Ciszej nad tą trumną. Oscary 2018 przeszły do historii
Oscary umarły. Po blisko czterech godzinach mozolnego wbijania gwoździ, wieko wreszcie zostało przytwierdzone. Na zmartwychwstanie nie ma co liczyć.
Nie pamiętam już oscarowej gali, która nie byłaby krytykowana. Ale tak złej, totalnie bezpłciowej, nudnej, poprawnej do granic nieprzyzwoitości i przeraźliwie długiej imprezy nie było jeszcze nigdy w historii. A zapowiadało się naprawdę nieźle, bo zeszłoroczne rozdanie, dzięki żywiołowemu tanecznemu otwarciu w wykonaniu Justina Timberlake'a oraz pamiętnej wpadce z wyczytywaniem zwycięzcy w kategorii Najlepszy Film do dziś określa się najbardziej zaskakującym show dekady.
W tym roku miało być podobnie - może za wyjątkiem wpadki, do której wielokrotnie nawiązywał Jimmy Kimmel oraz zaproszeni na scenę goście. No i z wyjątkiem samego Timberlake'a, którego w tym roku wyhaczyło NFL, obsypując go dolarami za występ w przerwie Super Bowl. Setki milionów, jeśli nie miliardy widzów, dostały więc powtórkę z rozrywki - skręcający kiszki skecz o wyprawie gwiazd do kina pełnego "przypadkowych" ludzi (było nieco śmieszniej, ale wciąż zalatywało to wycieczką do zoo - ze strzelaniem hot-dogami włącznie), podśmiechujki z Matta Damona oraz zaproszenie do wręczenia nagrody w najważniejszej kategorii sprawców zeszłorocznego skandalu. A ci ponownie wyczytali nie ten film, co trzeba, bo raczej niewiele osób stawiało na nagrodę dla "Kształtu wody". Jęk zawodu słychać było nawet nad Wisłą.
Hollywood wstrząśnięte seksualnymi skandalami, których ilość przekroczyła w 2017 roku liczbę wyprodukowanych w Fabryce Snów filmów, postanowiło jednak milczeć. O Harveyu Weinsteinie wspomniał w otwierającym monologu tylko gospodarz gali, niejako odhaczając ten punkt programu, kneblując jednocześnie usta twórcom i aktorom zasiadającym w Dolby Theatre. Miejscami miało się wrażenie, co słusznie zauważyła jedna z prowadzących transmisję w Canal+, jakby to prawnicy rubasznego gwałciciela pisali scenariusz i dialogi, wrzucane potem na prompter. Prompter, który zresztą zawiódł w jednym z najważniejszych dla kobiet momentów gali, kiedy głos miało zabrać napompowane botoksem trio aktorek, reprezentujących ruch Time's Up.
"Było przewidywalnie". Nasz redaktor komentuje Oscary prosto z Hollywood
Sama Akademia sprawiła sporego psikusa Donaldowi Trumpowi (żartów z niego tym razem zabrakło), nagradzając (zasłużenie) w kategorii Najlepszy Film Animowany "Coco" - animację głęboko zakorzenioną i propagującą kulturę meksykańską - oraz wręczając dwa Oscary (niezasłużenie) Guillermo Del Toro (Najlepszy Reżyser oraz twórca Najlepszego Filmu Roku), niejako burząc stawiany przez prezydenta USA mur pomiędzy Stanami a Meksykiem.
Na widowni w Dolby Theatre z kolei największe brawa słychać było za każdym razem, gdy wyczytywano nazwisko czarnoskórego twórcy lub tytuły filmów nawiązujących do niedoli Afroamerykanów ("Uciekaj!", nagrodzone Oscarem za scenariusz oryginalny, oraz "Mudbound", nominowany w aż czterech kategoriach). Jednym słowem robiono wszystko, aby gala zaspokoiła oczekiwania malkontentów spod hashtaga #OscaryTakieBiałe, nie zapomniała o kobietach dzielących się swoimi traumami w #MeToo oraz pokazała, że kino spod znaku LGBT żyje i ma się dobrze. W przeciwieństwie do samych Oscarów.
90. gala rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej powinna być imprezą, którą zapamiętamy na lata - przynajmniej do czasu jeszcze bardziej okrągłej rocznicy oddalonej na tę chwilę o około dekadę. Zapamiętana jednak zostanie głównie za dobrze przemyślany product placement ze skuterem wodnym (copywriterzy będą mieli z czego robić prezentacje), zwycięstwo kiepskiego filmu w najważniejszej kategorii oraz absurdalny, momentami przerażający moment, gdy Frances McDormand wparowała na scenę niczym bohaterka swojego filmu, po czym rozkazała wstać wszystkim kobietom na sali, by zebrały burzę oklasków od tych wszystkich wstrętnych facetów siedzących w ich bezpośrednim towarzystwie.
Kto jest największym zwycięzcą? Nie "Kształt wody" (4 Oscary), nie Dunkierka (3 Oscary techniczne), ani nie "Trzy Billboardy" (2 Oscary aktorskie). Największym zwycięzcą jesteś ty, widzu który wybrałeś zdrowy sen, a o rozstrzygnięciach dowiedziałeś się z nagłówków w internecie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku dołączą do ciebie też inni, rozczarowani tym, przez co musieli przebrnąć w nocy z 4 na 5 marca 2018 roku.
Ciszej nad tą trumną - może dzięki temu wszyscy się wreszcie wyśpimy.
Michał Fedorowicz