Co słychać u naszych europosłów
Strasburg. Stolica Alzacji. Francja. Jedna z trzech siedzib Parlamentu Europejskiego, do której raz w miesiącu ściągają kilkutysięczne wycieczki unijnych posłów, asystentów, kierowców, urzędników, dziennikarzy i zaproszonych gości. To tu podczas czterodniowej sesji Parlamentu raz w miesiącu spotyka się elita polityczna starego kontynentu i zapadają najważniejsze decyzje dla Europy. Wśród „śmietanki” można spotkać również prawdziwe „okazy” - wnuczkę włoskiego dyktatora i liderkę partii neofaszystowskiej Alessandrę Mussolini, francuskiego, prawicowego radykała Le Pena, czy nie mniej kontrowersyjnego Macieja Giertycha.
19.09.2007 | aktual.: 17.06.2008 12:00
###Galeria
[
]( http://wiadomosci.wp.pl/parlament-europejski-w-strasburgu-6038683164660865g ) [
]( http://wiadomosci.wp.pl/parlament-europejski-w-strasburgu-6038683164660865g )
Parlament Europejski w Strasburgu
Zlepek kultur
Strasburg jest swoistą mieszanką dwóch kultur – niemieckiej i francuskiej. Kilkuwiekowej walki obu krajów o ten region trudno nie dostrzec. Drewniane okiennice, czerwone kamienice z cegły, charakterystyczne dachy i kwiaty na niemal każdym parapecie to pozostałości niemieckiej architektury. Uwagę przykuwają także niemieckie nazwy knajp i pobliskich miasteczek, które przenikają się z typowo francuskimi sklepami, instytucjami czy zabytkami takimi jak gotycka katedra Notre Dame. Będąc tu ma się poczucie, że miejsce, o które przez lata toczono krwawe bitwy, jest dziś symbolem pokoju - mówi Ryszard Czarnecki, poseł Parlamentu Europejskiego.
W środku tego malowniczego miasteczka, którego centrum zostało uznane za światowe dziedzictwo ludzkości, znajduje się budynek Parlamentu Europejskiego. Sprawne poruszanie się po nim jest nie lada zadaniem. Cały gmach liczy ponad 200 tys. metrów kwadratowych, a dwie jego najważniejsze części nazwane na cześć polityków – Winston Churchil i Louise Weiss połączone z innymi częściami mostkiem przez płynącą dołem rzekę, są prawdziwym labiryntem. Prawie rok błądziłem po tym skomplikowanym budynku - przyznaje Ryszard Czarnecki, który wcześniej spędził dwie kadencje w Sejmie na Wiejskiej. Pamiętam swoje pierwsze dni, kiedy stałem w kolejce po kartę do głosowania i identyfikator. Wtedy uświadomiłem sobie, że tu jest ponad trzystu posłów więcej niż w Polsce i to zupełnie inna bajka - dodaje Czarnecki.
Strażnicy jak pingwiny
To fakt, parlament w Strasburgu nie ma wiele wspólnego z naszym rodzimym. Sala plenarna przypomina drewnianą kulę otoczoną szklanymi szybami wind, metalowymi stropami i sztucznymi bluszczami roślin. Przed wejściem na salę stoją strażnicy ubrani w czarne fraki. Na szyjach mają ciężkie, długie łańcuchy. Nazywamy ich pingwinami - mówi poseł Bogdan Golik. Eleganccy mężczyźni skutecznie odganiają dziennikarzy, którzy podejdą zbyt blisko wychodzących lub wchodzących posłów. Pilnują także wejścia do znajdującego się obok barku dla parlamentarzystów. Dziennikarze są tam wpuszczani tylko na zaproszenie posłów.
Jedynym miejscem, w którym dziennikarze mogą przyglądać się posłom są balkony na trzecim piętrze. Tam jednak również panują określone zasady. Choć można robić zdjęcie, to zakazane jest używanie lamp błyskowych, ponieważ – jak tłumaczą fotoreporterom pracownicy parlamentu - flesze przeszkadzają w prowadzeniu obrad. Nie można też nagrywać na balkonie rozmów, o czym przekonałam się, próbując zarejestrować wywiad z Ryszardem Czarneckim, który opowiadał o tym jak wygląda praca w Sejmie. Czasami strażnikom wydaje się, że są ważniejsi od papieża - żartuje poseł.
Nie trzeba biegać do hotelu z laptopem
Różnica między Strasburgiem a Wiejską polega nie tylko na architekturze, ale przede wszystkim na funkcjonowaniu całego systemu pracy. Tu wszystko świetnie działa – od wyposażenia biura przez zaplanowanie pracy na rok do przodu. Każdy wie, gdzie i o której godzinie będzie spotykała się jego komisja za kilka miesięcy, dlatego może zaplanować swoją pracę - mówi poseł Golik. Przyznaje mu rację Ryszard Czarnecki. W Polsce jeśli nie jest się szefem klubu parlamentarnego czy komisji, nie ma się własnego gabinetu w Sejmie. Trzeba nadrabiać biegając do hotelu sejmowego lub stolika w kawiarni z laptopami - mówi z uśmiechem Czarnecki. W Parlamencie Europejskim jest inaczej. Każdy poseł ma swojego asystenta, biuro, a w nim telefon, faks, telewizor, komputer, a nawet... ubikację. Choć zarobki polskich europarlamentarzystów sięgają ok. 2500 tys. euro miesięcznie i są zbliżone do wynagrodzeń posłów z Wiejskiej, to za dwa lata się to zmieni. Wtedy diety wszystkich posłów zostaną wyrównane do poziomu 7 tys. euro.
Kultura polityczna z górnej półki
Kolejną różnicą jest temperatura politycznych dyskusji między parlamentarzystami. Według Dariusza Rosatiego standardy polityczne pracy parlamentarnej są w Europie wyższe niż w Polsce. Nie chcę powiedzieć, że tu nie ma wybryków, ale poziom prac merytorycznych jest wyższy. To co obserwuję ostatnio na Wiejskiej jest czymś żenującym i zasmucającym. Posłowie jako wybrańcy narodu powinni świecić przykładem, a nie zajmować się plotkami i skandalami - podkreśla Rosati. Dlaczego w PE jest spokojniej? Onyszkiewicz wyjaśnia, że w unijnym parlamencie nie ma podziału na partię rządzącą i opozycję. Chociaż Komisja Europejska jest powoływana przez Parlament, to jej skład nie jest emanacją jednej czy dwóch grup politycznych, tylko wszystkich frakcji. Nie ma więc odruchu, żeby Komisję bronić lub atakować - mówi Onyszkiewicz. Według Czerneckiego europosłowie są mniej agresywni, bo kadencji Parlamentu nie da się skrócić. Ktoś, kto ma perspektywę pięciu lat spokojnej pracy, nie musi pokazywać bicepsów i rzucać się do gardła
przeciwnikowi politycznemu - mówi poseł.
Bez wątpienia Parlament Europejski nie jest też miejscem, gdzie można obnosić się ze swoim pochodzeniem. Tylko nieliczni posłowie podkreślają swoją narodowość. Np. Maciej Giertych umieścił na swoim miejscu w ławie poselskiej biało-czerwoną flagę. Posłowie LPR bardzo agresywnie akcentują polskie elementy. Tego w Parlamencie się nie robi, bo jest on zbudowany na zupełnie innej zasadzie. Nie może tu być żadnych uznanych formalnie struktur narodowych i nie głosuje się według podziałów narodowych - tłumaczy Onyszkiewicz.
Europoseł dodaje, że nie można założyć grupy, jeśli jej członkowie wywodzą się z mniej niż sześciu krajów europejskich. Jedynym miejscem w którym polscy posłowie spotykają się i dyskutują o sprawach ważnych dla kraju, jest nieformalny Klub Polski, który zbiera się dwa razy w miesiącu w Parlamencie. Na początku nie mogliśmy dojść do porozumienia, a nasze rozmowy przypominały bardziej wrzask na folwarku. Teraz jest zupełnie inaczej - zapewnia prof. Geremek.
Stracone głosy
Większość polskich posłów Parlamentu Europejskiego zgodnie twierdzi, że choć mamy jedną z większych reprezentacji w unijnej instytucji, to nie umiemy tego potencjału wykorzystać. Ponad połowa z 54 posłów jest rozproszona w mniejszych frakcjach, które mają ograniczony wpływ na decyzje podejmowane w Parlamencie. Delegacje z innych krajów, takich jak Niemiec, są o wiele bardziej zjednoczone. Zdaniem Rosatiego w dwóch największych partiach – chadecko-ludowej i socjaldemokratycznej jest mniej, niż połowa Polaków. Reszta skupiła się w partiach o marginalnym znaczeniu. Do takich grup należą głównie posłowie reprezentujący PiS, Samoobronę czy LPR - przyznaje Rosati.
Jednak jak przyznaje poseł Golik, taki rozkład parlamentarzystów nie jest niczym dziwnym. Jesteśmy dopiero trzy lata w Parlamencie i wszystkiego się uczymy. Podobnie wyglądało rozproszenie delegacji z innych krajów
przystępujących do Unii. Później te podziały stopniowo zanikały - przekonuje Golik.
Czym zajmuje się Parlament?
Frekwencja na sali plenarnej w Strasburgu przypomina często tę z Wiejskiej. Rzadko jest pełna. Posłowie schodzą się jedynie na głosowanie. Dlaczego tak jest? Poseł Onyszkiewicz mówi, że debata jest traktowana jedynie jako prezentacja stanowiska. Najważniejsza praca odbywa się Brukseli podczas posiedzeń grup politycznych i komisji. Szukanie kompromisu i negocjacje odbywają się poza salą plenarną - mówi poseł. Dużą rolę odgrywa również ilość języków, którymi się włada. Im więcej, tym lepiej – łatwiej wtedy przekonać posłów z innych krajów. Dlatego nie rozumiem wypowiedzi w stylu Bogdana Pęka, który szczyci się tym, że mówi tylko po polsku - dodaje Onyszkiewicz.
Rację przyznaje mu poseł Golik. Rozmowy w kuluarach są niezwykle ważne i odbywają się kilka miesięcy przed głosowaniem. Ważny jest też lobbing różnych środowisk, które przekonują nas do swoich racji - mówi Golik. Lobbiści działają w różny sposób – niektórzy rozdają ulotki i zachęcają posłów do głosowania w dany sposób, inni organizują pikiety i spotkania przed Parlamentem. Wśród tych, którzy w oryginalny sposób chcieli zwrócić na siebie uwagę, byli polscy sadownicy, którzy w ubiegłym roku przyjechali do Parlamentu z TIR-em z dwiema tonami truskawek. W ten sposób walczyli o to, aby chińskie owoce nie zalały unijnego rynku. Rozdając owoce chcieli wpłynąć na Komisję Europejską, aby szybciej wprowadziła cła antydumpingowe przeciw tanim truskawkom ze Wschodu. I udało się - mówi z zadowoleniem Golik.
Onyszkiewicz: nie przyjechałem po to, by się obijać
Na półmetku pierwszej kadencji polskiej reprezentacji w Parlamencie Europejskim wyróżniają się dwie grupy wśród naszych europosłów. Z jednej strony tytani pracy, z drugiej bohaterowie skandali. Janusz Onyszkiewicz, który jest jednym z najbardziej aktywnych parlamentarzystów, mówi wprost: Nie przyjechałem do Brukseli, aby się obijać. Onyszkiewicz, został pod koniec czerwca uznany przez „Rzeczpospolitą” liderem pracowitości. Jak podała gazeta, nasz poseł zabrał głos w niemal 200 debatach, zgłosił blisko 40 projektów rezolucji i pięć interpelacji. Oprócz tego pracuje w pięciu komisjach i prowadzi dziesięć biur poselskich w Polsce. Staram się pokazywać nie tylko Polakom, jak ważną rolę pełni Parlament Europejski. W ramach pieniędzy z budżetu udało mi się zorganizować konkursy dotyczące znajomości Europy i Unii Europejskiej w szkołach na Białorusi i zapraszam
młodzież białoruską do Brukseli i Strasburga - mówi Onyszkiewicz.
Folklor regionalny made by LPR
Dariusz Rosati, który również należy do grupy cenionych polskich europarlamentarzystów, twierdzi, że nieraz wstydził się wystąpień kolegów z Polski. Za najbardziej kompromitujące uważa wystąpienia posłów Ligi Polskich Rodzin. Prawdziwy szok wywołały wypowiedzi posła Giertycha dotyczące teorii ewolucji i generała Franco. Czymś niezrozumiałym były też dla mnie słowa innych posłów LPR, którzy uznawali Unię za coś złego i twierdzili, że w ogóle nie jest potrzebna. Nie przeszkadza im to jednak w przyjmowaniu diet. To jakaś schizofrenia - oburza się prof. Rosati. Myślę jednak, że koledzy z innych krajów zrozumieli, że w naszej delegacji panuje pewien marginalny folklor, który jest czymś typowym dla wąskiej grupy skrajnych radykalnych polityków - uspokaja Rosati.
Unijne okazy
Janusz Onyszkiewicz, przyznaje, że posłowie innych krajów nie raz pytali go o to, co się w Polsce dzieje. Głównie dotyczyło to tematu homofobii i antysemityzmu. Groziła nam nawet w Parlamencie przykra rozmowa po tym, jak ówczesny członek PE Wojciech Wierzejski w „Le Mondzie”, powiedział coś w rodzaju: „Jak dojdziemy do władzy po wyborach to rozwiążemy problem z homoseksualistami. To zabrzmiało złowieszczo - mówi Onyszkiewicz. Dodaje jednak, że podobnie kontrowersyjne opinie padają z ust innych polityków – np. francuskiego radykała Jean-Marie Le Pena, czy wnuczki włoskiego dyktatora - Alessandry Mussolini.
Ryszard Czarnecki, znany ze swojego bloga, a od niedawna również videobloga, na którym w nietuzinkowy sposób komentuje bieżące wydarzenia polskiej i unijnej polityki, mówi że w Parlamencie, jak w każdym innym środowisku, są „ludzie i ludziska”. Mamy wiele „okazów”. Jednym z nich jest Austriak, który zajmował się nagrywaniem, podsłuchiwaniem i śledzeniem posłów. Za to koledzy socjaliści wyrzucili go z partii. Siedziałem koło niego przez kilka miesięcy i zastanawiałem się, czy mnie też nagrywa. Są też posłowie skrajnej prawicy, którzy negują Holokaust i usiłują pisać historię na nowo - śmieje się Czarnecki.
Jest wiele do zrobienia
Wielu polskich posłów Parlamentu Europejskiego nie myśli jeszcze o tym, co będzie robić za dwa lata. Większość z nich nie chce jednak wracać do polskiej polityki. Chciałbym zostać tu przez kolejną kadencję - mówi bez ogródek Golik. Na Wiejską nie wybiera się również Onyszkiewicz. Nikt z reprezentacji LiD-u w PE nie wybiera się do polskiego Sejmu. Lojalność wobec wyborców nas zobowiązuje - mówi Onyszkiewicz. Furtkę zostawia sobie natomiast Czarnecki. Serce podpowiada mi: wracaj do Polski, bo tam dzieje się realna polityka i rzeczy najważniejsze dla kraju, ale rozum mówi: Stop Ryszard! To jest fascynujące doświadczenie. Tu można się wykazać, zrealizować i robić ważne rzeczy dla Polski - mówi poseł.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska