"Czarna lista" na Facebooku - tak syryjska opozycja rozprawia się z przeciwnikami?
Na Facebooku istnieje profil, na którym można wpisywać osoby współpracujące z syryjskim reżimem. Numer jeden na tej liście, znany kleryk, jakiś czas temu został znaleziony martwy w Damaszku. Mówiąc brzydko, osoby z tej listy są "sprzątane" - mówi Patrycja Sasnal, analityk ds. bliskowschodnich w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. O tym, jak może zakończyć się syryjski konflikt i jaki interes w Syrii ma Rosja, rozmawiał dla Wirtualnej Polski Jarosław Marczuk.
15.06.2012 | aktual.: 15.06.2012 14:49
WP: Jarosław Marczuk: Jak kształtowały się relacje pomiędzy Rosją i Syrią przed Arabską Wiosną?
Patrycja Sasnal: W zasadzie powinniśmy cofnąć się do czasów zimnej wojny. Wówczas Syria, tak jak większość krajów arabskich, zaliczała się do grona sojuszników ZSRR. Nie był to łatwy partner dla Moskwy, bo Hafiz al-Asad, ojciec obecnego syryjskiego prezydenta, nie zawsze postępował zgodnie z wytycznymi płynącymi z Kremla. Podobnie jak w przypadku innych państw arabskich ta relacja po upadku bloku komunistycznego uległa rozluźnieniu, choć nie zniknęła ze względu na interesy rosyjskie w regionie.
WP: Jakie interesy?
Rosja ma na przykład bazę marynarki wojennej w syryjskim porcie Tartus, jedyną tego typu położoną w basenie Morza Śródziemnego. Jest ona ważna nie tyle z punktu widzenia geostrategicznego, co jako port przeładunkowy. Nie jest to baza dająca rosyjskiej marynarce kontrolę nad Morzem Śródziemnym. Poza tym Syria jest też kontrahentem rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego, choć sprzęt wojskowy płynie do tego kraju tak naprawdę za darmo. Damaszek spóźnia się z płatnościami za dostarczaną broń i dlatego nie jest wymarzonym klientem dla rosyjskiej zbrojeniówki.
WP: Czy zapał Rosji we wspieraniu reżimu Baszara al-Asada wynika tylko z przyczyn ekonomicznych?
Nie nazwałabym tego zapałem. Moskwa postępuje pragmatycznie i, owszem, niespecjalnie przejmuje się życiem tysięcy cywilów, żołnierzy i rebeliantów. Dopóty Asad będzie wspierany przez Rosjan, dopóki skutecznie udaje mu się ograniczać skalę wojny domowej w Syrii. W momencie, w którym straci poparcie armii albo dojdzie do puczu, Rosja z pewnością opowie się po stronie ostatecznych zwycięzców.
WP: Niedawno amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton obwiniła Rosję o dostarczanie Syrii helikopterów bojowych, które mogą zostać użyte przeciwko opozycjonistom.
Taka krytyka służy ratowaniu wizerunku Zachodu i pokazaniu: "Mamy alibi". Czy pan sądzi, że Stany Zjednoczone chcą interweniować zbrojnie w Syrii? Wcale nie. W gruncie rzeczy Zachodowi odpowiada więc pozycja Rosji i Chin. Mówiąc wprost, nikomu nie spieszno, żeby w Syrii interweniować, bo nie wiadomo czy z obecnego bałaganu nie wyniknie wieloletni krwawy konflikt, za który nikt nie chce wziąć odpowiedzialności. Nie ma dobrych rozwiązań dla Syrii, a już z pewnością do takich nie zalicza się interwencja zbrojna.
WP: * Czyli Rosja daje Zachodowi pretekst do niepodejmowania zdecydowanych działań w Syrii?*
W pewnym sensie tak, ale trzeba też wziąć pod uwagę światowy kryzys - embarga, sankcje, interwencje są kosztowne - oraz sytuację wewnętrzną w USA. Zbliżają się wybory prezydenckie. Obama o interwencji w Syrii w tej chwili nie myśli. Być może po wyborach, jeśli sytuacja znajdzie się na ostrzu noża, a media odkryją kolejne masakry, takie jak w Hula, administracja będzie ku temu bardziej skłonna. Zresztą nawet Rosja przyznała, że nie jest z gruntu przeciwna odejściu Baszara al-Asada. Jeśli straciłby poparcie społeczne, Moskwa też się od niego odwróci. Rzecz w tym, że póki co syryjski prezydent ciągle ma w kraju zwolenników.
WP: * Jak na politykę prowadzoną przez Rosję reaguje syryjska opozycja?*
To jest trudne pytanie, ponieważ nie ma jednej opozycji w Syrii. Istnieje Syryjska Rada Narodowa, główna organizacja opozycyjna składająca się z emigrantów syryjskich, którzy nie mieszkali w kraju przez wiele lat. Przez część państw Zachodu uważana jest za prawowitego reprezentanta opozycjonistów. To ugrupowanie ocenia działania rosyjskie jako negatywne, wręcz wrogie. Podobnie na postępowanie Rosji patrzy Armia Wolnej Syrii, składająca się przede wszystkim z dezerterów z sił rządowych, i trzecia siła - małe komitety lokalne, odpowiedzialne m.in. za organizację protestów w kraju. Natomiast część opozycji opowiadającej się za dialogiem z reżimem, na przykład Narodowy Komitet Koordynacyjny na Rzecz Zmian, roli Rosji całkowicie nie potępia. WP: * Czy reżim syryjski postrzega Rosję jako sojusznika czy oportunistycznie wykorzystuje niesmak, jaki pozostał Moskwie po obaleniu Kadafiego w Libii?*
Rosja czuje się oszukana ONZ-owską rezolucją 1973 dotyczącą Libii. Uważa, że NATO przekroczyło uprawnienia wynikające z otrzymanego mandatu i teraz nie chce pozwolić na powtórzenie się tej sytuacji. Dopóki Rosja nie zamierza zmienić zdania, dopóty trwamy przy planie Kofiego Annana. Skoro zaś nie ma dla niego alternatywy, tym większe jest jego znaczenie. Stąd roli Rosji nie można oceniać jednoznacznie. Postawa Moskwy jest pragmatyczna, ale także stanowi swego rodzaju emanację nastroju panującego na arenie międzynarodowej. Nikomu się nie spieszy, żeby interweniować w Syrii.
WP: Jak przyznał sam Kofi Annan, jego plan póki co nie działa. Za to od jakiegoś czasu dyskutuje się na temat możliwości zastosowania tzw. wariantu jemeńskiego w Syrii. Co pani o tym sądzi?
Po pierwsze, sytuacja w Jemenie była zupełnie inna, niż ta, która jest obecnie w Syrii. Jemeński model zmiany społeczno-politycznej przewiduje nakłonienie prezydenta nie cieszącego się poparciem społecznym do usunięcia się z polityki, w tym wyjazdu z kraju. Jednocześnie gwarantuje mu się nietykalność prawną i majątkową. W Jemenie ten schemat sprawdził się. Czy jest to możliwe również w Syrii? Problem polega na tym, że Ali Abdullah Salih (b. prezydent Jemenu - przyp. red.) nie ochraniał grupy społecznej liczącej 10-12 proc. populacji wszystkich Jemeńczyków. Inaczej jest w Syrii. Baszar al-Asad reprezentuje mniejszość alawicką, a jej członkowie bardzo boją się o swoją przyszłość. W zasadzie nie ma rodziny alawickiej bez krewnego zatrudnionego w sektorze publicznym, służbach lub armii. Każdy z nich w oczach opozycji jest "umoczony" i odpowiedzialny za działania reżimu. Ci ludzie, a także chrześcijanie i druzowie obawiają się tego, co z nimi będzie po zmianie władzy.
WP: Rosyjscy politycy często powtarzają, że po dojściu opozycji do władzy w Syrii należy oczekiwać rozlewu krwi powodowanego zemstą.
Dam przykład: na Facebooku istnieje profil założony przez opozycjonistów syryjskich. Na tej stronie można wpisywać osoby, które współpracują z reżimem. Numer jeden na tej liście, znany kleryk, jakiś czas temu został znaleziony martwy w Damaszku. Mówiąc brzydko, osoby z tej listy są "sprzątane". Ale też nie cała Syria znajduje się w ogniu walk wyznaniowych. Na razie mamy do czynienia ze zjawiskiem dotykającym głównie regiony zróżnicowane wyznaniowo.
WP: Skoro Asad, oprócz chęci utrzymania się u władzy, ma też inne, dobre powody, żeby zostać w kraju, nie należy się spodziewać, że opuści Syrię. Zgadza się?
Baszarowi proponowano już wyjazd. Liga Państw Arabskich pierwsza wysunęła taką propozycję. Prawdopodobnie nawet Hiszpania oferowała mu azyl. Trudno powiedzieć jak musiałaby się zaostrzyć sytuacja, żeby zdecydował się zmienić zdanie. Na razie w jego przekonaniu, ale też wskazują na to fakty, nadal cieszy się znacznym poparciem społecznym.
WP: Zatem jakiego finału syryjskiej historii możemy się spodziewać?
Porównałabym tę sytuację do dwóch państw: Libanu i Iraku. W Libanie mniejszość chrześcijańska rządząca większością muzułmańską została obalona w wyniku piętnastoletniej wojny domowej. W Iraku mniejszość sunnicka utraciła władzę na rzecz większości szyickiej przy pomocy wojsk USA. Ta wojna z grubsza trwała pięć lat. Mocno upraszczając, Syrię widzę gdzieś pomiędzy tymi pięcioma latami irackimi i piętnastoma libańskimi.
Rozmawiał Jarosław Marczuk dla Wirtualnej Polski