Co tak naprawdę działo się w wieży w Smoleńsku...
To Moskwa zadecydowała o tym, że nie zamknięto lotniska w Smoleńsku i pozwolono załodze polskiego Tu-154 na lądowanie mimo mgły. - No, tak powiedzieli, cholera, sprowadzać na razie - mówił zdenerwowany szef smoleńskich kontrolerów. Tak wynika z najnowszych fragmentów zapisów ze smoleńskiej wieży, które ujawnił pułkownik Edmund Klich (65 l.). Oto, co działo się 10 kwietnia rano na wieży lotniska Siewiernyj.
Barak osłonięty siatką maskującą, luźno wiszące kable i maszty powiązane linami. Tak wygląda w Smoleńsku wieża kontroli lotów. W środku są już kontrolerzy. To oni mają sprowadzać na ziemię tupolewa z prezydencką delegacją.
Godz. 8.32 polskiego czasu. Szef kontrolerów Paweł Pliusnin łączy się telefonicznie z dowództwem sił powietrznych Rosji. W głosie słychać zdenerwowanie - najwidoczniej zadaje sobie sprawę z tego, że lądowanie polskiego samolotu przy tak fatalnej pogodzie może skończyć się tragicznie. - No, tak powiedzieli, cholera, sprowadzać na razie - relacjonuje obecnemu w wieży pułkownikowi Nikołajowi Krasnokuckiemu.
Godz. 8.34. Krasnokucki łączy się z tajemniczym generałem. – Towarzyszu generale, do trawersu podchodzi. Wszystko włączone, i reflektory na dzień, wszystko włączone – melduje do telefonu. Miedzy kontrolerami dochodzi do awantury: Pliusnin uważa, że polski samolot nie powinien lądować. Ale jego pomocnik Wiktor Ryżenko jest zdania, by posłuchać Moskwy i sprowadzać polską maszynę. Ostatecznie kontrolerzy nie zakazują lądowania.
Godz. 8.41. Tupolew uderza w ziemię.
Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Pogarda i kpina. Oto postawa Rosjan ws. Smoleńska