Cimoszewicz rzuca rękawicę Borowskiemu
Po zmianie decyzji marszałka Sejmu - po raz pierwszy w Trzeciej RP - szykuje się prawdziwie postkomunistyczna wojna domowa - pisze w "Fakcie" Janusz Rolicki.
29.06.2005 | aktual.: 29.06.2005 07:22
Przeciwko sobie stają w wyborcze szranki do najwyższego urzędu w państwie dwaj politycy lewicy: Włodzimierz Cimoszewicz i Marek Borowski. Obaj są od lat żubrami swej formacji.
W krótkiej historii Trzeciej RP zdążyli już być marszałkami i wicemarszałkami Sejmu, ministrami i premierami (Borowski był tylko wice). Przystępują do walki o względy tego samego elektoratu. Ich głównym wrogiem będzie zażarty antykomunista i czyściciel postpeerelowskiej stajni Augiasza - zaznacza Rolicki.
Zabawne, ale rywalizujący politycy lewicy mają takie same pogląady. Są one niby lewicowe, lecz tak naprawdę bliskie łagodnego liberalizmu - ocenia publicysta.
Charakterystyczne, że obaj należą do pokolenia, które w Peerelu przyszło już na gotowe. W swym ponadpięćdzięsięcioletnim życiu nie musieli ani walczyć z Niemcami, ani uganiać się za leśnymi ludźmi z podziemia.
Sieroctwo po upadłym systemie nie było w ich przypadku ani trwałe, ani długie. Dzięki swoim zdolnościom od razu wysforowali się na czoło swego obozu i zajęli w nim eksponowane pozycje.
Mimo elastyczności obu kandydatów wciąż jest niewykluczone, że w przyszłym Sejmie nie będzie posłow z niebieskimi legitymacjami, a w Pałacu Namiestnikowskim zasiądzie ten, co w Peerelu ukradł księżyc. Pamiętajmy o maksymie: gdzie dwóch się bije, tam trzeci (prawica) wygrywa... - konkluduje Janusz Rolicki.