Czeskie błędy: "Zostałam oszukana!" Naprawdę? I jak było?
"Szukam kierownika sklepu" - to niewinne zdanie wypowiedziane w Czechach może w najlepszym wypadku zakończyć się dla nas dziwnym spojrzeniem ekspedientki. Jeżeli jednak będzie ona z nim bliżej związana, znajdziemy się w bardzo nieciekawej sytuacji. To tylko jeden z wielu przykładów tego, że język polski, choć bardzo podobny - znacznie różni się od czeskiego. Co gorsza - często różnice są zasadnicze i prowadzą do poważnych nieporozumień. I nie mówimy tu o przejęzyczeniu.
Czeski dla Polaków jest przede wszystkim śmieszny. W internecie krąży ogromna ilość żartów przywołujących niektóre czeskie nazwy i powiedzenia - szczególnie zabawne dla Polaków. Problem w tym, że "odchody autobusów" to napis, który znajdziemy na dworcu w Bratysławie, a nie Pradze zaś "szmaticzka na paticzku" to już polski wymysł. Tak czy inaczej, słuchając Czechów, przynajmniej na początku z trudem powstrzymujemy uśmiech. Zwłaszcza, kiedy płacąc kartą zobaczymy komunikat "porucha terminala" (awaria terminalu) albo usłyszymy jak kobieta mówi do mężczyzny "lasko moja" (moja miłość) lub też od starszej, uśmiechniętej pani usłyszymy "fak jo?" - to rodzaj przytaknięcia.
Szelest liści na wietrze
W drugą stronę to już niestety tak nie działa. Język polski jest dla Czechów przede wszystkim jak szelest liści na wietrze. Swoją drogą, nawet nie potrafią wymówić tego "szelestu liści na wietrze". To dziwne, bo to właśnie oni specjalizują się w spółgłoskowych zbitkach. Na porządku dziennym są tu słowa, których Polak wypowiedzieć nie potrafi. Wśród nich "třičtvrtě na čtyři", czyli po prostu 15:45.
Właśnie od głosek takich jak "sz" i "cz" utarło się wśród naszych południowych sąsiadów potoczne określenie Polaków - Pšoňci. Jest to odpowiednik naszych "Pepików". Dla Czechów nasz język składa się głównie z szeleszczenia, syczenia i ewentualnie niezrozumiałych głosek jak "ą", "ę" i "ł".
Wpadki całkiem niegroźne
Polacy, którzy przyjeżdżają do Czech lub mieszkają tu na tyle krótko , że nie posługują się jeszcze biegle językiem tego kraju, starają się ratować polszczyzną. Jeżeli sytuacja ma miejsce na Morawach, to istnieje duża szansa, że miejscowi zrozumieją, o co nam chodzi, kiedy mówimy "sklep", "prosty" czy "samochód".
Jednak Czesi należą raczej do ludzi leniwych - szczególnie, jeżeli chodzi o posługiwanie się językami obcymi, dlatego też słysząc "sklep" najczęściej uznają, że chodzi nam nie o punkt handlowy, ale o zwykłą domową piwnicę. I w ten sposób zdanie "idę do sklepu" nabiera zupełnie nowego znaczenia.
Słowo "prosty" samo w sobie nie jest niebezpieczne. Jednak większości naszych rozmówców będzie się kojarzyło z czeskim słowem "sprosty", co oznacza ni mniej ni więcej jak "prostacki", "wulgarny". Dlatego, kiedy będziemy próbowali wyjaśnić, że zrobienie ciasta drożdżowego jest proste, możemy narazić się na utratę sympatii goszczącej nas gospodyni. "Samochód" Czechowi absolutnie nie skojarzy się ze środkiem transportu. Choć takie słowo nie istnieje w ich języku, to jednak możemy być pewni, że kiedy je usłyszą, przed ich oczami stanie bliżej nieokreślony przedmiot - czasami nawet właśnie auto, które niczym transformers wysuwa nogi i chwiejnym krokiem zaczyna przemieszczać się naprzód. Skojarzenie niegroźne, ale dość zabawne.
Trudności w ustaleniu stanu faktycznego
Na spotkanie trzeba przychodzić "punktualnie". Tyle tylko , że dla Czecha będzie to przybycie "enumeratywne", cokolwiek miałoby to oznaczać. Tutaj wprawdzie nie ryzykujemy niezrozumienia naszego toku myślowego, ale jedynie to , że po prostu nie zostaniemy zrozumiani w ogóle. Bliżej będzie nam z kolei w przypadku słowa "skutecznie". O, ile dla Polaka będzie to oznaczało osiągnięcie dokładnie takiego efektu, jaki zamierzyliśmy, o tyle pod tym słowem język czeski skrywa coś rzeczywistego i aktualnie obecnego w danym miejscu. Dlatego skuteczny Polak, to Polak prawdziwy, choć niekoniecznie efektywny w działaniu.
Warto też uważać, gdy informujemy czeskiego rozmówcę na temat postępów w naszej pracy lub podróży. Bowiem, kiedy powiemy, że prawie dojechaliśmy na miejsce, on uzna, że już tam jesteśmy. I tak jak w reklamie: "prawie" robi różnicę.
Skoro "prawie", to "faktycznie", zatem "skoro" oznacza "prawie". Proste - prawda? To chyba nie wymaga dalszego komentarza.
No właśnie... wielu Czechów odnosi wrażenie, że Polacy są bardzo niedokładni, bo ciągle robią błędy. Przestaje to być zaskakujące w momencie, kiedy uzmysłowimy sobie, że tak często używane przez nas słowo "chyba" po czesku nie oznacza nic innego jak błąd. Chyba nie trzeba już nic więcej dodawać.
Wpadki całkiem poważne
Często zdarza się, że słowa w Polsce całkiem normalne i zwyczajne, w Czechach oznaczają rzeczy nie tylko nieprzyzwoite, ale wręcz z wulgarne. Dlatego w kraju nad Wełtawą nie wolno niczego, a już tym bardziej nikogo "szukać" - to bardzo wulgarne określenie zbliżenia seksualnego. Przytoczone na początku zdanie "Szukam kierownika sklepu" jest przez naszych sąsiadów rozumiane ni mniej ni więcej jak "J...ę kierownika piwnicy". W tym wypadku szokuje nie tyle fakt , że piwnica ma swojego kierownika, ale to, że pozostajemy z nim w tak zażyłych relacjach. Do dziś krąży legenda o polskim księdzu, który w pośpiechu wpadł do praskiej kurii i od wejścia wołał, że "szuka biskupa". Dlatego warto ważyć słowa, kiedy opowiadamy różne historie z naszego życia - szczególnie, jeśli ktoś nas kiedyś oszukał.
Mniej wulgarnie, ale za to zabawnie brzmi dla Czechów stwierdzenie, że "pies merda ogonem". Wszak dziwny to kraj, gdzie zwierzęta domowe do seksu używają właśnie ogona!
Wpadki językowe są tak stare, jak historia relacji polsko-czeskich. Jednak różnica we wzajemnym postrzeganiu naszych języków polega na tym, że Czesi są dla nas zabawni, podczas gdy my dla nich wulgarni. Nie pozostaje nam, zatem nic innego, jak uczyć się mowy sąsiada swego. Bo, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że Czechom nie chce się uczyć nawet angielskiego, to nie ma, co liczyć na to , że pochylą się nad polszczyzną.
Z Pragi dla polonia.wp.pl
Tomasz Dawid Jędruchów