Co by tu wyKOMBIInować?
Nie będziemy udawać młodych gniewnych, bo będziemy wyglądać jak starzy wściekli - rozmowa z Grzegorzem Skawińskim, Waldemarem Tkaczykiem i Janem Plutą.
29.11.2004 | aktual.: 29.11.2004 14:47
- Warto było reaktywować KOMBII?
Grzegorz Skawiński: – Gdyby nie było warto, to byśmy tego nie zrobili. To jest to, co najbardziej lubimy robić. Dalej gramy muzykę, koncerty, nagrywamy płyty. Rozwijamy się.
Waldemar Tkaczyk: – Stworzenie wartościującej kategorii, to tak mi materializmem zajeżdża. A my jesteśmy idealistami. Wbrew pozorom.
- Jak reaktywację KOMBII odebrało środowisko? Trzymają kciuki czy podstawiają nogi?
W.T.: – W środowisku są krytycy i dziennikarze. Ale to znakomita mniejszość. Nas najbardziej interesuje publiczność. Można mieć lepszą czy gorszą recenzję, a i tak wszystko zweryfikują ludzie na koncercie. Bo jak sala jest pusta...
G.S.: – To jak w starym, żydowskim kawale: moja kasa mówi mi, że to jest dobry zespół.
W.T.: – Poza tym krytycy to są zazwyczaj muzycy, którym nie wyszło. Oni z natury są krytyczni wobec tych, którym coś się udało. Taki charakter.
- A jak tłumaczyć sytuację, w której kolega z branży przychodzi i mówi: „Super, trzymam za was kciuki”. Co naprawdę ma na myśli?
G.S.: – To się czuje po ludziach. Nikt nie ma w końcu obowiązku ci gratulować. Jeśli mi się czyjaś płyta nie podoba, to nie udaję. A gdy coś jest wartościowe, to sam idę i składam najlepsze życzenia.
- I to są wtedy najszczersze życzenia?
G.S.: – A dlaczego nie? Nie traktujmy spraw tak pryncypialnie, że wszystko jest oparte na konkurencji i zawiści. Czasem gratuluje się też ludziom, którzy mają zupełnie inny target. Czyli śpiewają i grają dla innych ludzi niż ty. Oni nie stanowią zagrożenia.
W.T.: – Teraz na przykład wszyscy chwalą Sistars, bo rzeczywiście dziewczyny dobrze śpiewają. Pewnie jakieś tam wokalistki zgrzytają zębami, ale my idziemy i klepiemy po ramieniu.
Jan Pluta: – Jest dużo hip-hopu, na który jest teraz moda. Narobiło się mnóstwo zespołów, które równo na siebie nadają, obrażają.
- A propos obrażania się. Agnieszka Chylińska po rozpadzie O.N.A. powiedziała, że mieliście do wyboru albo pójść z nią w nieznane, ale ona nie jest zainteresowana graniem muzyki usługowej, albo wybrać ciepłą posadkę w KOMBII. Wybraliście to drugie?
W.T.: – W ogóle jeżeli chodzi o Agnieszkę, to jest nam strasznie przykro. Zaskoczyła nas swoją reakcją.
G.S.: – To nieprawda, że reaktywacja KOMBII ma cokolwiek wspólnego z ciepłą posadką albo z rozpadem O.N.A. To Agnieszka rozwaliła ten zespół, bo miała ochotę robić karierę solową.
W.T.: – Albo czy ciepłą posadką nie jest reklamowanie gier komputerowych? To chyba też nie za darmo?
- Wy byście nic nie reklamowali?
G.S.: – Nie, dlaczego nie? Jeśliby tylko zaproponowali nam coś fajnego. Bardziej chodzi o konsekwencję młodych osób. Jeśli ktoś chce być kultowcem, niech nie chodzi do „Teleplotek” i nie opowiada głupot. Poza tym my na swoją pozycję pracowaliśmy latami. Ale wbrew temu, co się sądzi, powroty też są trudne. Nic nie jest dane z góry. Od półtora roku ciężko pracujemy na obronę swojej pozycji w show-biznesie.
- Ale jednak już pewien kapitał początkowy macie: wywołujecie emocje. Jedni mówią o was: powrót legendy, drudzy – odgrzewane kotlety. Zamierzacie te emocje jakoś wykorzystać?
W.T.: – To trudna sprawa. Ja też często przeglądam różne czaty. One służą głównie wyładowaniu złych emocji. Dlatego nie traktujemy ich specjalnie poważnie. Bo wiesz, jest w kraju trochę takich zakręconych ludzi. Siedzą sobie pryszczaci, w kapciach, w bloku. No i się wyżywają, dowartościowują. Jakikolwiek temat by był, im jest źle. Od polityki i gospodarki po muzykę.
- Uwagi do was były tam m.in. takie, że jak się jest od tylu lat na scenie, sprzedaje się tyle płyt, to bardzo łatwo popaść w samozachwyt.
W.T.: – To nieprawda. Gdyby tak było, to w starym Kombi gralibyśmy w nieskończoność. Mieliśmy wiele powodów do samozachwytu, ale nigdy temu nie ulegliśmy.
G.S.: – Poza tym jesteśmy zbyt dużymi chłopcami, mamy w domu lustra, odpał na swoim punkcie nam nie grozi. Z reguły słabi psychicznie ludzie tak reagują, bo nie radzą sobie z własną popularnością.
J.P.: – Zresztą ta popularność w Polsce jest mocno wątpliwa. Nikt w show-biznesie nie zarabia tu porządnych pieniędzy, grubych milionów, o które nas się podejrzewa. Był taki program w MTV o raperach, mają po 400 mln dol. dochodu, nie wiedzą już, co kupować. Nam to nie grozi.
G.S.: – A jak komuś na naszym rynku muzycznym odbija, to wygląda żałośnie i śmiesznie. My naprawdę zachowujemy się zupełnie normalnie. Jaka tam ze mnie gwiazda, jeśli z siatką tekstylną zapierniczam po buły? Jest się tak dobrym, jak twoja ostatnia płyta. My sami nie chcemy żyć swoją legendą i nie odcinamy kuponów od tego, co było.
- Ile was kosztuje utrzymywanie się na stałym poziomie? Mam na myśli ludzi, z którymi rozmawiać trzeba, a których najchętniej kopnęłoby się w tyłek.
W.T.: – Stojąc przed lustrem, możemy sobie spokojnie spojrzeć w oczy. Nie mieliśmy takich sytuacji, w których robiliśmy coś kompletnie wbrew sobie.
G.S.: – Albo żebyśmy komuś szczególnie nadskakiwali. Nie boimy się powiedzieć ludziom, co naprawdę o nich myślimy.
- To komu teraz powiedzielibyście kilka szczerych słów?
W.T.: – Jest kilku takich, ale po co sprawę nagłaśniać i robić im darmową reklamę. To raczej dziennikarze, którzy często kierują się kawiarnianymi modami. Muszą napisać swoją tygodniówkę. Pieprzą, bo trzeba, i grzmią: „Po co to KOMBII jeszcze gra?”. A my na pewno nikomu drogi nie blokujemy. Ania Dąbrowska, Sistars są na tyle dobre, że dadzą sobie radę.
G.S.: – Ostatnio jakiś dziennikarz napisał, że podczepiamy się pod falę powrotu do lat 80. Że są zespoły, nasze kopie, które grają lepiej. To paranoja. Aktorzy dziecięcy, którym się nie udało w „Wiadomościach”, nie powinni się zajmować takimi rzeczami. I nazywać się znawcami muzyki.
- Czego nigdy nie zrobilibyście dla pieniędzy? A może coś takiego już wam proponowano?
G.S.: – Na przykład nie zgodziliśmy się na reklamę podpasek, których producent chciał wykorzystać naszą piosenkę „Black and White”. Ponoć są jakieś białe i czarne rzeczy dla kobiet. Zaproponowano nam całkiem niezłą sumkę. To było na jakiś rok przed reaktywacją zespołu. Ja – jako kompozytor i Jacek Cygan – autor tekstu powiedzieliśmy, że nie ma mowy.
- Na to raczej mało kto by się zgodził.
W.T.: – My w ogóle nie zgadzaliśmy się w swojej historii na wiele rzeczy. Jeszcze za komuny jako stare Kombi nie wystąpiliśmy ani na festiwalu piosenki radzieckiej, ani piosenki żołnierskiej. Ciekawe, co na to ci dziennikarze, którzy z taką zajadłością piszą o nas, że jesteśmy plastik i komercja. Zawsze mieliśmy twardy kręgosłup. To inne zespoły, niestety, sprzedawały się. I to te popularne do dziś.
- Dużo spotkaliście na swojej drodze ludzi, którzy naginali kręgosłup w zależności od sytuacji?
G.S.: – Zawsze znajdą się oportuniści, którzy będą się rzucać na każdą okazję, żeby tylko ugrać coś dla siebie. Jak trzeba nagrać piosenkę o św. Mikołaju, to zaraz rzutem na taśmę wydają całą płytę. My nigdy nie nagrywaliśmy kolęd czy piosenek świątecznych.
- To jakaś konsekwencja: żadnych piosenek na żołnierskich festiwalach, żadnych płyt z dedykacją dla papieża?
G.S.: – Staramy się nie popadać w koniunkturalizm. Choć może, jeśli kiedyś jakąś wenę poczujemy, to i kolędę nagramy.
J.P.: – Ale to chyba nie byłoby za stylowe, co? Robią tak pewni wykonawcy, bo to dla nich często jedyny sposób na zaistnienie.
W.T.: – Wiesz, są ludzie, którzy łapią się wszelkiej formy promocji. Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby grać na otwarciu jakiegoś supermarketu.
- A teraz na otwarciu hipermarketów grają ludzie, którzy kiedyś pluli na komercję?
G.S.: – Nasz polski świat strasznie się skomercjalizował. Nie ma teraz jednego estradowego artysty, o którym dałoby się bez wątpliwości powiedzieć, że to jest artysta niekomercyjny. Nawet ci, których nazwisk przez grzeczność nie wymieniam. Jeżeli ktoś wykrzykuje, że jest niezależny, a jednocześnie wydaje płyty i bije się o rynek, to po co to robi? Niech lepiej rozda swoje płyty na koncercie i po sprawie. I niech żyje z ogródka. Nie ma co kategoryzować i klasyfikować, że coś jest komercyjne albo nie. O.N.A. to też był zespół, który zarabiał pieniądze. Braliśmy kasę za płyty i koncerty. Żyliśmy sobie z tego całkiem nieźle. Tylko że my się nie boimy tego głośno powiedzieć. Mamy już swoje lata i nie będziemy udawać młodych gniewnych, bo będziemy wyglądać jak starzy wściekli. To grozi wszystkim tym, którzy zbliżają się do trzydziestki, a zachowują się, jakby mieli osiemnaście lat.
- Czy z rynkiem muzycznym w Polsce jest tak jak z młodymi: kiedyś byli lepsi?
G.S.: – To nie tak. Kiedyś było może więcej twórców i wykonawców, którzy bardziej stawiali na artystyczne historie. Teraz kariery z castingów są błyskawiczne. Albo w programach telewizyjnych. Trach, pach! Kogoś umyli, uczesali, odmalowali i już mamy gwiazdę. Tyle że ona często nie ma kompletnie nic do powiedzenia. Jest tylko ugniataną masą plastyczną. Za to kiedyś trzeba było się samemu przebijać.
- Co do tego przebijania, to swojego czasu dostaliście od władz odznaczenie: Zasłużony Działacz Kultury. Obecna władza może to czymś przebić?
W.T.: – Takie były komunistyczne czasy, że jak nie było nic, to zawsze rozdawano medale. To wyglądało trochę śmiesznie, bo mieliśmy po te dwadzieścia kilka lat mniej i na koncie tytuł Zasłużonego Działacza Kultury! A dzisiejszej władzy to kultura zupełnie nie interesuje. Cały czas jest tylko polityka. Gdybyśmy tak, jak tu siedzimy, zaczęli się pojawiać w Komisji Śledczej, bylibyśmy mega-, superpopularni.
- Muzycy często lubią się tłumaczyć, że im warunki pracy dyktuje rynek, firmy fonograficzne. Czy jesteście już na takim etapie, że możecie robić dokładnie to, co chcecie?
W.T.: – Tak. Tylko my decydowaliśmy, co ma być na naszej najnowszej płycie. Sami ją skomponowaliśmy, sami pisaliśmy teksty. Nasz kontrakt gwarantuje nam swobodę artystyczną.
- To jest ekskluzywny kontrakt?
G.S.: – Jednak trochę ludzie mają do nas zaufania. Wiadomo, że jak robimy płytę, to totalnego paszkwilu nie będzie.
W.T.: – Ale z naszym ostatnim materiałem na płytę też mieliśmy przygody. Daliśmy go do wszystkich większych wytwórni. Trafialiśmy na zupełnych dyletantów. Na młodych ludzi, dla których nie było ważne, że nagraliśmy kilka złotych płyt.
- Nikt wam czerwonego dywanika nie rozwijał?
G.S.: – Nie. Wręcz kilka razy nam go brutalnie zwinięto. I ci, którzy to robili, byli od nas znacznie młodsi.
J.P.: – Na początku wszyscy krzyczeli: „Super!”. Później, gdy dochodziło do konkretów, kilka osób bokiem się wycofało.
G.S.: – I właśnie na przekór im okazało się, że nasza płyta nieźle się sprzedaje. Jeszcze warto w nas inwestować.
- Czyli macie się za co lubić.
G.S.: – O Jezu...
W.T.: – To niezwykle cenne, gdy człowiek potrafi spojrzeć na siebie obiektywnie. Ale chyba nikt tego nie potrafi. Szczerze, to nigdy nie zadawałem sobie tego pytania. Cokolwiek bym powiedział, zabrzmiałoby megalomańsko.
Rozmawiała Paulina Nowosielska