Co zyskał Władimir Putin na konfrontacji z Barackiem Obamą
Niektóre komentarze politologów po wystąpieniu prezydentów USA i Rosji w ONZ są diametralnie różne, przeważa jednak opinia, że Władimir Putin nie zdołał przekonać Zachodu, że jest jego niezbędnym sojusznikiem na Bliskim Wschodzie.
Choć prokremlowskie rosyjskie media zapowiadały, że Putin wygłosi podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ przemówienie, które "zmieni świat" (Ren-TV), jego wystąpienie to "moment historyczny", a ponadto rosyjski prezydent "znokautuje" Baracka Obamę (tabloid "LifeNews"), politolodzy oceniają mowę oraz intencje Putina chłodno i sceptycznie.
Najważniejsze fragmenty przemówień Obamy i Putina dotyczyły sytuacji w Syrii i na Bliskim Wschodzie; w tym kontekście rosyjski prezydent wezwał do utworzenia szerokiej międzynarodowej koalicji, na wzór frontu "antyhitlerowskiego", której zadaniem byłaby walka z Państwem Islamskim (IS). A ponieważ Rosja wzmocniła ostatnio swoją militarną obecność w Syrii, manifestując gotowość do ratowania tamtejszego reżimu, intencją Putina było przedstawienie Moskwy jako niezbędnego sojusznika Zachodu w walce z dżihadystami, którego obecności w regionie nie można ignorować.
Czy zatem Rosja odzyskuje pozycję supermocarstwa o ważnej pozycji międzynarodowej, a zarazem jest sojusznikiem, którego nie sposób pominąć? Czy USA złagodzą swoje nastawienie do Moskwy? - pyta francuski portal specjalizujący się w debatach politologów "Atlantico".
USA niczego nie złagodzą i nie dadzą się wciągnąć w nową wojnę na Bliskim Wschodzie. Rosja jest osamotniona, bo nie powiodły się próby pozyskania do dyplomatycznej współpracy partnerów wśród państw regionu (prócz Iranu i Iraku), a jej siły ekspedycyjne wysłane na tamtejszy front są ze wszech miar niewystarczające, by mogły o czymś rozstrzygać - odpowiada ekspert od zagadnień geopolitycznych i autor książki "Czy Rosja zagraża Zachodowi?" Jean Sylvestre Mongrenier.
"Retoryka (Rosji) jest napuszona i górnolotna, ale strategiczno-polityczne cele jej zaangażowania w Syrii są ograniczone" i polegają głównie na zagwarantowaniu bezpieczeństwa rosyjskiej bazy w porcie Tartus oraz umocnieniu pozycji syryjskiego reżimu, którego Rosja jest bliskim sojusznikiem - kontynuuje Mongrenier.
By uzyskać więcej, Moskwa musiałaby tam wysłać kolosalne siły ekspedycyjne, toteż chodzi jej na razie o to, by proponując koalicję, skłonić Zachód do przerwania "ostracyzmu wobec Rosji" i do rezygnacji z sankcji gospodarczych - wtóruje inny francuski politolog, Pierre Lorrain z francuskiego instytutu badań nad obroną narodową (IHEDN).
Amerykańska administracja nie ufa Kremlowi i nie zmieni radykalnie stanowiska wobec syryjskiego reżimu. Zachód nie jest też raczej skłonny uznać Rosji za ważnego gracza w międzynarodowych działaniach dyplomatycznych, który "mógłby rozwiązać skomplikowane problemy". Moskwa bowiem "nie jest mocarstwem-arbitrem, ani pokojowo nastawioną stroną trzecią, ale wręcz agresorem", czego dowodzi sytuacja na Ukrainie oraz jej udział w "zamrożonych konfliktach", jak np. w Osetii Południowej - komentuje Mongrenier.
Przedstawiając Rosję jako chętnego do współpracy partnera oraz ważnego gracza na Bliskim Wschodzie, Putin chciał skłonić Zachód do podjęcia rozmów na ważne dla Kremla tematy, jak nałożone na Rosję sankcje - komentuje amerykański ośrodek Stratfor.
Jednak Waszyngton sceptycznie ocenia intencje Moskwy, toteż będzie starał się "przeciwważyć działania Rosji w Syrii". "Należy też pamiętać, że od dłuższego czasu USA chcą, aby ciężar interwencji w regionie wzięły na siebie również inne kraje, aby Ameryka mogła się także skoncentrować na (...) ograniczaniu wpływu Rosji na jej peryferiach" - wyjaśnia Stratfor, tłumacząc, dlaczego Obama powiedział w ONZ, że USA gotowe są do rozmów z Rosją i Iranem w sprawie konfliktu w Syrii.
Stratfor od kilku lat broni tezy, że Rosji zależy na tym, by wciągnąć Amerykę w poważne i długotrwałe konflikty na Bliskim Wschodzie - na wzór wojny w Iraku - ponieważ odwraca to uwagę Waszyngtonu od poczynań Kremla wobec niegdysiejszych państw satelickich Moskwy.
"By zrealizować ambicje, które (Putin) zadeklarował, Moskwa musiałaby zaangażować (na Bliskim Wschodzie) znacznie większe siły wojskowe, co groziłoby tym, że zostanie wciągnięta w poważny konflikt" - pisze Stratfor, który ocenia, że mimo deklaracji Putina Moskwy na to nie stać. Chciał on jedynie "zmienić postrzeganie Rosji", ogłaszając wolę współpracy - dodaje Stratfor.
Co więcej, Rosja podjęła te kroki właśnie teraz, bo "USA zachowują dystans wobec niebezpiecznych konfliktów, aby móc przede wszystkim zająć się putinowską Rosją", a Waszyngton sygnalizuje, że może zwiększyć pomoc dla Ukrainy i naciskać na Europę, by utrzymała sankcje wobec Moskwy - konkluduje amerykański ośrodek.
"Rosjanie chcą, by Zachód uwierzył, że mogą oni pomóc rozwiązać problem Syrii. Ale oni nie mają zamiaru zniszczyć Państwa Islamskiego, a co więcej nie dysponują koniecznymi do tego środkami" - komentuje propozycje Putina kolejny francuski politolog, ekspert IHEDN Thornike Gordadze, cytowany przez "Le Figaro".
Gordadze polemizuje skądinąd z tezą "Figaro", który komentarz do wystąpienia Putina w ONZ zatytułował: "Wzmocniwszy obecność wojskową w Syrii, Rosja narzuciła się Zachodowi jako ważny gracz w syryjskim konflikcie".
Zdaniem paryskiego dziennika Obama i Putin zostali zmuszeni do podjęcia dialogu przez kryzys w Syrii. Jednak według anonimowego przedstawiciela Białego Domu konsultacje te mają jedynie ograniczyć ryzyko konfliktu pomiędzy siłami rosyjskimi a zachodnią koalicją podczas operacji wojskowych w Syrii. Waszyngton nie ma złudzeń co do prawdziwych intencji Rosji - mówią amerykańskie źródła cytowane przez "Figaro".
"Financial Times" podkreśla, że Obama i Putin zaprezentowali na forum ONZ "radykalnie odmienne stanowisko wobec konfliktu syryjskiego", a w swych wystąpieniach sięgnęli po "retorykę niesłyszaną na forum ONZ od lat zimnej wojny".
"Economist" ostrzega, że brak porozumienia między Moskwą a Waszyngtonem może doprowadzić do tego, że "Obama znajdzie się pod narastającą presją, by rozpocząć bardziej aktywną i kosztowną kampanię przeciw IS". A z tym wiązałyby się liczne zagrożenia. "Najgorszym (...) byłaby wojna między dawnymi zimnowojennymi rywalami, toczona poprzez pośredników" - konkluduje brytyjski tygodnik.
Marta Fita-Czuchnowska