"Barbarzyństwo". Tak umiera Pojezierze Gnieźnieńskie
- Kiedyś woda była przekleństwem. Uważano, że jest jej za dużo i że zawsze będzie pod dostatkiem - wspomina Józef Drzazgowski, założyciel stowarzyszenia "Eko-Przyjezierze". Niemal 20 lat później nie ma wątpliwości, że ludzie się mylili. Już teraz w wielu miejscach w Polsce nie ma kranówki "na życzenie". A będzie tylko gorzej.
Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Artykuł jest częścią cyklu #JedziemyWPolskę. Chcesz opowiedzieć o czymś, co dzieje się w Twojej miejscowości? Pisz na dziejesie@wp.pl!
Przyroda skapitulowała pierwsza. Uschła złakniona wody roślinność, a po stawach, bagnach i torfowiskach nie ma już śladu. Podobny los może spotkać jeziora. W ciągu ostatnich lat tafla Jeziora Ostrowskiego opadła o dwa metry, zbiornik podzielił się na dwa akweny. Dowodem na wymieranie jeziora jest też coraz szersza plaża i wystające z piasku pomosty. Dawno przestały sięgać wody.
- Widzę, że brakuje jej w jeziorze - przyznaje Ines z Torunia, która do Przyjezierza przyjeżdża co roku. - Pamiętam, jak było jej więcej. Trochę mnie to przeraża, bo kiedyś może nie być tego jeziora.
Podobne obserwacje ma Jarosław, który po raz pierwszy odwiedził te rejony ponad 30 lat temu. Teraz do Przyjezierza zabrał swojego syna, który przyjechał z Norwegii. - Dostrzegam różnicę. Woda sięgała praktycznie do tego znaku - wskazuje.
"Poznańskie Słowiki" i spadochrony
"Woda spokojna, błękitna, a na brzegach piętrzy się stary las, tylko niekiedy przerywa fale kaczka dzika lub czubaty nurek; cisza, spokój wielki. Jest to zakątek mało znany, ale bez wątpienia należy do najpiękniejszych w Wielkopolsce. Latem zjeżdżają dotąd licznie obywatelstwo ze Strzelna" - tak w drugiej połowie lat 20. XX wieku Antoni Lubik zachwalał Przyjezierze w "Geografji powiatu strzelińskiego". Już wtedy osada przyciągała mieszkańców Poznania i okolic, którzy mogli tu podziwiać największe i najczystsze jeziora Pojezierza Gnieźnieńskiego.
Prawdziwy boom Przyjezierze przeżywało jednak w okresie powojennym. Zaczęło się skromnie, bo od czynnego w niedziele kiosku turystycznego. Nie wiedzieć kiedy do ośrodków wypoczynkowych, których było łącznie 80, zaczęli przyjeżdżać ludzie z całej Polski. W okresie PRL co roku hucznie świętowano otwarcie sezonu - występowały słynne "Poznańskie Słowiki", były skoki ze spadochronu.
Dzisiaj o dawnej świetności przypomina jedynie główna ulica Przyjezierza. Wzdłuż niej stoją kolorowe stragany z pamiątkami. Turyści mogą kupić w nich wszystko: od breloczków, tablic z imionami, po maski z podobiznami Władimira Putina, Angeli Merkel czy Kim Dzong Una. Są też lokale ze świeżą rybą, pizzą czy kebabem. Dla poszukujących wrażeń ustawiono wesołe miasteczko z niewielkimi karuzelami.
Przyjezierze zaczęło przyzwyczajać się do strat. Najpierw zniknęła większość ośrodków wczasowych, która nie przetrwała okresu transformacji. Teraz znika Jezioro Ostrowskie, które ustępuje miejsca plaży - kiedyś wąskiej, zaledwie trzy, czterometrowej.
Stragany na głównej ulicy Przyjezierza
Źródło: WP
Na straganach turyści mogą kupić breloczki i inne pamiątki
Źródło: WP
Na turystów czekają też nietypowe gadżety
Źródło: WP
Przyroda przegrała z polityką
Okres świetności Przyjezierza pamięta także Józef Drzazgowski, mieszkaniec pobliskiej wsi Gaj i założyciel stowarzyszenia "Eko-Przyjezierze". - Tutaj nie było wielkiego przemysłu. Ludzie żyli z rolnictwa, turystyki i leśnictwa - opowiada. - Woda w Jeziorze Ostrowskim była tak czysta, że na drzewach wisiała tablica "woda zdatna do picia bez przegotowania" - wspomina.
Ekologiem został przez przypadek, gdy 18 lat temu zauważył, że w Jeziorze Ostrowskim zaczyna ubywać wody. - Porównywałem to z innymi akwenami oddalonymi o kilkanaście kilometrów. Tamte jeziora zachowywały się normalnie. Na wiosnę było w nich więcej wody, na jesień mniej. Tutaj, w Przyjezierzu, brakowało wody niezależnie od pory roku - podkreśla.
Drzazgowski zaczął prywatne dochodzenie. Wybrał się do kilku wójtów z pytaniem, czy wiedzą o problemie. - Ówczesny wójt Wilczyna przyznał, że jest świadomy sytuacji i wie, że to skutek oddziaływania kopalni konińskich. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się, co jest przyczyną ubytku wody - relacjonuje.
- Wójt dodał jednak, że niczego nie zrobi, bo kilkaset osób z jego gminy pracuje w kopalni. Chęć bycia u władzy w zderzeniu z przyrodą okazała się silniejsza - kwituje założyciel "Eko-Przyjezierza".
Ludzie z kopalni mówili, że opowiadają bzdury
Wiedząc już, co jest przyczyną wysychania jezior, Drzazgowski zaczął działać. Pisał do posłów i instytucji, ale bez skutku. Dlatego w 2005 roku zapadła decyzja: trzeba zorganizować protest w Strzelnie. - Zablokowaliśmy dwie drogi krajowe, nr 15 i nr 25. Rozwoziliśmy ulotki po ośrodkach wczasowych w Przyjezierzu, Budzisławiu, Powidzu, Wilczynie i Zygmuntowie. Ludzie z kopalni nas wyganiali. Mówili, że opowiadamy bzdury - wspomina.
W dniu protestu Drzazgowski nie wiedział, czego się spodziewać. - Całe noce myślałem, co powiem ludziom. Wymyślałem piękne przemowy, a ostatecznie nie byłem w stanie nic powiedzieć. Liczyłem, że będzie chociaż 50 osób, ale było więcej. Protest został przerwany przez policję. Był nielegalny. Wtedy dowiedziałem się, że zgromadzenie trzeba zgłosić - przyznaje.
Zablokowanie dróg krajowych znalazło finał w sądzie, który umorzył sprawę ze względu na jej społeczny charakter. Drzazgowski się nie poddał - pisał kolejne pisma, tym razem do organizacji społecznych. Jedna z nich poleciła mu, by zainteresował tematem lokalnych działaczy. Takich jednak nie było, więc założył "Eko-Przyjezierze".
520 ton mułu i szlamu
Kolejny argument Drzazgowski dostał w 2007 roku. Dowiedział się wtedy o planach utworzenia odkrywki Tomisławice. Miała powstać niedaleko jeziora Gopło - największego akwenu na Pojezierzu Gnieźnieńskim. Związane są z nim legendy nawiązujące do początków polskiej państwowości. Jezioro jest też wspomniane m.in. w "Balladynie" Juliusza Słowackiego.
- Naszych jezior Ostrowskiego i Kownackiego nikt nie zna, ale Gopło i Kruszwicę już tak - zaznacza mężczyzna. - Stwierdziłem, że trzeba to wykorzystać. W ten sposób zorganizowaliśmy największy protest ekologiczny w Polsce. Było na nim pięć tysięcy osób - wspomina.
Poruszenie społeczne nie wstrzymało planów. - Przedstawiciele kopalni twierdzili, że kopalnie oddziałują tylko na najbliższą okolicę - opowiada Drzazgowski. - Uważali, że powstanie odkrywki Tomisławice jest zbawieniem dla Gopła, bo jezioro będzie zasilane czystą wodą.
Pierwszy węgiel wydobyto w Tomisławicach w 2010 roku. - Gopło ma to do siebie, że przepływa przez nie rzeka Noteć. Dodatkowo są tam dwie tamy, więc można regulować poziom wody - wyjaśnia mężczyzna. - Nikt nie wierzył, że jeśli odkrywka przestanie działać, to tej wody zabraknie. Tomisławice mają swój termin działania określony do 2030 roku, choć prawdopodobne jest to, że zostaną wygaszone wcześniej. Już teraz odkrywka sprawiła, że na odcinku 30 kilometrów zniknęła Noteć - alarmuje.
Jezioro Gopło swoje istnienie zawdzięcza sztucznemu zasilaniu z odwodnienia Tomisławic. Woda z odkrywki pompowana jest do rzeki Pichny, która dalej płynie do Noteci, Kanału Ślesińskiego i w końcu do Gopła. - Przyszłość jest nieubłagana. Po wyłączeniu pomp z kopalni, poziom wody w Gople zacznie gwałtowanie opadać. Osuszą się rzeki i wody głębinowe, a zbiornik, który pozostanie po odkrywce, będzie drenował wodę z odległego o kilka kilometrów Gopła - tłumaczy Drzazgowski.
Założyciel "Eko-Przyjezierza" zwraca też uwagę na zanieczyszczenia. - Do jeziora wpływała woda koloru kawy. Pisaliśmy pisma gdzie tylko się dało. Zawsze jakimś cudem woda spełniała normy. W końcu na nasze interwencje zareagował dyrektor Parków Krajobrazowych Województwa Wielkopolskiego Janusz Łakomiec - opowiada mężczyzna.
- Zespół prof. Macieja Gąbki z UAM przeprowadził ekspertyzę, która wykazała, że każdego roku do Gopła wpływa 520 ton suchej masy zanieczyszczeń. W ciągu 10 lat do jeziora wpłynęło 5200 ton mułu, szlamu i innych substancji, które prowadzą do procesów gnilnych i zanikania fotosyntezy - dodaje.
Ekspertyza przyniosła skutek. Kopalnia stworzyła kilka ostojników, w których zanieczyszczona woda może osiąść. - To i tak za mało. Pojedziemy nad Tomisławice i zobaczycie, że nadal płynie tam brązowa woda – rozkłada ręce Drzazgowski.
Przepis na katastrofę
Kopalnie działające w tym regionie przez 80 lat sprawiły, że obniżył się poziom wód powierzchniowych i gruntowych. A to nie konie. Jak mówi szef "Eko-Przyjezierza", co roku z terenów Pojezierza Gnieźnieńskiego odprowadza się średnio 100 milionów metrów sześciennych wody.
- Dla porównania Jezioro Powidzkie, największe w Wielkopolsce, ma 130 milionów metrów sześciennych. Każdego roku odpompowywane jest jedno takie jezioro - podkreśla.
Dawne dno Jeziora Ostrowskiego
Źródło: WP
Dawne dno Jeziora Ostrowskiego
Źródło: WP
Józef Drzazgowski pokazuje zmiany, które zaszły w ostatnim roku
Źródło: WP
Rośliny mają dostęp do wód gruntowych
Źródło: WP
Kanał, który łączył dwa zbiorniki jeziora
Źródło: WP
Wspomniane wcześniej Jezioro Ostrowskie nie jest jedynym akwenem, który zaczął znikać. Na Pojezierzu Gnieźnieńskim wysychają także Jezioro Kownackie, Suszewskie, Wilczyńskie, Osowa Góra, Wójcińskie i Czyste. Tylko w ciągu ostatnich lat zwierciadło wody w Jeziorze Wilczyńskim opadło o sześć metrów, w Kownackim - o cztery, a w Wójcińskim o metr.
Dlatego Drzazgowski przekonuje, że to, co się robi z wodą w Polsce, to barbarzyństwo.
- Nikt nie myśli, co będzie za pięć, dziesięć lat - mówi. - Pojezierze zanika, bo nie szanujemy wód gruntowych. Źle rozumiemy meliorację, odprowadzamy wodę, zamiast ją magazynować. Do tego dochodzą zmiany klimatu. Paruje więcej wody, niż spada. To przepis na katastrofę - alarmuje. Dobrze pamięta też dawne podejście, które przyczyniło się do obecnych problemów.
- Kiedyś woda była przekleństwem. Uważano, że jest jej za dużo i że zawsze będzie pod dostatkiem. Minęło niespełna 20 lat i okazało się, że wody zaczyna brakować. W wielu gminach w Polsce już teraz są ograniczenia w dostępie do kranówki. Z roku na rok będzie coraz gorzej. Dojdzie do tego, że woda będzie nam dystrybuowana i będziemy mogli z niej korzystać w określonych godzinach. Stanie się tak, jeśli nadal będziemy w barbarzyński sposób niszczyli zasoby wodne w Polsce - ostrzega.
Turyści mogą już nie przyjechać
Wracamy do Przyjezierza. Idziemy przez miasteczko, zaglądając co parę metrów na kolejne stragany. Na jednym z nich pracuje Kacper, nastolatek z okolicy. - Widać dość sporą różnicę - przyznaje. - W jeziorze jest coraz mniej wody, jest też głębiej. Turyści mogą przez to już nie chcieć przyjeżdżać do nas - obawia się.
Wtórują mu Marzena i Zbyszek, których spotykamy przy zejściu z plaży. - Pamiętamy, jak woda wchodziła tu metr głębiej - mówią. - Widać zmianę po tych pomostach na lądzie. Z tego co się orientujemy, problem dotyczy też innych jezior i jest winą kopalni odkrywkowych z okolic Konina - opowiadają.
Głównym czynnikiem zmiany klimatyczne
Przemysł wydobywczy w regionie konińskim liczy blisko 80 lat. W tym czasie powstało 10 kopalni węgla brunatnego. W 1999 roku państwowe przedsiębiorstwo KWB Konin zostało przekształcone w jednoosobową spółkę skarbu państwa, by w 2012 roku zostać sprywatyzowane i trafić w ręce Zygmunta Solorza-Żaka, który ma większościowe udziały Grupy Kapitałowej Zespołu Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin (ZE PAK).
ZE PAK dowodzi, że kopalnie nie są głównym winowajcą sytuacji na Pojezierzu Gnieźnieńskim. - Według nas podstawowym czynnikiem są zmiany klimatyczne: wzrost wielkości parowania, coraz częściej powtarzające się okresy z niewielką ilością opadów, bezśnieżne zimy, wydłużenie sezonu wegetacyjnego - wylicza Paweł Szadek, dyrektor Departamentu Ochrony Środowiska w ZE PAK. Wśród innych czynników wymienia też działalność człowieka, m.in. nadmierny pobór wód podziemnych czy "w jakimś stopniu" odwodnienia górnicze.
Odkrywka w Kleczewie niedaleko Konina
Źródło: WP
Odkrywka w Kleczewie niedaleko Konina
Źródło: WP
ZE PAK, poza szeregiem innych działań, jako pierwszy w Polsce ma odejść od produkcji energii elektrycznej z węgla brunatnego. Grupa planuje zakończyć jego wydobycie ze złoża Tomisławice do końca 2024 roku, Jóźwin IIB - na przełomie 2022/2023 roku, Drzewce - na początku sierpnia tego roku.
- Wcześniejsze zakończenie wydobycia węgla brunatnego z odkrywek należących do grupy powinno zakończyć dyskusję na temat wpływu działalności górniczej na jeziora Pojezierza Gnieźnieńskiego - podkreśla Szadek.
Mieli czekać dekadę
Sytuacja na Pojezierzu Gnieźnieńskim doprowadziła do tego, że w grudniu 2019 roku został powołany Parlamentarny Zespół ds. Ochrony Pojezierzy Wielkopolskich.
- Efektem naszej działalności jest wypełnienie zbiornika Kleczew po odkrywce węgla brunatnego Kazimierz Północ - mówi posłanka Paulina Henning-Kloska, przewodnicząca zespołu. Początkowo zakładano, że zbiornik będzie wypełniał się wodą dziesięć lat, przez cały czas negatywnie wpływając na poziom wód w jeziorach Pojezierza Gnieźnieńskiego. Przy wsparciu ekspertów udało się zamknąć sprawę w dwa lata.
Współpraca z ekspertami przyniosła też plan inwestycji mający na celu odbudowę zasobów wodnych we wschodniej Wielkopolsce i poprawę sytuacji na Pojezierzu Gnieźnieńskim. - Zaplanowane działania mają na celu zwiększenie potencjału retencyjnego i odtworzenie naturalnych poziomów wód powierzchniowych i podziemnych we wschodniej części Wielkopolski, gdzie mamy największe niedobory wody w Polsce - tłumaczy parlamentarzystka.
Wymarłe jezioro
Po wyjeździe z Przyjezierza mijamy Ostrowo i kierujemy się w stronę lasu. W oczy rzucają się wysokie drzewa, które otaczają pustą przestrzeń. Wysiadamy z auta i przedzieramy się przez chaszcze. Po chwili stajemy na dnie jeziora.
- Nazywało się Skrzynka - opowiada Józef Drzazgowski. - To było bardzo głębokie leśne jezioro, miało nawet kilkanaście metrów głębokości. Dzisiaj już go nie ma. To samo może stać się z innymi jeziorami w naszej okolicy.
Hubert Ossowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Współpraca: Stanisław Bresch