ŚwiatCmentarny pogrom, czyli jak kryzys gospodarczy w Rosji przyczynił się do konfliktów grup etnicznych i kryminalizacji rynku zatrudnienia

Cmentarny pogrom, czyli jak kryzys gospodarczy w Rosji przyczynił się do konfliktów grup etnicznych i kryminalizacji rynku zatrudnienia

• Na moskiewskim Cmentarzu Chowańskim doszło do bitwy między imigrantami

• Według eksperta ds. Rosji Roberta Chedy to kolejny przejaw kryzysu ekonomicznego

• Przez recesję jest coraz mniej pracy dla gastarbeiterów z państw poradzieckich

• Diaspory etniczne schodzą do gospodarczego podziemia, co powoduje kryminalizację rynku

• Niepokój Rosjan o stan bezpieczeństwa przechodzi we wrogość do przyjezdnych

• Imigrancka karta to jednak także narzędzie polityki zagranicznej Kremla

Cmentarny pogrom, czyli jak kryzys gospodarczy w Rosji przyczynił się do konfliktów grup etnicznych i kryminalizacji rynku zatrudnienia
Źródło zdjęć: © AFP | Vasily Maximov
Robert Cheda

16.05.2016 | aktual.: 16.05.2016 12:54

W sobotę na moskiewskim Cmentarzu Chowańskim rozegrała się bitwa pomiędzy środkowoazjatyckimi i kaukaskimi diasporami etnicznymi. W starciach uczestniczyło od 200 do 300 osób uzbrojonych w łopaty, zawsze przydatne fragmenty armatury, ale także ostrą broń palną. Efekt? Do chwili pacyfikacji przez Gwardię Narodową padło co najmniej trzech zabitych i 26 rannych, w tym czterech z ciężkimi obrażeniami. Liczba poszkodowanych jest zapewne większa, o czym świadczą zdemolowane samochody, którymi próbowali uciekać pokonani. Pojawiły się także dane o śmierci jednego policjanta. Pewna jest natomiast liczba 90 aresztowanych.

Jak poinformowały władze Moskwy, przyczyną zajścia był zatarg o kontrolę grabarskiego interesu. Ze względu na intratność jest to bodaj najbardziej skorumpowany sektor usług w rosyjskiej stolicy. A mówiąc prościej, kaukaskie grupy bandyckie (Czeczeni i Dagestańczycy) oświadczyły nielegalnym imigrantom z Azji Środkowej (Uzbecy, Tadżycy) zatrudnionym na czarno w cmentarnym biznesie, że przyjdzie im się podzielić zarobkami. Na sobotę umówiono tzw. striełkę, co w kryminalnym żargonie oznacza negocjacje biznesowe. A, że wynik był trudny do przewidzenia, zawczasu ściągnięto uzbrojone odwody.

Podobne wydarzenia nie są niczym nadzwyczajnym w Moskwie ani w ogóle Rosji. Wystarczy przypomnieć kilkudniowe walki w miejscowości Kondopoga, gdzie ludność karelska walczyła z czeczeńskimi imigrantami o kontrolę nad małym biznesem. Sytuacja nieraz powtarzała się w stolicy, a najczęstszym zapalnikiem pogromów były przestępstwa kryminalne popełniane przez imigrantów. Podobne wydarzenia są nieomal codziennością w południowych regionach kraju, graniczących z republikami Północnego Kaukazu. A jednak sobotnie walki to swojego rodzaju ewenement, ponieważ starli się imigranci środkowoazjatyccy, czyli zewnętrzni, z imigrantami wewnętrznymi, czyli mieszkańcami Kaukazu. Po raz pierwszy Uzbecy i Tadżycy nie tylko wystąpili razem, i to jako zorganizowana siła, ale przegonili bezkarnych dotąd kaukaskich bandytów.

Bez imigrantów ani rusz

Statystyka jest dla Rosji bolesna. Z powodu rosnącej dziury demograficznej, ubywa nie tylko rdzennej populacji, ale przede wszystkim rąk do pracy, i to w tempie około miliona osób rocznie. Gospodarka od dawna uzupełnia niedobory poradzieckimi imigrantami, ich oficjalna liczba sięga 10 mln, zaś realna jest większa zapewne o kolejne 3-5 mln. Zapewne, bo byli obywatele ZSRR wjeżdżają do Rosji bez wiz, na podstawie tzw. wewnętrznych paszportów, czyli odpowiedników dowodów osobistych. Imigracja zarobkowa nasiliła się szczególnie w latach surowcowej prosperity, gdy wzrost rosyjskiego PKB dokonywał się poprzez rozwój wewnętrznego rynku i sfery usług. Ruszyły wtedy ostro do przodu sektory gospodarki, takie jak budownictwo i usługi komunalne, które wymagały taniej, niewykwalifikowanej siły roboczej, czyli dokładnie środkowoazjatyckich gastarbeiterów.

Odwrotna strona medalu wyglądała równie pozytywnie. Przekazy pieniężne z Rosji stały się podstawą egzystencji takich państw, jak Tadżykistan, Kirgizja, a w mniejszej mierze Uzbekistan lub Kazachstan. Dla przykładu, transfery finansowe stanowiły ponad 60 proc. rocznego PKB Tadżykistanu i ponad 50 proc. PKB Kirgizji. Wzajemnie opłacalna idylla trwała do recesji rosyjskiej gospodarki. Od 2014 r. dla imigrantów jest coraz mniej pracy, zamrożono bowiem wiele inwestycji, spadła znacznie siła nabywcza rosyjskiego konsumenta, a zatem popyt na gastarbeiterów. Oficjalnie w 2015 r. potok migracyjny zmniejszył się o 14 proc. a dochody przesyłane rodzinom aż o 20-30 proc. w zależności od grupy narodowościowej.

Pamiętać także należy, że azjatyccy goście nie pojawili się na pustym miejscu. Stanowili piątą falę poradzieckiej migracji, wcześniej swoje nisze rynkowe zajęli Azerowie, Ormianie, Gruzini oraz Słowianie - Ukraińcy i Białorusini. Do ojczyzny powróciło także kilka milionów Rosjan, dotąd zamieszkujących inne regiony imperium. Wzrosła również konkurencja zewnętrzna, bo Rosja przyciągała imigrantów z tzw. dalekiej zagranicy, głównie z Chin i Azji Południowo-Wschodniej. Wreszcie w samej Rosji istnieje ogromne zróżnicowanie gospodarcze, a zatem socjalne, pomiędzy bogatszą północną i centrum kraju, a ubogim południem, które stało się źródłem wewnętrznej imigracji zarobkowej. I tak Rosja, a szczególnie jej wielkie metropolie przekształciły się w etniczny tygiel, w którym wraz z postępami kryzysu ekonomicznego zapanowała ogromna konkurencja na rynku pracy, a raczej bezwzględna walka o przeżycie. Jakie skutki niesie taki proces?

Kryminalizacja

Zeszłoroczne dane MSW ujawniły pozorny paradoks. Liczba gastarbeiterów ulegała stałemu zmniejszeniu, natomiast wprost proporcjonalnie zwiększała się ilość czynów kryminalnych w ich wykonaniu. W 2015 r. tylko Uzbeków okazało się o milion mniej niż rok wcześniej, a Tadżyków o ponad 600 tys., podczas gdy imigracyjna przestępczość wzrosła o 24 proc. Wszystkiemu winne są statystyki, a te z kolei to wynik bałaganu w sferze kontroli nad wjazdami do Rosji. Jednak największą winę ponosi kryzys ekonomiczny, który zepchnął imigrantów do podziemia gospodarczego. Ale po kolei.

Bałagan był zawsze na rękę biurokratom i funkcjonariuszom Federalnej Służby Migracyjnej (FSM), czerpiącym korzyści z procedury legalizacji gastarbeiterów. Rosja wprowadziła w tej dziedzinie corocznie odnawialny system patentowy, związany ze sporymi kosztami i formalnymi, na przykład językowymi, obostrzeniami. Proces jest drogi i żmudny, ale alternatywa, czyli średnia łapówka legalizacyjna, kosztuje 70 tys. rubli, tj. ok. tysiąca dolarów. To suma niewyobrażalna dla przeciętnego mieszkańca poradzieckiej Azji, a w warunkach bezrobocia po prostu kosmiczna. Jak się jednak okazuje, gości z "bratnich republik" wcale nie ubyło, po prostu podjęli pracę na czarno. Podobnie jest zresztą z Ukraińcami, których jest w Rosji oficjalnie milion, a realnie ponad 3 mln.

Wszyscy muszą gdzieś pracować, dlatego wchodzą w nisze zajęte dawno przez inne diaspory narodowościowe, co rodzi takie konflikty jak na Cmentarzu Chowańskim. Na przykład Azerowie i Ormianie opanowali handel hurtowy oraz detaliczny. Tatarzy obsługują parkingi i sprzątają blokowiska, a Gruzini i Ormianie podzieli sektor transportu miejskiego. Natomiast z rynku niewykwalifikowanej siły roboczej Tadżyków i Uzbeków wypchnęli Kirgizi. Stało się to za sprawą akcesu tego kraju do Euroazjatyckiego Związku Ekonomicznego Rosji, Kazachstanu i Białorusi, dzięki czemu ich imigracja odbywa się na ulgowych warunkach. Jest praktycznie bezterminowa, a przede wszystkim nie wymaga uzyskania patentu.

Trzeba pamiętać, że każda z diaspor stworzyła swoje kryminalne struktury, które w kryzysie ekonomicznym coraz częściej pełnią rolę jedynego pracodawcy. Kryzys ujawnił tylko skalę wzajemnego przenikania legalnego i kryminalnego biznesu etnicznego. Widać to na przykładzie handlu narkotykami. Przemyt heroiny z Azji Środkowej wzrósł tylko w zeszłym roku o 30 proc. Dlaczego? Legalne zarobki imigrantów spadły na tyle, że musieli stać się narkotykowymi kurierami. Nie tylko przewożą narkotyki przez granicę, ale także rozprowadzają poprzez sieć powiązań i małych firm, których właścicielami są ich pobratymcy.

Ostra konkurencja na rynku legalnych i nielegalnych usług powoduje stałe konflikty o podział stref wpływów. Przykładem jest ubogie Południe Rosji, gdzie starcia pomiędzy wewnętrznymi imigrantami z Północnego Kaukazu a przybyszami z Azji Środkowej są już codziennością. Tylko w 2015 r. doszło do 16,5 tys. aktów wzajemnej wrogości, czyli morderstw, bójek i pobić na tle etnicznym, ale o wyraźnym podłożu ekonomicznym. Ich ostrości oddaje mentalność obu stron, a dokładnie obyczaj krwawej zemsty rodowej, który rozciąga natychmiast skutki zdarzenia na krewnych, a sam incydent czyni wiecznym. Jak na taką sytuację reagują Rosjanie oraz Kreml?

Imigracyjny instrument polityki

Rosjanie podchodzą do imigrantów z Azji Środkowej dosyć dwuznacznie. Jeśli chodzi o relacje biznesowe, cenią ich niewygórowane oczekiwania płacowe i chętnie zatrudniają, najczęściej nielegalnie. Gorzej jest z codziennym współżyciem, bo różnic obyczajowych nie da się pogodzić. Dlatego dotychczasowym złotym środkiem była metoda pustego powietrza, czyli ignorowania obecności "bratnich narodów". Choć w ostatnich latach odbywa się z narastającą świadomością ograniczonej skuteczności takiego sposobu koegzystencji. Tak naprawdę Rosjan drażni wschodni sposób bycia, tłumaczony jako fałsz i skryta wrogość wobec dawnych kolonizatorów. Pamiętają dobrze początek lat 90. XX w., gdy Uzbecy i Tadżycy odreagowywali stulecia poddaństwa, sami pomiatając Rosjanami i sprowadzając ich społeczności do pośledniej kategorii ludności.

Z drugiej strony, postępuje proces imigranckiej samoorganizacji i samoobrony przed wyzyskiem rosyjskich przedsiębiorców oraz konkurencją innych diaspor etnicznych. Cmentarna bójka była pierwszą tak widoczną emanacją tych zjawisk. Sytuację równoważy sezonowość pobytu w Rosji, bowiem mieszkańcy Azji w odróżnieniu od Ormian czy Azerów kompletnie nie wiążą swojej przyszłości z naturalizacją i asymilacją w rosyjskim społeczeństwie. Po prostu zarabiają pieniądze i lokują w ojczyznach, do których powracają na stałe. W tym sensie coraz większą uwagę Rosjan przyciąga diaspora chińska, która dla odmiany posiada fenomenalne umiejętności mimikry obyczajowej i, co ważniejsze, biznesowej. I takie postępowanie Chińczyków budzi w zamkniętym i podejrzliwym społeczeństwie rosyjskim poczucie zagrożenia nieporównywalnie większe niż w stosunku do Tadżyków czy Uzbeków.

Problem jednak jest, o czym świadczą ostatnie raporty służby penitencjarnej donoszące o rozkwicie więziennej konspiracji islamistycznej. Wyraża się religijnym i terrorystycznym werbunkiem współwyznawców, a przede wszystkim Słowian poprzez tzw. więzienne dżamaty, czyli wspólnoty salafickie. Na ponad 600 tysięcy rosyjskich osadzonych wyznawcy Allaha, w tym z Azji Środkowej, stanowią coraz większy procent, a ich samoorganizacja przerosła tzw. błatną, czyli tradycyjną strukturę kryminalną rządzącą dotąd rosyjskimi miejscami odosobnienia. Na tego rodzaju zagrożenia wskazują nawet organizacje pozarządowe, sugerujące stworzenie oddzielnych bloków więziennych lub wręcz specjalnych łagrów dla islamistów.

Napiętą sytuację w sferze migracyjnej zdaje się dostrzegać Kreml. Już w ubiegłym roku za złamanie prawnych warunków pobytu deportowano ponad 120 tys. gastarbeiterów, w przeważającej mierze z Azji Środkowej. W marcu tego roku odbyło się posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Rosji, na którym Władimir Putin zapowiedział zaostrzenie kontroli granicznych oraz poprawę efektywności działania FSM poprzez jej podporządkowanie MSW. Duma zastanawia się nad wprowadzeniem systemu wizowego dla krajów azjatyckich. Ale tylko zastanawia, bo wiadomo, że gospodarka nie może obyć się bez imigrantów. W ocenie ekspertów Rosja nie ma jeszcze zrównoważonej polityki migracyjnej, a dotychczasowa opiera się na skrajnościach - albo na wymuszonej przez biznes liberalizacji przepisów wjazdowych, albo, jak ostatnio, na próbach administracyjnych ograniczeń.

Ponadto gastarbeiterzy są jednym z najskuteczniejszych instrumentów polityki Moskwy wobec byłych kolonii. Nic nie działa tak pobudzająco na azjatyckich chanów, jak groźba wprowadzenia limitu miejsc pracy dla ich rodaków. Jej spełnienie, a więc powrót milionów wściekłych Tadżyków lub Kirgizów byłby równoznaczny z natychmiastowymi rewolucjami. Imigranci, a raczej ich transfery finansowe są więc ważną kartą przetargową Kremla w każdym procesie politycznym.

Jest to z kolei ułomność rosyjskiej polityki zagranicznej i wynika z generalnego braku oferty kulturowej dla byłych republik ZSRR, która obnaża kruchość wpływów Moskwy w Azji Środkowej. Szczególnie widoczną na tle różnorodności propozycji i szczodrości Pekinu, a nawet USA. Kremlowi pozostaje więc na razie tylko twarda siła i karta imigracyjna, co przy typowo rosyjskim bałaganie i korupcji wróży kolejne wydarzenia, podobne do tych na Cmentarzu Chowańskim.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (97)