Co robić z otaczającą nas obojętnością?
W czasach komunizmu często zżymałam się na kulturę gestu. Drażniła mnie jej bezsilność: jakiś przekreślony szminką plakat wyborczy (to ja!), dorysowana kotwiczka Polski Walczącej, pomarańczowe podkolanówki, kolejna podpisywana petycja, odmowa uczestnictwa w komunistycznym rytuale. Wydawało mi się, że gdyby nie realne sankcje, owe gesty graniczyłby ze śmiesznością.
11.06.2009 | aktual.: 11.06.2009 13:53
Później dopiero dostrzegłam, że owe gesty odtwarzały na moment obszary wolności. Pozwalały odzyskać fragment zawłaszczonej przez komunę przestrzeni, a – dzięki ryzyku – odbudowywały też iskierki wolności w nas samych. Było to ważne, bo reżim – paradoksalnie – im bardziej słabł, tym intensywniej starał się zrobić z ludzi swojego wspólnika. A takim wspólnictwem było wtedy odwracanie głowy, przechodzenie obok, milczenie.
Zawsze widziałam swoją rolę w robieniu tego, co nie dawało się sprowadzić do gestu, czy tylko – aktu mowy. Próbowałam, na miarę swoich możliwości, rozumieć. Najpierw logikę komunizmu, który zresztą stanowił tajemnicę także dla własnych operatorów, bo był czymś innym – niż zakładała ideologia (choć powstał w efekcie wprowadzenia swoich założeń w życie). Potem – teraz – postkomunizmu.
Ale dziś, gdy otacza nas obojętność, bo alibi demokracji zwalnia z obowiązku aktywności, a nawet – myślenia o kraju (bo mają to robić wybrani przez nas przedstawiciele), gdy poszczególne środowiska (w tym – uniwersytety) organizują się tylko w celach obrony – np. w sprawie lustracji, zaczyna mi brakować tamtej kultury gestu. I towarzyszącej jej, codziennej czujności. Bo komunizm każdego dnia próbował rozpanoszyć się w nas samych – choćby jako strach, i codziennie trzeba było tę przestrzeń w nas odzyskiwać. Także przy pomocy, na pozór bezsilnych, gestów.
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski