Koziński: Co łączy PiS, Fidesz i Ligę? Wspólny cel - rozbicie głównego nurtu w UE (Opinia)
Dyskusja o spotkaniu Morawieckiego, Orbána i Salviniego skręciła w kierunku związków z Rosją. Tymczasem sedno ich ewentualnej współpracy tkwi zupełnie gdzie indziej.
02.04.2021 11:04
Renesans, odrodzenie. Trudno znaleźć lepsze słowa na początku wiosny, gdy cała przyroda budzi się do życia. A po te słowa sięgali w czwartek Mateusz Morawiecki, Viktor Orbán i Matteo Salvini. Na konferencji w Budapeszcie podkreślali, że renesansu potrzebuje Europa, że czas sprawić, by wróciła ona do swoich korzeni, przypomniała sobie, czym jest naprawdę. Odżyła. Taki był przekaz trzech polityków szukających między sobą nici porozumienia.
Na pewno mają rację, mówiąc, że Europa wymaga odrodzenia. Ale prace nad nią powinni zacząć od siebie. Bo na razie sytuacja wygląda tak, że w pierwszej kolejności renesansu wymaga europejska prawica.
Kontrrewolucja kulturalna
Ten komentarz trzeba zacząć od retrospekcji. Wrzesień 2016 r. Jeszcze nikt nie musiał chodzić w maseczkach, Forum Ekonomiczne odbywało się tradycyjnie w Krynicy, nie – jak teraz - w Karpaczu. W powietrzu czuć jednak było wiatr zmian. Niecały rok wcześniej większość parlamentarną zdobył PiS, a przed trzema miesiącami Brytyjczycy w referendum opowiedzieli się za wyjściem z Unii Europejskiej. Zbliżały się wybory w USA, a sondaże pokazywały, że coraz bardziej rosną w nim szansę nieznanego wcześniej jako polityka Donalda Trumpa.
W jednym z paneli krynickiego forum spotkali się Jarosław Kaczyński oraz Viktor Orbán. Obaj politycy nie szczędzili sobie przyjaznych gestów, słowami oraz mową ciała podkreślali wzajemny szacunek i sympatię.
A za tymi sygnałami szły deklaracje: "Europie potrzebna jest kontrrewolucja kulturalna. Musimy ruszyć jak husarzy. Stosunki polsko-węgierskie mają większe znaczenie niż polityka. Jeżeli komuś się ufa, mówi się, że możemy razem konie kraść. Węgrzy bardzo chętnie z Polakami pójdą konie kraść" – mówił Orbán.
"Ja się podpisuję pod tym wszystkim, co bardzo odważnie mówił tu pan premier. Słowo kontrrewolucja jest przecież w UE słowem wyklętym. Pan premier ten problem postawił. Co doprowadziło do brexitu? Brexit nie jest ekscesem, ale symptomem" – wtórował mu Kaczyński.
Od tych słów minęło pięć lat. I sam fakt, że dopiero po tylu latach zaczynają się spotkania na szczeblu technicznym, służące zoperacjonalizowaniu słów wypowiedzianych w Krynicy najlepiej pokazuje, jak trudno wprowadzić "kontrrewolucję kulturalną".
Owszem, ciągle się mówiło o tym, że Polska i Węgry są blisko, że ze sobą współpracują. Ale oprócz retoryki były też fakty – a one pokazywały, że nasze kraje zbieżne interesy polityczne mają właściwie tylko na forum UE. W innych kwestiach (relacje z USA, z Chinami, stosunek do Rosji) więcej nas dzieliło, niż łączyło. Różnice były tak silne, że Mateusz Morawiecki – gdy musiał wcześniej opuścić szczyt UE – o zastępstwo poprosił premiera Czech, nie Węgier. Wyraźny sygnał, że retoryka o przyjaźni niekoniecznie szła w parze z praktyką.
Na to jeszcze nałożyła się sytuacja Salviniego. Jego partia w ostatnich wyborach w 2018 r. zdobyła ponad 5 mln głosów, a on sam został wicepremierem – jednak później ten proces szybkiego wzrostu zahamował. Dziś Liga (dawniej Liga Północna), którą Salvini kieruje, w sondażach wygląda bardzo dobrze – ale też nieprzewidywalność włoskiej polityki jest tak duża, że na podstawie sondaży trudno jakiekolwiek tezy budować. Tym bardziej trudno oceniać, jaką w rzeczywistości pozycję polityczną ma Salvini.
Polityka to nie matematyka
Przez ostatnie pięć lat widać było, jak trudno współpraca w trójkącie PiS-Fidesz-Liga się układała. Ale ważniejsze od tego jest, jak się zmieniał klimat w Europie. W 2016 r. wyraźnie było widać idącą w górę konserwatywną (choć lepiej chyba pasuje określenie antysystemową) falę, która miała zalewać polityczny główny nurt. PiS właśnie odsunął od władzy w Polsce Platformę Obywatelską, mimo że współtwórca tej partii Donald Tusk chwilę wcześniej został szefem Rady Europejskiej. Brytyjczycy opowiedzieli się za brexitem, za chwilę Amerykanie wybrali Trumpa.
Takich sygnałów było więcej. W Holandii rosły notowania Geerta Wildersa, we Włoszech Salviniego i Ruchu Pięciu Gwiazd. We Francji w drugiej turze wyborów prezydenckich znalazła się Marine Le Pen, a w Niemczech największą siłą opozycyjną w Bundestagu została Alternative für Deutschland (AfD). Działo się. W powietrzu w całym świecie zachodnim czuć było autentycznie ferment, zapach rewolucyjnego prochu. Wydawało się, że stary ład, który reprezentowali wtedy sobą Hillary Clinton, Angela Merkel i Francois Hollande za chwilę rozpadnie się w drzazgi.
Nic takiego się nie stało. Owszem, Clinton i Hollande przepadli – ale w ich miejsce znaleźli się Joe Biden i Emmanuel Macron. Główny nurt zdołał się przegrupować, przebudować – ale też przejść wewnętrzny renesans. Widać, że próbuje się odrodzić, odzyskać dawną pozycję, nadwątlone zaufanie, odbudować swoją wiarygodność w oczach wyborców.
Nie ma żadnej pewności, że mu się uda. Ale widać, że co do zasady wyborcy w świecie Zachodu wolą sprawdzone rozwiązania – nawet jeśli przestają im ufać. Wiedzą, że nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki, więc jak już raz do niej weszli, to niechętnie z niej wychodzą.
Tworzenie supergrupy politycznej na bazie porozumienia w trójkącie PiS-Fidesz-Liga to próba przekonania wyborców, że inny świat jest możliwy. Nie wiadomo, czy w ogóle dojdzie do współpracy tej trójki, cały czas – nawet po spotkaniu w Budapeszcie – wydaje się, że jest od niej dalej niż bliżej. Ale to drugorzędne.
W pierwszej kolejności liczy się to, czy sposób myślenia w kategoriach "kontrrewolucji kulturalnej" jest w stanie przekonać wyborców Zachodu. Póki co nie ma takich sygnałów. Oczywiście, polityka to nie matematyka. W matematyce dwa razy dwa zawsze da cztery, w polityce końcowy wynik zależy od bardzo wielu czynników i w różnych sytuacjach bywa różny. Ale dziś scenariusz bazowy jest taki, że ten trójkąt europejskiego rządu dusz nie przejmie. A przynajmniej to mu się nie uda w ciągu najbliższej kadencji.
Choć sam fakt, że powstaje alternatywa wobec obecnego głównego nurtu, już jest znaczący. Bo ostatnie dekady europejskiej polityki to świat, w którym obowiązywał jeden sposób myślenia. Rozhermetyzowanie tego świata to duży sukces. W tym sensie na pewno można mówić o odrodzeniu.