"Coś ty zrobiła?". Ania miała 16 lat gdy zaszła w ciążę
Kiedy Ania zaszła w ciążę mogła liczyć na wsparcie wychowawczyń z domu dziecka i nauczycielek z zawodówki. Miała zaledwie 16 lat kiedy dowiedziała się, że zostanie mamą. Najtrudniejsi do zniesienia byli gapiący się na ulicy ludzie, kiwający głowami z dezaprobatą.
Ania* zamknęła się w łazience w domu dziecka, w którym mieszkała i czekała na wynik testu ciążowego. Miała 16 lat. Dla pewności, testów zrobiła siedem. Przy tym ostatnim, za drzwiami ubikacji, czekała na nią młodsza o rok siostra. Pospieszała ją, nie mogąc wytrzymać napięcia. Stresowało to Anię. Zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na pojawiające się w okienku testu ciążowego kreski. Na moment otworzyła jedno oko. Dwie kreski.
Siostra zaczęła krzyczeć. - Coś ty zrobiła? - wydzierała się. Zadzwoniły do Michała*, chłopaka Ani. - Spotykalśmy się dopiero od pół roku, nie planowaliśmy dziecka - mówi. - Przyjechał po kilku godzinach. Pocieszał mnie, mówił, że sobie poradzimy, żebym nie płakała.
Długo rozmawiali. Podjęli decyzję, że zostaną rodzicami. Ania poczuła ulgę, że nie zostanie z ciążą sama.
Przez chwilę pojawił się pomysł, że Ania usunie ciążę. Razem z Michałem zaczęła oswajać się z tą myślą. Wydawało im się to rozsądne. Niczego nie mieli, nie miał kto im pomóc, byli za młodzi. - Ale przeszła mi przez głowę myśl, że skoro inne dziewczyny w moim wieku zostają matkami i dają radę, to czemu ja miałabym sobie nie poradzić? - opowiada.- Podjęłam decyzję, że donoszę ciążę i powiedziałam o tym Michałowi. I to był moment, kiedy zniknął z mojego życia na wiele miesięcy.
Anię wspierały wychowawczynie z domu dziecka, nazywane przez dzieci "ciociami" i nauczycielki z fryzjerskiej zawodówki, w której uczyła się od dwóch lat. Odpuściły Ani praktyki w salonie fryzjerskim. Uczyła się indywidualnie u jednej z prowadzących zajęcia w szkole. - Koleżanki ze szkoły były w szoku, kiedy się dowiedziały, że zaszłam w ciążę, ale o nic nie pytały - wspomina.- Pomagały mi nosić torbę, wchodzić po schodach, trzymały mnie za rękę. W szkole nikt nie był dla mnie nieprzyjemny - dodaje. Tylko ludzie w autobusach i na ulicy patrzyli to na brzuch Ani, to na jej młodziutką twarz, a starsi ludzie kiwali głowami z dezaprobatą.
Z "ciociami" chodziła na wizyty do lekarza. Gdy wracała z jednej z nich, na kilka dni przed porodem, pod domem dziecka stał Michał. - Chciał wiedzieć jak się czuję i powiedzieć, że więcej nie będzie znikać - mówi Ania. - Słowa dotrzymał.
Ania w czerwcu urodziła syna. Przez kilka miesięcy mieszkali razem w domu dziecka. Kiedy Ania była w szkole, chłopcem zajmowały się "ciocie". W lutym Anię skreślono z listy wychowanków i przydzielono jej mieszkanie dla byłych podopiecznych. W dniu przeprowadzki zjawiła się pani pedagog. Nie pytała Ani jak się czuje, jak sobie radzi. Powiedziała jej tylko, że będzie dla niej lepiej, jeśli mały trafi do rodziny zastępczej. - Mówiły mi, że jestem jeszcze młoda, muszę skończyć szkołę, znaleźć pracę, dorobić się, mieć mieszkanie - wraca pamięcią. - Uległam im, podpisałam dokumenty. A potem przez dwa tygodnie nie spałam i non stop płakałam.
Kiedy pierwszy szok minął, zaczęła pisać wnioski do sądu o nadanie jej prawa do widzenia dziecka. Teraz spędza z chłopcem każdy weekend i 3-4 godziny we wszystkie dni powszednie, poza czwartkami. Jest w trakcie szukania pracy i czeka na przyznanie jej mieszkania komunalnego. - Wiem, że obecna sytuacja jest wygodna, bo ktoś inny dzieli ze mną opiekę nad synem, ale chce go mieć cały czas przy sobie. Będzie trudniej, ale jest na to gotowa.
W czerwcu chłopiec skończy dwa lata.
*imię zostało zmienione