"Czas gra na niekorzyść Kijowa". Tu nawet rezerwiści mogą nie pomóc
Po ponad 130 dniach wojny, w kontekście dalszych walk w Donbasie, coraz głośniej mówi się o kłopotach z kondycją ukraińskiej armii. - Dla Ukraińców, którzy muszą tworzyć nowe jednostki i szkolić się na nowym sprzęcie, sytuacja robi się bardzo trudna. Rezerwiści niewiele tu wniosą. Niestety, ale czas gra na niekorzyść Kijowa - mówi Wirtualnej Polsce Juliusz Sabak, ekspert ds. wojskowości z portalu Defence24.pl
Pytań o kondycję ukraińskiej armii zaczęło przybywać po dwóch bardzo ciężkich bitwach o Siewierodonieck i Lisiczańsk. Z obu miejscowości wojska ukraińskie ostatecznie się wycofały.
Jak podkreślał w rozmowie z portalem Defence24.pl Wołodymyr Dubowyk, wykładowca Katedry Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu w Odessie, obecnie Ukraina ponosi duże straty wśród żołnierzy - dużo większe niż na początku wojny.
"Poziom strat jest nie do utrzymania"
- To zasadniczy problem nie tylko z perspektywy czysto humanitarnej, bowiem tracimy ludzkie życia, ale także strategicznej. Wysoki poziom strat w Donbasie rodzi pytania o przyszłość obrony i dalszą zdolność wojska do prowadzenia działań. Obecny poziom strat jest nie do utrzymania w dłuższej perspektywie - podkreślał Dubowyk.
Co gorsza, według niektórych źródeł rezerwy, które miały wejść do walki na początku lipca, nie pojawiły się na polu działań. Z kolei rekruci, którzy mają się pojawić na froncie, kierowani są głównie do uzupełniania stanów osobowych w jednostkach już walczących na terenie Donbasu, a nie do formowania nowych jednostek.
Według Juliusza Sabaka, eksperta z portalu Defence24.pl, problem wśród ukraińskiej armii stopniowo, ale niestety narasta.
- Po pierwsze, wojna trwa już 131 dni, a Rosjanie prowadzą ją na całkowite wyniszczenie. Odbija się to na liczbie ukraińskich żołnierzy i ich kondycji. Po drugie, Ukraińcy - w przeciwieństwie do Rosjan - próbują ratować jednostki, które są na pierwszej linii frontu. Nie mogą sobie pozwolić na ich całkowite zużycie, bo nie mają takich rezerw jak wojska Putina. Rosjanie natomiast nie rotują swoimi jednostkami. Zostawiają je na froncie do momentu, kiedy wojna nie zostanie wygrana - mówi Wirtualnej Polsce Juliusz Sabak.
"Rosjanie zawsze mogą sięgnąć po żołnierzy"
Jego zdaniem dodatkowym problemem ukraińskiej armii, który wpływa na przewagę wojsk rosyjskich, jest rozciągnięta linia frontu, licząca łącznie ok. 2,5 tysiąca kilometrów.
- Ukraińcy nie mogą zostawić praktycznie żadnego odcinka bez zabezpieczenia. To zawsze jest problemem broniącego się państwa. Musi ono zachować czujność i być zabezpieczone na wypadek, gdyby przeciwnik podjął nagłe działania. Dlatego Ukraina starała się przejmować inicjatywę i prowadzić działania ofensywne. Obecnie, przy wojnie na wyniszczenie, musi stawiać na jakość prowadzonych działań. Ilością sprzętu i żołnierzy nie jest w stanie przeważyć losu na swoją korzyść. Taki rodzaj działań wojennych odbija się również na rosyjskiej stronie, ale jej zasoby są o wiele większe. Rosjanie zawsze mogą sięgnąć po żołnierzy z biednych regionów kraju czy państw satelickich - uważa ekspert portalu Defence24.pl
Z kolei według pułkownika Piotra Lewandowskiego, byłego weterana misji w Iraku i Afganistanie, personalne kłopoty ukraińskiej armii mają również inne podłoże.
- Ukraińcy muszą się na sprzęcie, który dostają z Zachodu, kompletnie przeszkolić. Te szkolenia, np. artylerzystów, nie odbywają się we własnym kraju. W Ukrainie odbywa się natomiast szkolenie nowego rzutu żołnierzy. Ale ich przygotowanie potrwa od ok. 3 do ok. 6 miesięcy. Aktywne zasoby ukraińskiej rezerwy, które weszły do walki od początku wojny, są praktycznie na wyczerpaniu - wyjaśnia.
Wojskowy podkreśla też, że Rosjanie - w przeciwieństwie do Ukraińców - uzupełniają swoje straty wyszkolonymi rezerwistami.
- Słabo, bo słabo wyszkolonymi, ale jednak. Wśród nich są czterdziestolatkowie, a nawet weterani z Czeczenii. Natomiast Ukraina szkoli swoich żołnierzy praktycznie od zera. Tam się dopiero uczą jak trzymać karabin - komentuje nasz rozmówca.
W podobnym tonie wypowiada się Juliusz Sabak z Defence24.pl.
- Samo zapoznanie się ze sprzętem zajmuje tygodnie, już nie mówiąc o zgraniu jednostek, które są formowane od nowa. Żeby dobrze wyszkolić jednostkę do skutecznego działania, trzeba było mieć rok, a przynajmniej 8-10 miesięcy. Dla Ukraińców, którzy muszą tworzyć nowe jednostki i szkolić się na nowym sprzęcie, sytuacja robi się bardzo trudna. Rezerwiści ze swoimi umiejętnościami i wiedzą niewiele tu wniosą. Czas gra na niekorzyść Ukrainy - podkreśla.
Putin sypnie groszem żołnierzom
Ale nie tylko ukraińska armia ma problemy. Przypomnijmy, że Putin - mimo wielu pogłosek - nie ogłosił powszechnej mobilizacji, obawiając się społecznego oporu. Według analiz brytyjskiego wywiadu, rosyjskie dowództwo próbuje na szybko formować oddziały z tego, czym Rosja dysponowała przed wojną. A trzon rosyjskiej ofensywy stanowią obecnie żołnierze kontraktowi, rezerwiści, którzy wojnę traktują zarobkowo, a także mieszkańcy z ługańskiej i donieckiej republiki, którzy zostali wysłani na front wskutek przymusowej mobilizacji.
- Rosjanie biorą na front coraz więcej kontraktowych żołnierzy. Niewykluczone, że po raz kolejny podniosą stawki, by znaleźli się nowi chętni. Dlaczego nie ogłosili powszechnej mobilizacji? Wygląda na to, że ich baza mobilizacyjna jest w gorszym stanie niż początkowo myśleliśmy. Nie mają już na co wsiadać, nie mają sprawnego sprzętu itd. Dodatkowo Putin boi się społecznego oporu i tego, że poborowi będą rozpowiadali prawdę o konflikcie w Ukrainie - uważa płk Piotr Lewandowski.
Od samego początku wybuchu konfliktu w Ukrainie dane na temat strat po stronie ukraińskiej armii są przekazywane przez rządowe źródła, które - według wielu obserwatorów - są mocno zaniżone. W czerwcu mówiło się o ok. 10 tys. zabitych ukraińskich żołnierzy.
Z kolei według danych przekazanych w poniedziałek przez Sztab Generalny Ukrainy, śmierć w wojnie w Ukrainie poniosło 36,2 tys. rosyjskich żołnierzy.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski