Cień na kompetencjach Belki
Marek Belka jest rzadkim w Polsce przykładem
polityka kompetentnego, przynajmniej w dziedzinie gospodarki i
finansów. Jest dobrym fachowcem. Jednocześnie trudno dziś nie
zauważyć, że przeszłość kładzie się cieniem na jego obecnej
działalności publicznej - pisze w "Rzeczpospolitej" Małgorzata
Solecka.
Nie dlatego, by Marek Belka miał być tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Oświadczenie premiera, że nie współpracował z SB, można traktować poważnie. Jednak treść ujawnionej wczoraj "instrukcji wyjazdowej" wykracza poza to, do czego przyznawał się w wywiadach i publicznych deklaracjach.
Taki był wtedy standard - mówią obrońcy Belki. Rzeczywiście - w latach osiemdziesiątych taki był właśnie standard. Lojalność wobec aparatu państwa umożliwiała wyjazdy na zagraniczne stypendia naukowe. A granice tej lojalności wyznaczała Służba Bezpieczeństwa. Ci, którzy nie podpisywali, nie wyjeżdżali - choćby dlatego, że nie dostawali paszportu. Po kilkunastu latach życia w demokratycznym kraju coraz częściej nie pamiętamy o standardach PRL - podkreśla publicystka "Rz".
Marek Belka nie dostarczał SB takich informacji, na jakie liczyli funkcjonariusze. Nie był przydatny jako źródło - to przesądziło o niepodjęciu wobec premiera procesu lustracyjnego. Ale podpisał dokument zobowiązujący go do "realizacji zadań na rzecz SB". To fakt. Na pytanie zadane przed komisją śledczą, czy taki dokument podpisał, odpowiedział: "nie". To też fakt.
Opozycja nie daruje Markowi Belce rozminięcia się z prawdą, jakkolwiek premier tłumaczyłby jego powody. Trudno przesądzać o politycznych konsekwencjach burzy, która rozpęta się po opublikowaniu wszystkich dokumentów z teczki. Wysoce prawdopodobne jest jednak, że Marek Belka z polityką pożegna się na dobre, co zresztą zapowiada. Tyle że może to nie być jego dobrowolny wybór - konkluduje Małgorzata Solecka. (PAP)