Czerwone cienie papieża
Już w 1972 r., czyli sześć lat przed wyborem na Stolicę Piotrową, peerelowska Służba Bezpieczeństwa przewidywała, że kardynał Karol Wojtyła może zostać papieżem! - wynika z dokumentu do którego dotarł "Wprost". To świadczy zarówno o rozległej wiedzy, jaką komunistyczna bezpieka zyskała na temat pozycji ówczesnego kardynała w hierarchii kościelnej, jak i o ogromnej skali inwigilacji jego osoby. Żagielowski vel Torano, Carmen i Ares to tylko niektóre pseudonimy agentów SB, którzy działali w otoczeniu Karola Wojtyły. Mimo że teczki dzisiejszego papieża zniknęły z archiwum, historykom z Instytutu Pamięci Narodowej udało się odtworzyć część ich zawartości. Dokumenty jednoznacznie wskazują, że papież był wnikliwie obserwowany przez bezpiekę od 1949 r. Permanentną inwigilacją Karola Wojtyły zajmowała się armia bezpieczniaków, wśród nich Grzegorz Piotrowski, późniejszy zabójca księdza Popiełuszki.
Akcja "Triangolo", czyli "romans papieża"
Najbardziej perfidną akcję, mającą doprowadzić do kompromitacji papieża lub umożliwić jego szantażowanie, przygotowała w 1983 r. osławiona sekcja D IV Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ta sama, której funkcjonariusze zamordowali ks. Jerzego Popiełuszkę. Władze komunistyczne, które po ogłoszeniu stanu wojennego obawiały się wizyty Jana Pawła II, chciały mieć wpływ na to, co papież powie rodakom podczas pielgrzymki. Postanowiono więc uciec się do prowokacji. Akcję opatrzono kryptonimem "Triangolo", a jej przeprowadzenie powierzono późniejszemu mordercy ks. Popiełuszki kapitanowi Grzegorzowi Piotrowskiemu. Te działania były tak bardzo zakonspirowane, że nie poinformowano o nich nawet kierownictwa krakowskiej Służby Bezpieczeństwa. Piotrowskiemu podczas prowokacji towarzyszyły dwie funkcjonariuszki, które poszły do mieszkania ks. Andrzeja Bardeckiego, przyjaciela papieża. Tam, udając przedstawicielki komitetu pomocy, oczarowały gosposię i wykorzystując jej nieuwagę, podrzuciły materiały mające w
przyszłości posłużyć szantażowi. Były to sfabrykowane przez bezpiekę dzienniki Ireny Kinszewskiej i jej korespondencja z Karolem Wojtyłą. Prawdopodobnie fałszywki miały dać początek plotce o rzekomym romansie papieża. Sama Kinszewska, sekretarka w "Tygodniku Powszechnym", była dokumentalistką poczynań Karola Wojtyły, spisywała m.in. jego kazania. Właśnie jej zawdzięczamy wiele dokumentów, które zaginęłyby bezpowrotnie, gdyby nie ona. Piotrowski, zachwycony udaną akcją, postanowił się zabawić z funkcjonariuszkami w hotelu Holiday Inn. Podczas libacji wpadł na pomysł, by wyruszyć na przejażdżkę w towarzystwie obu kobiet. Nie zajechał daleko, rozbił auto niedaleko hotelu. Milicja, która przybyła na miejsce, stwierdziła, że kompletnie pijany i poważnie ranny kierowca jest funkcjonariuszem SB przysłanym z Warszawy. Piotrowski trafił do szpitala, a wypadek zatuszowano. Akcja "Triangolo" spaliła jednak na panewce z zupełnie innych powodów - ks. Bardecki znalazł fałszywki i po prostu je zniszczył.
Żagielowski usiłuje skompromitować Pedagoga
Nazwisko Wojtyły w aktach UB pojawia się okazjonalnie w 1946 r. w kontekście działalności organizacji samopomocy studenckiej Bratniak - dowiadujemy się m.in. od Marka Lasoty z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Ten historyk pieczołowicie odtwarzał zaginioną teczkę operacyjną ewidencji księdza Wojtyły. Nie były to jednak jeszcze donosy. Jednym z dokumentów jest lista działaczy, na której znalazło się nazwisko młodego kleryka. W tamtych latach władze nie uważały Karola Wojtyły za ważną osobą. Zainteresowały się nim dopiero wtedy, gdy został wykładowcą w seminarium. Być może z tego powodu bezpieka obdarzyła Karola Wojtyłę w swoich tajnych dokumentach pseudonimem Pedagog. Lasota ustalił, że pierwszy donos na Karola Wojtyłę napisano już w listopadzie 1949 r. Agent informował o kółku ministrantów, które na polecenie Tadeusza Kurowskiego, proboszcza parafii św. Floriana, prowadził młody wikary Karol Wojtyła. Kółko było uważane przez ubeków za rodzaj przedszkola Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży,
które niedługo później zostało rozwiązane przez władze. Agent donosił, że formy działalności kółka przypominają sposoby działania KSM. Autor donosu posługiwał się pseudonimem Żagielowski i był uważany przez UB za najcenniejsze źródło informacji dotyczących krakowskiego kościoła. Wbrew temu, co dotychczas publikowano, nie był to wysoki urzędnik kurii krakowskiej. W rzeczywistości Żagielowski - ks. Władysław K. - rezydował w parafii św. Mikołaja i był osobą znaną w Krakowie. Świetnie wykształcony, studiował m.in. w Paryżu i Strasburgu, w czasie wojny był więziony przez hitlerowców, m.in. w obozie koncentracyjnym w Austrii. Cieszył się zaufaniem prymasa Wyszyńskiego. Choć do współpracy z UB został zmuszony szantażem, podjął ją chętnie, licząc, że pomoże mu to w kościelnej karierze. Władze komunistyczne miały bowiem pewien wpływ na nominacje w Kościele. Zgodnie z dekretem o obsadzaniu stanowisk kościelnych, musiały zaakceptować kandydatów na biskupów. Mogły blokować decyzje, dopóki na liście propozycji nie
pojawiło się odpowiednie nazwisko. Nazwisko agenta Żagielowskiego nigdy jednak nie znalazło się na tym wykazie, co pozwala domniemywać, że w kurii domyślano się podwójnej roli, jaką mógł on odgrywać. Władysław K. zmienił później pseudonim na Torano. Raporty, które pisał regularnie, były bardzo szczegółowe. Choć spora część zawartych w nich informacji pochodziła z drugiej ręki, to bezpieka uważała je za bardzo wartościowe. K. zmarł w połowie lat 60. Nigdy potem w Krakowie służby specjalne nie pozyskały w środowisku duszpasterzy tak cennego agenta. Następca Torana, posługujący się pseudonimem Carmen, miał już zdecydowanie gorsze notowania. Dość słabe oceny zyskiwała też praca kolejnych agentów, posługujących się pseudonimami Honorata, Rosa, Kos i X.
Cezary Gmyz