ŚwiatCiemna strona Arabskiej Wiosny - jak rewolucja zawiodła kobiety

Ciemna strona Arabskiej Wiosny - jak rewolucja zawiodła kobiety

Kobiety manifestowały ramię w ramię z mężczyznami podczas Arabskiej Wiosny. I choć rewolucja zmiotła ze stołków znienawidzonych dyktatorów, nie spełniła nadziei wielu Arabek. Dziś stają się często ofiarami gwałtów i napaści, a nowe władze uważają, że to wina samych pokrzywdzonych. O pogarszającym się losie mieszkanek Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu pisze Aneta Wawrzyńczak.

Ciemna strona Arabskiej Wiosny - jak rewolucja zawiodła kobiety
Źródło zdjęć: © AFP | Aamir Qureshi

"Kobiety odegrały istotną rolę w czasie Arabskiej Wiosny w Tunezji, Egipcie, Jemenie, Libii, Bahrajnie i innych krajach. Podczas demonstracji nie było różnic płciowych między manifestantami na placach Tahrir w Kairze czy Perłowym w Manamie, jak również na ulicach Tunisu, Sany czy Trypolisu. Mężczyźni i kobiety maszerowali wspólnie, ochraniali się wzajemnie przed atakami ze strony sił rządowych. Jednym głosem nawoływali do reform i zmiany reżimów. Ale gdy te runęły, stare bariery i podziały powróciły", napisała już rok temu Haleh Esfandiari, dyrektor Programu Bliskowschodniego Międzynarodowego Centrum Woodrowa Wilsona.

Dziś, w świetle kolejnych doniesień z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, można stwierdzić, że ta smutna wypowiedź podsumowuje najciemniejszą stronę Arabskiej Wiosny: klęskę kobiet, które na równi walczyły z mężczyznami o lepszą przyszłość. Dla nich upragnione jutro okazuje się bowiem często gorsze, niż znienawidzone wczoraj.

Zalążek epidemii

- Gdy dowiedziałam się, że Ben Ali uciekł, od razu pomyślałam: Czy to szczęśliwe zakończenie? Czy to nowy początek? Byłam zmieszana - wspominała rok temu w rozmowie z "New York Timesem" Ben Salah, studentka medycyny z Susy, trzeciego co do wielkości miasta w Tunezji. Po obaleniu dyktatora przez kilka dni nie wychodziła z domu. Na ulicach panował chaos wywołany olbrzymią radością Tunezyjczyków, ale i podszyty lękiem. - Radość została przyćmiona przez strach, ale wciąż optymistycznie patrzę w przyszłość - deklarowała wówczas.

Obecnie jednak dla wielu kobiet w Tunezji, kolebce Arabskiej Wiosny, oraz innych krajach, które poniosła fala rewolucji, proporcje te odwróciły się: pokłady nadziei topnieją równie szybko, jak rozprzestrzenia się płomień strachu. Ten ostatni rozgorzał w Tunezji na całego w ubiegłym tygodniu, gdy salaficki duchowny Almi Adel, szef Komisji Promocji Cnoty i Zapobiegania Rozpuście, stwierdził: - Zgodnie z prawem szariatu młoda dama powinna zostać ukarana 80-100 batami, ale z powodu powagi dokonanego aktu, zasługuje na karę śmierci przez ukamienowanie. Dodał, że "jej występek może wywołać epidemię. Może być zaraźliwy i podsunąć pomysły innym kobietom".

Młoda dama to 19-letnia Amina, sympatyczka ukraińskiej organizacji feministycznej Femen, której filię planowała utworzyć w Tunezji. Występek to umieszczenie przez nią na Facebooku swoich półnagich zdjęć z wypisanymi po angielsku i arabsku hasłami: "P...lę waszą moralność" i "Moje ciało to moja własność, a nie kwestia czyjegoś honoru".

Śmiałe zdjęcia (i chyba jeszcze śmielsze hasła) wywołały w Tunezji burzę. I to taką z piorunami, bo islamiści podnieśli larum, domagając się śmierci nastolatki, ją samą zaś rodzina umieściła w szpitalu psychiatrycznym. Zagrzmiało też na arenie międzynarodowej - ludzie na całym świecie organizują akcje w jej obronie: publikują swoje zdjęcia toples z apelem o uwolnienie Aminy, podpisują petycje do władz w Tunisie, a grupa feministek i ateistycznych aktywistów w otwartym liście wzywają do ustanowienia 4 kwietnia Międzynarodowym Dniem Obrony Aminy. Sprawa 19-letniej Tunezyjki to tylko jedna - najbardziej jaskrawa i przede wszystkim najbardziej nagłośniona przez media - z historii kobiet, które zawiodły się na rewolucji. Hasła wolności i równości w ich przypadku okazały się co najmniej wyświechtanymi formułkami. Jak się bowiem okazuje, w wielu krajach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, los kobiet w wyniku rewolty nie tylko nie poprawił się, ale wręcz pogorszył.

Jedenasta plaga

- Rewolucja dopuściła nas do głosu i tego ukryć się nie da - stwierdziła Iman Bibars, socjolog i przewodnicząca Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju i Poprawy Sytuacji Kobiet w Egipcie. - Myślę jednak, że produkt, który powstał w wyniku rewolucji, jest skierowany przeciwko kobietom - dodała podczas debaty na temat wpływu Arabskiej Wiosny na kobiety, która odbyła się rok temu w Dosze.

- Molestowanie kobiet na ulicach było problemem na długo przed rewolucją, ale obecnie wychodzi na światło dzienne - teraz kobiety mogą pozwać sprawców do sądu - mówiła z kolei Rabab El Mahdi, adiunkt na wydziale nauk politycznych Uniwersytetu w Kairze. W jej ojczyźnie w lipcu 2011 roku, a więc niecałe pół roku po obaleniu Hosniego Mubaraka, dwie aktywistki, Samira Ibrahim i Maha Mohamed, złożyły do naczelnego sądu administracyjnego zażalenie na praktykę przeprowadzania "testów dziewictwa" na aresztantkach i więźniarkach. Amnesty International szybko okrzyknęła to posunięcie "triumfem egipskich kobiet". - Za rządów Mubaraka taka sprawa zostałaby umorzona. (Teraz) kobiety stają w obronie swoich praw i jest to pozytywny wynik rewolucji - stwierdziła El Mahdi.

Radość okazała się jednak przedwczesna. Teraz bowiem, gdy krajem rządzi Bractwo Muzułmańskie, postrzegane w czasie rewolucji jako fundamentaliści w wersji light, molestowanie seksualne, nadużycia wobec kobiet i gwałty stały się wręcz jedenastą plagą egipską. Tysiące kobiet, które jeszcze na początku 2011 roku tłoczyły się na kairskim placu Tahrir ramię w ramię z mężczyznami, by protestować przeciwko dyktatorskim rządom Hosniego Mubaraka, dwa lata później znów okupują najsłynniejszą arenę egipskiej rewolucji. Tym razem jednak nie ma wśród nich mężczyzn, a na transparentach hasła "Precz z Mubarakiem" zastąpiły apele: "Cisza jest nie do przyjęcia, usłyszycie mój gniew" i "Bezpieczny plac dla wszystkich: koniec z molestowaniem seksualnym".

Oprócz demonstracji krajem wstrząsnęło ostatnio wyznanie kobiety, która na antenie państwowej telewizji opowiedziała, czego doświadczyła na placu Tahrir podczas marszu, zorganizowanego przez Egipcjanki w proteście przeciwko rosnącemu niebezpieczeństwu na ulicach kraju. Jak relacjonowała, przed zmrokiem w tłumie kobiet przeszedł szmer, że w pobliżu placu kręci się grupa podejrzanie wyglądających mężczyzn. Spanikowane kobiety rozproszyły się. Okryta od stóp do głów czarną burką bohaterka programu nagle znalazła się na ulicy kompletnie sama. - Nie przypuszczałam, że mogę stać się ofiarą - powiedziała na antenie.

Zagubiona podążyła - jak sama przyznaje naiwnie - za mężczyzną, który oferował jej pomoc. Zamiast do bezpiecznej drogi ucieczki zaprowadził ją jednak do grupy około pięćdziesięciu mężczyzn, którzy błyskawicznie ją otoczyli. I wielokrotnie zgwałcili. - To był pierwszy raz, gdy ktokolwiek mnie dotykał - wyznała dziewczyna, która straciła dziewictwo z bandą anonimowych mężczyzn.

Skali zjawiska nie da się zamieść pod dywan, bo według badań Egipskiego Centrum Praw Kobiet, 98 proc. cudzoziemek i 83 proc. Egipcjanek doświadczyło przemocy seksualnej. Co więcej, dwóch na trzech (62 proc.) ankietowanych mężczyzn przyznało się do molestowania kobiet. A ponad połowa z nich (53 proc.) winą za to obarczyła same kobiety. Wyniki ankiety są szokujące, ale nie zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że w odpowiedzi na dziesiątki takich wyznań (nie licząc tysięcy historii o bólu i upokorzeniu, które nigdy nie wychodzą poza mury domów molestowanych i zgwałconych kobiet) osoby publiczne wygłaszają podobne opinie. Cieszący się dużą popularnością salaficki duchowny, Abu Islam, stwierdził na przykład, że aktywistki, które przychodzą na plac Tahrir, nie robią tego, by protestować, ale dlatego że... chcą być zgwałcone. Co gorsza takie same stwierdzenia padają z ust nie tylko islamskich radykałów, ale również popularnych polityków i są przedmiotem oświadczeń poważnych instytucji państwowych. Dowód?
Parlamentarny Komitet Praw Człowieka stwierdził, że "kobiety, które biorą udział w protestach, ponoszą odpowiedzialność za molestowanie seksualne".

Tymczasem dziennikarki Sophia Jones i Erin Banco, które dwa lata temu relacjonowały wydarzenia na placu Tahrir, wspominają, że zanim udały się na miejsce demonstracji, otwierały szafy i zastanawiały się, co założyć, żeby nie prowokować mężczyzn. To jednak nie miało większego znaczenia, bo "nawet całkowicie zakryte kobiety są molestowane na ulicach Kairu". Dwa lata później okazuje się, że sytuacja nie zmieniła się ani odrobinę. Podobnie bowiem jak za rządów dyktatora, obecnie również - według aktywistów licznych organizacji praw człowieka - bandy rzezimieszków są opłacane, by molestować uczestniczki demonstracji. Zmienił się tylko zleceniodawca - wcześniej była to ekipa dyktatora, dziś są to poplecznicy porewolucyjnego rządu zdominowanego przez Bractwo Muzułmańskie.

Z deszczu pod rynnę

Kobiety są wielkimi przegranymi rewolucji także na płaszczyźnie politycznej. Kuwejcki parlament w 2009 roku przeszedł do historii jako pierwszy w Zatoce, który otworzył swoje drzwi dla kobiet. Przed rewolucją zasiadały w nim cztery deputowane. Obecnie nie ma ani jednej. Nieco lepiej jest w Egipcie, gdzie w 454 fotelach parlamentarzystów niższej izby (Zgromadzenia Ludowego) zasiada dziewięć przedstawicielek płci pięknej. Na tym tle (a nawet na tle Stanów Zjednoczonych) zdecydowanie najlepiej wypada Tunezja, gdzie co piąty deputowany w obu izbach parlamentu jest kobietą.

Niemniej jednak w krajach arabskich, w których rewolucyjna fala podmyła stare, skostniałe i autorytarne rządy, prawa kobiet stały się kością niezgody. "Niektórzy z przeciwników utrzymują, że prawa te są narzucane przez Zachód i są sprzeczne z islamem i kulturą arabską. Międzynarodowe prawa człowieka nie zakazują kobietom prowadzenia konserwatywnego czy religijnego stylu życia, jeśli takie jest ich życzenie. Ale rządy zbyt często nakładają restrykcje na kobiety, które szukają równości lub autonomii", stwierdza Human Rights Watch w corocznym raporcie na temat praw człowieka na świecie.

- Prawdą jest, że nie boimy się już głośno mówić, co myślimy. I to jest najpiękniejsze w rewolucji. Ale obawiam się, że nasz system polityczny i społeczny stanie się konserwatywny, jak w Arabii Saudyjskiej. Wciąż istnieje również strach przed bezprawiem i przestępczością. Gdy poczujemy, że wzrosło bezpieczeństwo, są przeprowadzane reformy edukacyjne, korupcja maleje a kobiety mogą swobodnie poruszać się po ulicach bez obaw, że doświadczą molestowania seksualnego, wtedy będę miała nadzieję - mówiła rok temu w rozmowie z "New York Timesem" 20-letnia Egipcjanka, Asmaa Gamal.

Świat arabski potrzebuje jeszcze jednej, prawdziwej rewolucji. Takiej, która przyniosłaby równość i wolność również dla kobiet. Bo ta, która już się dokonała, zawiodła je póki co z deszczu pod rynnę.

Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski

Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)