Co robić z otaczającą nas obojętnością?
W czasach komunizmu często zżymałam się na kulturę gestu. Drażniła mnie jej bezsilność: jakiś przekreślony szminką plakat wyborczy (to ja!), dorysowana kotwiczka Polski Walczącej, pomarańczowe podkolanówki, kolejna podpisywana petycja, odmowa uczestnictwa w komunistycznym rytuale. Wydawało mi się, że gdyby nie realne sankcje, owe gesty graniczyłby ze śmiesznością.
Później dopiero dostrzegłam, że owe gesty odtwarzały na moment obszary wolności. Pozwalały odzyskać fragment zawłaszczonej przez komunę przestrzeni, a – dzięki ryzyku – odbudowywały też iskierki wolności w nas samych. Było to ważne, bo reżim – paradoksalnie – im bardziej słabł, tym intensywniej starał się zrobić z ludzi swojego wspólnika. A takim wspólnictwem było wtedy odwracanie głowy, przechodzenie obok, milczenie.
Zawsze widziałam swoją rolę w robieniu tego, co nie dawało się sprowadzić do gestu, czy tylko – aktu mowy. Próbowałam, na miarę swoich możliwości, rozumieć. Najpierw logikę komunizmu, który zresztą stanowił tajemnicę także dla własnych operatorów, bo był czymś innym – niż zakładała ideologia (choć powstał w efekcie wprowadzenia swoich założeń w życie). Potem – teraz – postkomunizmu.
Ale dziś, gdy otacza nas obojętność, bo alibi demokracji zwalnia z obowiązku aktywności, a nawet – myślenia o kraju (bo mają to robić wybrani przez nas przedstawiciele), gdy poszczególne środowiska (w tym – uniwersytety) organizują się tylko w celach obrony – np. w sprawie lustracji, zaczyna mi brakować tamtej kultury gestu. I towarzyszącej jej, codziennej czujności. Bo komunizm każdego dnia próbował rozpanoszyć się w nas samych – choćby jako strach, i codziennie trzeba było tę przestrzeń w nas odzyskiwać. Także przy pomocy, na pozór bezsilnych, gestów.
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski