Świat"Czekałam na prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu..."

"Czekałam na prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu..."

Nagle poczułam, że płaczę i straciłam głos - tak opowiada o chwilach po katastrofie 10 kwietnia przedstawicielka moskiewskiej Polonii, reżyserka filmów dokumentalnych Elżbieta, która czekała wtedy na delegację z prezydentem Lechem Kaczyńskim w Katyniu.

"Czekałam na prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu..."
Źródło zdjęć: © AFP

09.10.2010 | aktual.: 09.10.2010 13:17

- Tak się złożyło, że nie mogłam pojechać z Polonią na spotkanie z delegacją pod przewodnictwem premiera Donalda Tuska 7 kwietnia, bo byłam zajęta. Pojechałam wobec tego na uroczystości 10 kwietnia w jednym z samochodów polskiej ambasady - powiedziała pani Elżbieta, prosząca o zachowanie anonimowości. Jak dodała, imię Elżbieta otrzymała na chrzcie, ale w dokumentach wpisano jej imię rosyjskie, bo polskie pochodzenie nie było wówczas dobrze widziane.

- Bardzo chciałam tam być. Pamiętam, że 9 kwietnia, kiedy przyjechałam na miejsce naszego noclegu, odległe o jakieś 20 minut od Katynia, pogoda była piękna. Słońce, błękitne niebo i ciepło, chociaż w pierwszej połowie kwietnia zwykle nie bywa aż tak ładnie - opowiada.

- Rano nikt nawet nie podejrzewał, co się stanie, bo niebo było wciąż dość jasne, chociaż już bez takiego słońca. Gdy jechaliśmy na miejsce, stopniowo pojawiała się coraz gęstsza mgła. W Katyniu była już bardzo duża i zrobiło się zimno. Pamiętam, bo byłam lekko ubrana i zmarzłam, podobnie jak wiele innych osób, bo wszyscy spodziewali się takiej samej pogody jak dzień wcześniej - mówi.

"Wszyscy zamilkli"

Pani Elżbieta stała na cmentarzu w Katyniu. Już rozstawiono fotele i kamery telewizyjne. Jak mówi, było dużo ludzi. - Wszyscy czekali. Malutkie dzieci, które przyjechały z plakatami, żołnierze, przedstawiciele organizacji Memoriał z Moskwy... Zbierało się na deszcz - wspomina.

- Nagle zauważyłam, że dziennikarze zaczynają odbierać telefony i wkładać do uszu słuchawki. Pomyślałam, że widocznie goście już jadą. Podchodzę do dziennikarzy i widzę, że zupełnie im się zmienił wyraz twarzy. Malowało się na nich przerażenie. Pytam "Co się stało?", a jedna z dziennikarek odpowiada: "Stracono łączność z samolotem". Po chwili rozeszła się wieść, że samolot spadł - relacjonuje.

- Raptem poczułam, że płaczę - mówi pani Elżbieta ze łzami w oczach. - Podeszłam do konsula i spytałam "Samolot spadł?", a on na to "Cicho, cicho, jeszcze nic nie wiadomo". W tym momencie straciłam głos. Chciałam coś powiedzieć, ale wydobył mi się z ust tylko jakiś charkot. Kompletnie wszyscy zamilkli i ludzie patrzyli po sobie w zupełnej ciszy. W końcu ktoś wyszedł i powiedział, że wszyscy zginęli.

- Słowami nie sposób tego opisać, bo nie ma takich słów - dodała.

- Rozmawiałam jakiś czas potem z jednym ze smoleńskich lekarzy, który miał w ten dzień dyżur na pogotowiu w Smoleńsku. Powiedział: "Szliśmy do miejsca katastrofy i marzyliśmy tylko o jednym: żeby usłyszeć czyjś głos albo jęk. Ale była tylko cisza" - kończy swoją relację pani Elżbieta.

"Mgła była jak mleko"

Mieszkańcy Smoleńska dobrze pamiętają dzień katastrofy samolotu Tu-154 z polskim prezydentem na pokładzie, chociaż w większości nie widzieli tego momentu; w pamięci utkwiła im mgła, niektórzy zapamiętali też straszny huk. Wiele osób potrafiło podać datę katastrofy.

- Od godz. 7 mgła była jak mleko, chociaż wcześniej niebo było jasne - opowiada pani Tatiana.

- Zapamiętałem mgłę - potwierdza pan Anatolij. - Jechałem samochodem, gdy zadzwoniła żona i powiedziała, że spadł samolot. Sam nie widziałem tego momentu. - Mgła była tak gęsta, że nawet nie było widać dachu garaży - dodaje pan Wasilij.

Pani Lubow, która mieszka w centrum Smoleńska, opowiada z kolei: - Wyszłam rano na balkon i widzę słońce, a córka, która mieszka w innej części Smoleńska, zadzwoniła i mówi: "A u nas straszna mgła". Potem robiłam coś na balkonie, a tu dzwoni znów córka i mówi: "Włącz telewizor". Patrzę, a to koło nas, bo mamy niedaleko daczę. Samo miejsce katastrofy widziałam dopiero później, już zagrodzone, gdy szłam na daczę.

- Widziałam skrzydło samolotu i jego szczątki - mówi pani Irina. - To było straszne. Wszystko rozbite.

"Kto winny? Na pewno mgła"

Pani Tatiana, która mieszka w bloku tuż przy lotnisku, wspomina, że słyszała tylko huk. - Wyszłam przed dom, ale wszystko było już zagrodzone. Chodziłam tylko w tę i z powrotem i cała się trzęsłam - opowiada.

Taksówkarz Aleksiej też pamięta dzień katastrofy: - W głowie mi się nie mieściło, że coś takiego zdarzyło się tu, w Smoleńsku. To był po prostu szok.

Pan Aleksiej czasami przyjeżdża na miejsce katastrofy, po raz ostatni był tam tydzień temu. - Jedziesz, po drodze zatrzymasz się - mówi. - Córka, chociaż ma dopiero 12 lat, namawiała mnie po katastrofie: "Tato, weźmy kwiaty, pojedźmy tam". I tak zrobiliśmy - powiedział.

- Wszyscy bardzo przeżywaliśmy tę katastrofę. Jesteśmy braćmi Słowianami, sąsiadami i bardzo współczujemy Polakom. A kto winny? Na pewno mgła - opowiada mieszkająca w pobliżu lotniska pani Ludmiła, która nie widziała momentu katastrofy, a tylko słyszała huk.

Anna Wróbel, Małgorzata Wyrzykowska

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (133)