Czarna jesień Platformy
Gdyby wyobrazić sobie Polskę jako dworzec, władze jako pociąg, to dotychczasowi posłowie Platformy byliby stojącymi na peronie pasażerami, z których, co drugi nie ma biletu na kolejny przejazd.
14.09.2015 | aktual.: 14.09.2015 13:41
- Kiedy zamykam oczy i próbuję sobie wyobrazić przyszłość widzę ją czarno - mówi ważny parlamentarzysta Platformy, lokomotywa okręgowej listy wyborczej. Pyta, czy rozmawiamy szczerze, czy pod nazwiskiem. Bo pod nazwiskiem musiałby powiedzieć, że Platforma Obywatelska, wbrew wszystkim sondażom i niedowiarkom, wygra w cuglach najbliższe wybory. Że partia kipi entuzjazmem, ma dobre pomysły dla Polski, mnożące się jak króliki, tysiące zwolenników. Ponadto wolontariusze pchają się drzwiami i oknami, żeby bezinteresownie pomagać, i że setki ludzi przychodzi na spotkania wyborcze, życząc Platformie wielkiego zwycięstwa. Bez nazwiska może prawdę, że tak źle jeszcze nie było.
- W zwycięstwo może wierzy nasza generalicja, przekonana o własnej genialności i o tym, że nie muszą słuchać nikogo innego. Prości żołnierze utracili zaufanie w geniusz dowódcy, dostrzegając grozę sytuacji - mówi.
Inny parlamentarzysta: - Że jest źle wiadomo było od dawna. Taśmy nas bardzo osłabiły, ale potem sondaże się trochę odbiły i była nadzieja, że jakoś to będzie. Kampania prezydencka miała nas pociągnąć w górę. Komorowski miał wygrać w cuglach, a my wspiąć się po jego sukcesie. Liczyliśmy na jego ciche wsparcie w trakcie kampanii parlamentarnej. Była klęska, a zamiast wsparcia pogrążyły nas publikacje Stonogi, paniczne dymisje w rządzie, kłótnie o miejsca na listach. Z tego impasu nie wyszliśmy do dzisiaj. Teraz głównym naszym celem, jak się zdaję, choć nikt tego jasno nie wyartykułował, jest zminimalizowanie rozmiarów porażki.
- Jeszcze nie ma panicznej ucieczki, jeszcze nie ma ciągnięcia, każdy w swoją stronę, jak za AWS, ale dobrze nie jest. Coraz bardziej widać, że wygrać się nie da - przyznaje dwukadencyjny senator. Po czym to widać? Ludzie nie chcą podpisywać list poparcia. Gdy dowiadują się, że to dla Platformy, obracają się na pięcie i odchodzą. Innym też pewnie nie jest łatwo, ale my ze zbieraniem podpisów problemów nie mieliśmy.
Co będzie z nami?
Wiadomo, że nie wszyscy posłowie załapią się na kolejne rozdanie. Na przykład ze Szczecina jest teraz ośmioro posłów Platformy, a na jesień zostanie troje, może czworo, przewidują wewnętrzne kalkulacje. O mandaty ubiegają się m.in. były minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, obecny doradca premier Sławomir Nitras, posłowie trzech kadencji - Arkadiusz Litwiński i Magdalena Kochan, dwukadencyjna posłanka Renata Zaremba i były marszałek i senator Norbert Obrycki.
- Żadna z tych osób nie wyobraża sobie, że się nie znajdzie się w przyszłym parlamencie, choć wiedzą, że wszyscy się nie załapią - mówi szczeciński działacz samorządowy.
Teoretycznie po porażce mogą wrócić tam, skąd przyszli. Do pracy w Sejmie byli tylko oddelegowani, więc pracodawca ma obowiązek przyjąć ich na to samo stanowisko. - Tylko, że po dziesięciu latach to nie takie łatwe - dodaje samorządowiec. - Jak ktoś był ważnym posłem, czy ministrem, to teraz ciężko mu wrócić do szkoły by uczyć dzieci, albo na nocny dyżur w szpitalu.
Zresztą to, czy w Sejmie będzie stu, czy dwustu posłów Platformy ma mniejsze znaczenie, niż to, co stanie się w regionie. Prawdziwa rzeź zapowiada się na prowincji.
W Zachodniopomorskim Urzędzie Marszałkowskim pracuje dwieście osób, większość powiązana z Platformą, w Urzędzie Wojewódzkim też kilkaset. Do tego dochodzą obsadzone przez Platformę agencję rządowe, delegatury, przedstawicielstwa, agendy - obsadzane dotychczas przez ludzi Platformy.
- Nikt nie ma złudzeń, że po wyborach te wszystkie instytucje zostaną przeczyszczone - mówi samorządowiec.
Konsekwencją zmian na górze będą zmiany na dole i renegocjacja umów w sejmikach wojewódzkich, gdzie dotychczas Platforma z PSL ma większość.
- Słyszę, że czterech, pięciu radnych Platformy dogadało się już w sejmiku z PiS, a o PSL lepiej w ogóle nie wspominać, bo oni już mówią, że najbliższe wybory na pewno wygra ich koalicjant - opowiada samorządowiec. Nie ma złudzeń. Słyszał ostatnio w radiu lokalnego lidera PSL, wysyłającego porozumiewawcze sygnały do PiS. Gdy padło pytanie, co się stanie po wyborach, spokojnie odpowiedział, że nikogo nie można przekreślić, bo każdy może mieć dobry program dla Polski. Mówił, że trzeba rozmawiać, bo tylko tak można Polskę zmieniać na lepsze i że PSL się nie uchyli przed taką współpracą.
Jak na to reagują ludzie Platformy?
- Źle - mówi senator. - Dzwoni do mnie niedawno zapłakana dziewczyna z naszego zarządu wojewódzkiego i łka: "Na pewno przegramy. I co z nami wtedy będzie?".
Tworzy się dystans
Z centrali płyną do regionów sprzeczne komunikaty. Oficjalnie, że trzeba walczyć do końca i zwycięstwo jest w zasięgu ręki, nieoficjalnie i po cichu, że trzeba się pakować, bo przetrwają tylko najsilniejsi. Tak przynajmniej mówił zachodniopomorskim samorządowcom doradca Ewy Kopacz Sławomir Nitras, gdy się ostatnio z nimi spotykał.
Z regionu teoretyczne drogi ratunku są dwie: do Warszawy lub do Brukseli. Obydwie bardzo trudne. W Brukseli szczęścia szukają, na przykład, urzędnicy Urzędów Marszałkowskich, którzy poznali Elżbietę Bieńkowska, gdy była jeszcze ministrem infrastruktury w rządzie Donalda Tuska. Teraz jest ważnym europejskim komisarzem i gdyby chciała udzielić wsparcia, kilka osób mogłaby uratować.
Równie trudnym kierunkiem ratunkowym jest Warszawa. Pierwszeństwo na listach do Sejmu i Senatu mają bowiem dotychczasowi parlamentarzyści. Bardzo trudno się wcisnąć tam komuś z regionu. Dlatego z taką niechęcią lokalne struktury przyjmują spadochroniarzy z Warszawy. Tym bardziej, gdy są to odrzuty z innych partii. Gdy premier Ewa Kopacz ogłosiła w Warszawie, że kandydatem na senatora Platformy spod Szczecinem, zamiast założyciela Platformy Artura Łąckiego będzie niedawny lider SLD Grzegorz Napieralski w całym Szczecinie zawrzało.
- Ten facet przez osiem lat pluł na nas przy każdej okazji, obrzucał inwektywami, a teraz ma czelność startować z naszej listy? - pyta kandydat na posła ze Szczecina. - Nasz elektorat tego nie kupi. To nie są głupi ludzie i wszystko pamiętają. Jak mam ich przekonać, że to dobry kandydat? Kto na niego miałyby zagłosować? SLD-owcy, których zdradził, czy Platformersi, którzy obrażał?
- Jeszcze w poprzedniej kadencji, kiedy wszyscy się poznaliśmy stanowiliśmy grupę przyjaciół - opowiada poseł Platformy. - Spotykaliśmy się, przysiadaliśmy się do siebie w kawiarniach, odwiedzaliśmy w pokojach poselskich. Teraz się popsuło, bo poseł z twojego okręgu to twój największy konkurent. Tworzy się dystans, bo kolega może zabrać ci głosy i mandat.
Sflaczały balon
Jedyną ostoją władzy Platformy mogą po wyborach okazać się samorządy. Kilkuset prezydentów, burmistrzów, wójtów związanych z PO poddało się wyborczej weryfikacji w ubiegłym roku. Przed nimi jeszcze trzy lata spokojnych rządów. Już podczas ostatniej samorządowej kampanii pozbywali się partyjnego szyldu, chowając się za lokalnymi komitetami wyborczymi.
- Nikt nie wierzy w zwycięstwo - przyznaje związany z Platformą burmistrz z Zachodniopomorskiego. - Wprost się o tym nie mówi, żeby nie demobilizować działaczy i elektoratu, ale dawnego ognia nie widać. Jest zniechęcenie, jakby wszyscy już pogodziliśmy się z porażką.
Mówi, że Platforma przypomina mu sflaczały balon z którego zeszło powietrze i nie wiadomo jak go nadmuchać. - Czuć koniec długiego dla nas lata. Zbliża się zima - mówi burmistrz.
Partyjna góra mami działaczy wizją utrzymania się w Warszawie przy władzy. Miałoby to zapewnić Platformie stworzenie wielkiej antypisowskiej koalicji w następnym Sejmie. Wszystkie ugrupowania - od Platformy, poprzez PSL, Lewicę i Nowoczesną Polskę - miałyby się skrzyknąć, utworzyć większość i przez cztery lata trzymać PiS z dala od władzy. Ale to wizja tak nierealna i fantastyczna, że nie wierzą w nią najwięksi optymiści. Zwłaszcza, że nie wiadomo, kto wejdzie do Sejmu, z jakim wynikiem i jak po wyborach zachowa się PSL.
Kto daje nadzieję?
Na spotkaniach z senatorami premier Ewa Kopacz powiedziała, że ma zamiar wygrać te wybory. - Czy ktoś w to wierzy? - zastanawia się senator. - Raczej, nie, bo coraz bardziej widać, że się wygrać już nie da. Dostaniemy łupnia. Pytanie tylko, ile, kto wejdzie do Sejmu, kto nie wejdzie, co będzie robił po wyborach.
Jedne z kandydatów na posłów mówi mi, że Platforma przypomina mu dziś oblężony Berlin z maja 1945 roku. Dowódca Ewa Kopacz ze swoimi generałami-doradcami: Michałem Kamińskim, Marcinem Kierwińskim, Sławomirem Nitrasem, siedzą odcięci od świata w bunkrze w Alejach Jerozolimskich, wysyłając do wyborczego boju nieistniejące dywizje. Cała reszta dowiaduje się, że za chwilę dostarczona zostanie kandydatom cudowna broń, która zmieni losy wyborów.
- Ma to się stać wkrótce i być czymś wyjątkowym - mówi senator Platformy. - Na najbliższej konwencji mają nam dostarczyć wreszcie amunicję, bo dotychczas byliśmy bezbronni w debacie z elektoratem. To ma być nasza oferta na najbliższe lata.
- Czy pan w to wierzy?
- To daje nadzieję. Wierzę w zdarzenia nieprzewidywalne, które mogą odwrócić losy tej kampanii. Może tym być napływ imigrantów.
Cezary Łazarewicz