"Coalexit 2049"? Odkładając odejście od węgla rząd działa na szkodę Polaków
"Za pozorowane działania w sprawie odejścia od węgla" - tak brzmiało uzasadnienie przyznania Polsce wczoraj tytułu "Skamieliny Roku". W pełni zasłużyliśmy na takie wyróżnienie od organizacji pozarządowych, bo w polskiej polityce klimatycznej, mimo markowanych działań i szumnych deklaracji, nie dzieje się praktycznie nic. A to bardzo złe wieści dla obywateli.
05.11.2021 19:52
Paweł Wiejski, analityk Instytutu Zielonej Gospodarki dla WP Wiadomości
W czwartek ogłoszono, że rząd podpisał się pod globalną deklaracją o odejściu od węgla. Wywołało to entuzjazm wśród obserwatorów naszej polityki klimatycznej i energetycznej. Przez dobrą chwilę wydawało się bowiem, że tzw. coalexit naszego kraju nastąpi do końca obecnej dekady, to jest do 2030 roku. Byłoby to znaczne przyspieszenie i gigantyczna sensacja. Jednak dobre nastroje bardzo szybko wyparowały.
Najpierw przedstawiciele ministerstwa klimatu doprecyzowali, że nie o 2030 roku mowa, tylko o "latach 40.", a chwilę później szefowa resortu Anna Moskwa oświadczyła, że coalexit będzie, tyle że w roku... 2049. Minister potwierdziła zarazem, że deklarację Polska podpisała.
Polscy urzędnicy wykorzystali prawny kruczek
Jak to wytłumaczyć, pogodzić i zrozumieć? Zadziałała stara zasada: "papier przyjmie wszystko". W głośnej deklaracji zapisano, że biedniejsze państwa będą miały więcej czasu na coalexit i stanie się to w latach 40. obecnego wieku. Ten kruczek wykorzystali polscy urzędnicy, którzy wpisali nas właśnie do tego klubu państw. Pominęli przy tej okazji zupełnie fakt, że jesteśmy 23. gospodarką świata, członkami Unii Europejskiej i OECD, organizacji z definicji zrzeszającej państwa o wysokim poziomie rozwoju. W ten sposób rok 2030 zmienił się w 2049, a Polska swoich ambicji klimatycznych zmieniać nie musi.
Zobacz też: COP26 to szczyt klimatyczny ostatniej szansy? "Ten apel musi być słyszany jeszcze bardziej"
Ale nie tylko o sztuczki tu chodzi. Być może najbardziej oczywistą przewiną polskiego rządu związaną z opóźnieniem odejścia od węgla jest hipokryzja. Rządzący doskonale zdają sobie sprawę z tego, że w rzeczywistości węgiel zniknie z polskiego systemu energoelektrycznego dużo wcześniej, ze względów ekonomicznych. Spalanie i wydobycie węgla w Polsce jest nierentowne, a sektor utrzymuje się na powierzchni wyłącznie dzięki potężnym dotacjom budżetowym. Tutaj nie będzie dobrej zmiany, bo pomoc dla "czarnego’" sektora wkrótce stanie się dużo trudniejsza za sprawą regulacji unijnych. Stawiająca na zieloną energię UE coraz surowiej patrzy na dopłacanie do paliw kopalnych, a gwoździem do węglowej trumny są błyskawicznie spadające ceny prądu z odnawialnych źródeł energii.
Będzie fala bankructw?
Biorąc to pod uwagę, realnie polski coalexit nastąpi w latach 30. Ale tego nie widać w oficjalnych strategiach, mówiących właśnie o 2049 roku jako o dacie granicznej odejścia od węgla. To pułapka, w którą wpadną wszyscy obywatele. Jeżeli "czarnego złota" będziemy używać do połowy stulecia, transformacja energetyczna stanie się chaotyczna i niebezpieczna. Polacy, którzy będą narażeni na coraz wyższe ceny energii, a w przyszłości również przerwy w dostawach prądu. Ucierpią pracownicy, którzy zamiast uwzględniającej ich potrzeby i zaplanowanej zmiany, będą musieli zmierzyć się z falą bankructw ich zakładów.
Ucierpi też klimat, bo Polska będzie spalać paliwa kopalne o wiele dłużej, niż jest to konieczne. Nauka nie pozostawia wątpliwości - aby świat miał szanse ograniczyć globalne ocieplenie, kraje OECD muszą pożegnać się z węglem do 2030 roku, a reszta świata - do 2040 roku. To mogło być przez Polskę spełnione we wczorajszej deklaracji z Glasgow. Obstając przy roku 2049, polski rząd nie tylko symbolicznie wypisuje się z klubu krajów rozwiniętych, ale też jasno pokazuje, że nie interesuje go przyszłość kolejnych pokoleń Polek i Polaków.
Co ciekawe, nasz rząd zdaje się nie patrzeć na to, co dzieje się na świecie. Podczas trwającego szczytu w Glasgow co rusz padają deklaracje o szybkim coalexicie. Ukraina zadeklarowała, że zrobi w 2035 roku. Niemcy prawdopodobnie przyspieszą swój termin o kilka lat, widząc światowy trend i ulegając naciskowi swoich obywateli, rozumiejących powagę sytuacji klimatycznej.
A przecież Polacy też chcą zielonej transformacji. Widać to w sondażach poparcia dla działań na rzecz powstrzymania zmiany klimatu, ale nie tylko. Wystarczy się rozejrzeć wokół nas. Widać już praktycznie wszędzie panele fotowoltaiczne na dachach naszych domostw. Dlaczego? Są ekologiczne i przynoszą zysk. Polacy to zrozumieli, w swojej "mikroskali". Co więc stoi na przeszkodzie, by rząd też przejrzał na oczy? COP jeszcze się nie skończył, a deklarację można zmienić. Dla dobra nas wszystkich.