy chłopaka z sąsiedztwa nie jest wyssany z palca: ja taki jestem! Rozumiem też, że popularność ma swoją cenę i nie narzekam. Chodzi o to, że jak każdy człowiek, miewam słabsze dni i gorsze momenty. Życzyłbym sobie, żeby w takich momentach ludzie dali mi przestrzeń i pozwolili na te słabości. One miną, a ja znowu będę uśmiechniętym, miłym kumplem.
WP: Przekleństwo wizerunku – nawet jeśli masz najgorszy humor na świecie, musisz być sympatycznym i zabawnym Czesiem.
Dla jednych już zawsze będę facetem z sąsiedztwa, a dla innych pajacem. Nieważne, co zrobię czy powiem.
WP: Możesz napisać książkę „Nie tak łatwo być Czesławem” czy nagrać płytę z wierszami Miłosza. Czy to nie są twoje próby zerwania z tym wizerunkiem? Czy nie mówisz w ten sposób: „traktujcie mnie poważnie”?
Mogę się wyrywać, mogę próbować, ale ludzie przecież i tak będą myśleć, co chcą. Nie mogę o tym decydować za nich. Nie mam takiej mocy, nawet gdybym chciał mieć na to wpływ. Niektórzy już zawsze będą widzieć Kanye’ego Westa jako faceta Kim Kardashian, i nic z tym nie zrobisz.
Rozmawiał: Grzegorz Wysocki, szef działu Opinii WP
*
Czytaj także pierwszą część rozmowy:
- Sam jako dziecko razem z rodzicami trafiłem do obozu uchodźców, gdzie czekaliśmy na azyl. Potem, już w Kopenhadze, miałem przyjaciół Turków, Marokańczyków czy Irakijczyków. Przeraża mnie skala tej nienawiści, hejtu i manipulacji wobec ogółu uchodźców i muzułmanów. Propaganda Państwa Islamskiego się udała. Oni chcą, byśmy palili meczety. Wręcz marzą o tym, by doszło do wojny religijnej. Najlepiej gdybyśmy już teraz zaczęli się bić. Ja, Czesław Mozil, prosty grajek, apeluję o trochę rozsądku. Wołam o umiar – mówi Czesław Mozil w rozmowie z Wirtualną Polską. Znany wokalista opowiada także m.in. o swoim wizerunku, słynnym "demolowaniu" kawalerki czy poczuciu humoru Polaków. Wyjaśnia również, dlaczego tysiące Cześków już niedługo będą chodzić po polskich ulicach oraz dlaczego on sam jest "cholernie potrzebny" Polsce.