Cięcia uderzą w pacjentów
W ramach oszczędności Ministerstwo Zdrowia przerzuciło na Narodowy Fundusz Zdrowia finansowanie przeszczepów szpiku, nerek czy leczenie nowotworów. Oznacza to, że dostęp do tych świadczeń stanie się o wiele trudniejszy, a odwlekanie leczenia będzie oznaczać śmierć pacjentów.
Zapewnienia minister Kopacz, że cięcia w budżecie nie odbędą się kosztem pacjentów, to uspokajanie nastrojów – bo każdy, kto zna problem, wie, że uderzą właśnie w chorych. Z Andrzejem Sośnierzem, posłem Prawa i Sprawiedliwości, byłym szefem Narodowego Funduszu Zdrowia, rozmawia Leszek Misiak.
* Minister Ewa Kopacz, szukając recepty na skutki kryzysu, w ramach oszczędności obniżyła budżet Ministerstwa Zdrowia wynoszący 4,6 mld o 392 mln zł. Czy to trafne cięcia?*
To ruchy chaotyczne, które mają pokazać społeczeństwu, że rząd skutecznie reaguje na kryzys, tymczasem reaguje nie tylko źle, ale także zbyt późno. Budżet resortu zdrowia na 2009 r. zaplanowano w oderwaniu od realiów, jednak winę za to ponosi przede wszystkim Ministerstwo Finansów, które dostarczyło Ministerstwu Zdrowia nierealne wskaźniki do planowania. Dlatego również budżet NFZ był zaplanowany za wysoko. Dziś musi te wydatki obniżać. Przecież to wszystko można było przewidzieć wcześniej. Na domiar złego ministerstwo dodatkowo przerzuca na już okrojony budżet NFZ finansowanie procedur, które powinny być pokrywane ze środków Ministerstwa Zdrowia, a nie ze składek Polaków na fundusz zdrowotny. To cios dla NFZ.
Mówi pan o 52 mln zł, które miały być przeznaczone na najdroższe i najbardziej skomplikowane zabiegi medyczne, jak przeszczepy szpiku, nerek, leczenie rzadkich chorób, w tym nowotworów?
Właśnie. To są procedury, które powinny być finansowane ze środków budżetu państwa. Nie wolno tu wprowadzać zasad wolnego rynku. Jeśli pewne świadczenia wysoko specjalistyczne wykonuje się rzadko w porównaniu z tymi w ramach codziennej opieki nad chorymi w przychodniach i szpitalach, to te usługi w żaden sposób nie są produktami rynkowymi, zwłaszcza że są one bardzo drogie. Próba szukania tu oszczędności jest drogą donikąd, bo szybko okaże się, że jeśli koszty te zostaną przerzucone na NFZ, za chwilę zabraknie w nim pieniędzy i trzeba będzie wracać do wcześniejszych rozwiązań.
Czy to cięcie oznacza, że część pacjentów np. chorych na raka zostanie z powodu takich oszczędności skazana na śmierć? Tak twierdzą wprost niektórzy specjaliści.
Na pewno dostęp do tych świadczeń będzie o wiele trudniejszy. A jeśli się je odwlecze, to oczywiste, że pacjenci będą tracili szansę na skuteczne wyleczenie.
Jakie skutki ograniczenie budżetu resortu zdrowia będzie miało dla szpitali?
Niestety, pula pieniędzy dla szpitali będzie relatywnie mniejsza. Teraz widać, co przyniosło zmarnowanie szansy, jaką dawały wyjątkowo duże przychody NFZ w ub. roku. Takiego przyrostu pieniędzy w służbie zdrowia nie pamiętam. Tej sytuacji nie wykorzystano, by poprawić funkcjonowanie opieki zdrowotnej, a środki, mówiąc trywialnie, po prostu przejedzono. Przypuszczam, że tak dobra okazja jak w roku 2008 na wprowadzenie skutecznych zmian w systemie ochrony zdrowia już się nie powtórzy. Teraz za tę niefrasobliwość trzeba będzie zapłacić. Spowoduje ona ponowne zwiększanie się zadłużenia szpitali, niepokoje w przychodniach, coraz większy bałagan kompetencyjny i dezorientację pacjentów. * Zarówno minister Kopacz, jak i premier Tusk zapowiadali, że w wyniku akcji poszukiwania oszczędności nie ucierpią zwykli ludzie. Tymczasem ucierpią, i to ci najsłabsi – chorzy.*
To były wypowiedzi propagandowe. Oszczędności muszą się odbić w ostatecznym rozrachunku na pacjentach. Warto przypomnieć, że premier Tusk obiecywał, iż w 2009 r. NFZ otrzyma dotację z budżetu państwa, a w 2010 r. nastąpi zwiększenie składki do 10 proc. Wygląda na to, że dotacja też padła ofiarą oszczędności. To są zaniechania, które powodują chaos w polityce finansowej zakładów opieki zdrowotnej. Nagle zmieniający się plan zaprojektowanych wydatków powoduje, że szpitale nie wiedzą, jakich pieniędzy mogą spodziewać się w kolejnych kwartałach roku.
Rząd chce podnieść w 2010 r. wysokość składki zdrowotnej na NFZ. Wzrost składki ma wzbogacić Fundusz o 6,1 mld zł. Jednak szacunki rządu mogą okazać się zawyżone, bo już teraz widać, że kryzys gospodarczy spowodował spadek ściągalności składki zdrowotnej.
Są dwie drogi zwiększenia środków w NFZ. Podniesienie składki albo samoistny wzrost dochodów NFZ w sytuacji, gdy ludność będzie się bogacić. Pieniądze w NFZ nie wezmą się znikąd, dlatego wzrost składki jest uzasadniony, ale sama podwyżka, bez reform, niewiele da.
Rząd stopniowo obniżał prognozy wzrostu dochodów w budżecie, ale zapomniał skorygować je w NFZ. Na stronie internetowej Funduszu wisiała jeszcze niedawno informacja, że dochody NFZ wzrosną w 2009 r. aż o 10 proc. Szpitale pod takie prognozy rozdawały podwyżki, których nie zrealizują.
Te prognozy już dawno należało skorygować, bo kontraktowanie w NFZ odbywa się z końcem roku. Teraz wszelkie działania odbywają się na podstawie nierealnego planu, który w dodatku jeszcze będzie zmieniany. Trudno przewidzieć skutki tego zamieszania. Szpital powinien mieć realną prognozę, nie można z dnia na dzień zmieniać zasad zarządzania tak złożoną firmą, zwłaszcza że chodzi o zdrowie i życie ludzi. Wszyscy wkoło ostrzegali, że dotyka nas kryzys gospodarczy, a rząd twierdził, że go nie ma. Gdyby podjęto wcześniej kroki zapobiegawcze, nie byłoby tymczasowego kontraktowania, jakie mamy teraz.
* Od tego roku NFZ nie będzie już dostawał ani złotówki z polis OC w ramach tzw. podatku Religi. Była to 12-procentowa opłata od składek ubezpieczenia komunikacyjnego, którą płaciły firmy ubezpieczeniowe na leczenie ofiar wypadków.*
Minister Kopacz jesienią lekką ręką zrezygnowała z tych dodatkowych pieniędzy. Nie rozumiem tej decyzji w obliczu zbliżającego się kryzysu, perspektywy spadku dochodów, konieczności oszczędzania. Wydaje się ona być wprost surrealistyczna. W ciągu 14 miesięcy obowiązywania podatku ubezpieczyciele wpłacili do NFZ ok. 850 mln zł. Decyzja ministerstwa świadczy co najmniej o niefrasobliwości, zwłaszcza że merytorycznie wprowadzenie tego podatku było słuszne. To prezent rządu dla instytucji ubezpieczeniowych. * Okazało się, że zaległe rachunki za ub. rok leżą nie tylko w resorcie obrony, ale i w Ministerstwie Zdrowia. Resort jest winien pieniądze NFZ, sanepidom i lekarzom onkologom. Nie przekazał NFZ pieniędzy m.in. za leczenie alkoholików, bezdomnych, cudzoziemców, nieubezpieczonych kobiet w ciąży, za profilaktykę – badania zapobiegające rakowi szyjki macicy i rakowi piersi. W sumie resort jest winien NFZ ok. 40 mln zł.*
Nie rozumiem, że tak łatwo przechodzi się do porządku dziennego nad problemem niewykonania budżetu. To przecież grozi co najmniej komisją dyscypliny budżetowej i innymi konsekwencjami, bo obowiązkiem rządu jest wykonanie budżetu. Te pieniądze muszą trafić do NFZ. Jeżeli pod koniec ub.r. przewidywano, że przychodów nie da się zrealizować, należało wystąpić z korektą – obniżką budżetu, a nie do końca udawać, że wszystko jest w porządku.
Z jednej strony mamy cięcia w budżecie ministerstwa, z drugiej rozrzutność. Na przykład rocznie na zakup interwencyjny za granicą czynników krzepnięcia krwi dla hemofilików resort wydaje 200 mln zł, a nawet więcej. A powinniśmy produkować je u siebie. Takich wydatków jest więcej.
To ważny problem. Każdy produkt wytworzony w ramach opieki zdrowotnej – leki, usługi, zabiegi – łatwo się sprzedaje. Lobbyści tłumaczą, że zakup drogiego produktu czy usługi jest niezbędny, choć nie zawsze to prawda. A ilość środków w budżecie jest ograniczona. Są środowiska medyczne lub naukowe, które poprzez różne układy załatwiają sobie lepsze finansowanie, dość niefrasobliwie wydając pieniądze. W praktyce zakupy interwencyjne to zakupy drogie, bo oferenci wiedzą, że kupujący jest w sytuacji „pod ścianą”, zapłaci każdą cenę. Stoją za tym duże grupy interesów. Gdyby jednak dobrze wszystko zaplanować, wtedy zakupy takie nie byłyby potrzebne.
Opieka zdrowotna od lat czeka na prawdziwą reformę. Tymczasem rząd PO przygotowuje „plan B” prywatyzacji szpitali.
Prawdopodobnie rząd będzie próbował dokonać tych przekształceń, wykorzystując inne dostępne sposoby. Najgorsze, że kolejny już rząd wciąż nie widzi polityki zdrowotnej ochrony zdrowia jako systemu instytucji powiązanych ze sobą i od siebie zależnych. Taki system trzeba ogarnąć w całości i dopiero planować wszelkie długofalowe zmiany. Jeśli np. teraz przeniesiemy finansowanie procedur specjalistycznych z MZ do NFZ, to w niedalekiej przyszłości budżet poniesie jeszcze większe wydatki, ponieważ dodatkowe obciążenie NFZ spowoduje problemy z finansowaniem tego, co Fundusz finansował do tej pory, to z kolei spowoduje ponowny wzrost zadłużenia szpitali, a na to będzie jednak musiał rząd jakoś zareagować. I propagandowy ruch „szukamy oszczędności” za chwilę rykoszetem uderzy w rząd. Padają różne hasła, np. sprywatyzujemy szpitale, ale rząd nie tłumaczy, jak będą one działały jako element całego systemu opieki zdrowotnej. I jakie będzie to miało znaczenie dla dostępności usług i kosztów dla chorych. W ochronie
zdrowia, żeby pacjent np. został dobrze wyleczony, potrzebna jest kooperacja wielu instytucji, i to działających sprawnie. Musi działać pogotowie ratunkowe, które go zawiezie do szpitala, przychodnia, która skieruje do specjalistycznego zakładu, itd. Zadaniem ministra zdrowia powinno być ustalanie wzajemnych relacji pomiędzy ogniwami tego systemu, żeby chorzy nie czekali miesiącami do specjalisty, nie czuli się zagubieni. A rząd wykonuje ruchy, które nie dość, że nie usprawnią systemu, to jeszcze bardziej go popsują.