Co tak naprawdę działo się w wieży w Smoleńsku...
To Moskwa zadecydowała o tym, że nie zamknięto lotniska w Smoleńsku i pozwolono załodze polskiego Tu-154 na lądowanie mimo mgły. - No, tak powiedzieli, cholera, sprowadzać na razie - mówił zdenerwowany szef smoleńskich kontrolerów. Tak wynika z najnowszych fragmentów zapisów ze smoleńskiej wieży, które ujawnił pułkownik Edmund Klich (65 l.). Oto, co działo się 10 kwietnia rano na wieży lotniska Siewiernyj.
14.01.2011 | aktual.: 14.01.2011 11:17
Barak osłonięty siatką maskującą, luźno wiszące kable i maszty powiązane linami. Tak wygląda w Smoleńsku wieża kontroli lotów. W środku są już kontrolerzy. To oni mają sprowadzać na ziemię tupolewa z prezydencką delegacją.
Godz. 8.32 polskiego czasu. Szef kontrolerów Paweł Pliusnin łączy się telefonicznie z dowództwem sił powietrznych Rosji. W głosie słychać zdenerwowanie - najwidoczniej zadaje sobie sprawę z tego, że lądowanie polskiego samolotu przy tak fatalnej pogodzie może skończyć się tragicznie. - No, tak powiedzieli, cholera, sprowadzać na razie - relacjonuje obecnemu w wieży pułkownikowi Nikołajowi Krasnokuckiemu.
Godz. 8.34. Krasnokucki łączy się z tajemniczym generałem. – Towarzyszu generale, do trawersu podchodzi. Wszystko włączone, i reflektory na dzień, wszystko włączone – melduje do telefonu. Miedzy kontrolerami dochodzi do awantury: Pliusnin uważa, że polski samolot nie powinien lądować. Ale jego pomocnik Wiktor Ryżenko jest zdania, by posłuchać Moskwy i sprowadzać polską maszynę. Ostatecznie kontrolerzy nie zakazują lądowania.
Godz. 8.41. Tupolew uderza w ziemię.
Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Pogarda i kpina. Oto postawa Rosjan ws. Smoleńska