Cicha wojna na Bałtyku. Rosja działa na granicy prawa międzynarodowego
Bałtyk staje się jednym z teatrów nowoczesnej wojny hybrydowej, w której statki handlowe pod fałszywą banderą, rosyjskie myśliwce i nieoznakowane jednostki prowadzą konsekwentną kampanię wymierzoną w bezpieczeństwo energetyczne i morską infrastrukturę państw Unii Europejskiej. W tym także Polski, która wciąż nie posiada narzędzi, aby kontrolować swoją część Bałtyku.
Problem z rosyjskimi agresywnymi działaniami na Bałtyku nie jest nowy. Historia eskalacji rosyjskich działań sięga jeszcze czasów sprzed pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Już w latach 2015-2021 NATO obserwowało wzrost aktywności rosyjskich jednostek specjalnych i okrętów w pobliżu strategicznych rurociągów, kabli światłowodowych i instalacji energetycznych na dnie Bałtyku.
NATO wielokrotnie zgłaszało przypadki zakłóceń sygnału GPS w rejonie Morza Bałtyckiego m.in. podczas ćwiczeń NATO "Trident Juncture" oraz innych manewrów sojuszniczych. Źródła sygnałów wskazywały na rosyjskie instalacje w obwodzie murmańskim i Królewcu.
Po 24 lutego 2022 r. sytuacja przybrała zupełnie nowy wymiar. Zachód wprowadził sankcje wobec rosyjskiego sektora naftowego i gazowego, co miało zdusić jedną z głównych arterii finansowania wojny. W odpowiedzi Rosja wyprowadziła na morza swoją "flotę cieni" – tankowce i frachtowce pływające pod banderami państw trzecich, często z fałszywymi danymi AIS pozwalającymi zidentyfikować jednostkę, których głównym zadaniem jest obchodzenie sankcji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Korzenie rosyjskiego zła. "To się zdarza zbyt często"
Dziwne przypadki
Tylko w ostatnim półroczu było kilka poważnych incydentów z udziałem statków należących albo powiązanych z rosyjskimi właścicielami. W grudniu 2024 r. tankowiec "Eagle S" z rosyjskiej "floty cieni" został zatrzymany przez fińskie służby z podejrzeniem uszkodzenia podmorskiego kabla elektroenergetycznego EstLink 2 łączącego Finlandię z Estonią.
Miesiąc później tankowiec "Eventin" doznał "awarii silnika" w pobliżu niemieckiej wyspy Rugia. Statek, który przewoził około 99 tys. ton ropy naftowej z Rosji do Egiptu, dryfował po Morzu Bałtyckim, ciągnąc za sobą kotwicę, co wywołało obawy o potencjalne zagrożenie ekologiczne i możliwość uszkodzenia infrastruktury podwodnej. Niemieckie służby ratunkowe podjęły działania w celu odholowania jednostki i zapobieżenia ewentualnemu wyciekowi ropy.
W kwietniu 2025 r. estońska marynarka wojenna zatrzymała w Zatoce Fińskiej tankowiec "Kiwala". Statek, płynący z indyjskiego portu Sikka do rosyjskiego portu Ust-Ługa, nie posiadał ważnego ubezpieczenia i pływał pod nieaktualną banderą Dżibuti. Kontrola ujawniła 40 uchybień technicznych, co doprowadziło do zakotwiczenia jednostki w porcie Muuga pod opieką estońskich służb.
Ponadto śledztwo przeprowadzone przez duńską organizację Danwatch i norweskiego nadawcę NRK ujawniło, że co najmniej 76 rosyjskich tankowców z "floty cieni" korzystało z fałszywych certyfikatów bezpieczeństwa, aby przepływać przez wody państw NATO na Morzu Bałtyckim. Certyfikaty te były wystawiane przez fikcyjną firmę Ro Marine, zarejestrowaną jako norweska, ale faktycznie zarządzaną przez obywatela Rosji.
Dla NATO to poważny problem. Rosja zdaje się to doskonale rozumieć i wykorzystywać. W kremlowskich mediach Bałtyk przedstawiany jest jako "zamknięte jezioro NATO", w którym Moskwa musi walczyć o "swobodę żeglugi" dla swoich "pokojowych transportów". Rosyjskie agencje informacyjne powołują się na międzynarodowe prawo morza, sugerując, że każda próba zatrzymania tankowca z rosyjską ropą to "blokada ekonomiczna o charakterze wojennym". Nieprzypadkowo właśnie Su-35 – samolot przewagi powietrznej – został skierowany do ochrony tankowca u wybrzeży Finlandii. Miało to być jasne przesłanie dla NATO, że w razie kolejnych "prowokacji" Kreml jest gotów użyć argumentu siły.
To klasyczny przykład rosyjskiej strategii eskalacyjnej: działanie na granicy prawa międzynarodowego, prowokowanie przeciwnika i natychmiastowe przedstawianie siebie jako ofiary agresji. I to właśnie ten mechanizm wymaga zdecydowanej odpowiedzi, bo w przeciwnym razie zostanie znormalizowany. Brak reakcji Zachodu na tego typu działania ośmiela Moskwę do kolejnych testów.
Brak sił
Polska, która jest jednym z filarów wschodniej flanki NATO, od lat postuluje zwiększenie obecności sojuszniczej na Bałtyku. Tymczasem gdy na lądzie trwa wzmacnianie potencjału obronnego, morze wciąż pozostaje słabym punktem, o którym politycy zaczęli myśleć, dopiero kiedy konflikt rozgorzał w pełni.
Marynarka Wojenna dysponuje przestarzałym sprzętem, którego nie tylko nie modernizowano, ale często wręcz wycofywano bez realnych następców. Okręty typu Oliver Hazard Perry, które w teorii mają stanowić trzon sił nawodnych, weszły do służby w latach 80., a ich uzbrojenie w dużej mierze nie spełnia współczesnych standardów.
Nie lepiej wygląda sytuacja w zakresie okrętów podwodnych. Obecnie Polska ma tylko jeden okręt tej klasy, wiekowy ORP "Orzeł", który nie przeszedł żadnej głębokiej modernizacji. Używany jest głównie do szkolenia, a i to w ograniczonym zakresie. Program "Ratownik", który miał dostarczyć nowe jednostki do ochrony środowiska i wsparcia działań na morzu jest wciąż w powijakach, ale przynajmniej został odmrożony po latach bezczynności.
Zupełnie niewystarczające są też zdolności patrolowe i ochrony infrastruktury krytycznej. Polska nie posiada wyspecjalizowanych okrętów do zabezpieczania gazociągów, kabli światłowodowych czy farm wiatrowych. Częściowo tym zajmie się Ratownik, ale nie ma okrętów patrolowych. Korweta patrolowa ORP "Ślązak" od miesięcy nie wyszła z portu. A innych okrętów patrolowych nie ma.
Co gorsza, nie istnieje obecnie żaden pełnoprawny system monitorowania i reagowania na incydenty morskie w polskiej wyłącznej strefie ekonomicznej. Brakuje nie tylko sprzętu, ale i jasno określonych procedur. W sytuacji, gdyby doszło do kolejnej awarii gazociągu lub sabotażu infrastruktury morskiej, Polska musiałaby liczyć na pomoc sojuszników – mimo że chodziłoby o jej bezpośrednie interesy strategiczne.
Nowoczesne fregaty w ramach programu "Miecznik" mają powstać w najbliższej dekadzie, ale do ich wejścia do służby miną jeszcze lata. W tym czasie Polska pozostaje niemal bezbronna wobec rosnącej aktywności rosyjskich sił na Bałtyku.
Znakomitym przykładem bezsilności było wysłanie okrętu hydrograficznego, aby sprawdził, co robiła podejrzana jednostka w pobliżu kabla energetycznego łączącego Polskę ze Szwecją. Okręt ten nie byłby w stanie nawet dogonić oddalającej się podejrzanej jednostki.
Marynarka Wojenna nie dysponuje dziś ani nowoczesnym uzbrojeniem, ani odpowiednimi klasami okrętów, by skutecznie chronić Bałtyk i nasze interesy narodowe. Modernizacja jest nieunikniona i pilna, a każdy rok opóźnienia zwiększa ryzyko nie tylko utraty kontroli nad morzem, ale i narażenia na presję energetyczną i wojskową ze strony Rosji. Lata zaniedbań znów wychodzą w najmniej oczekiwanym momencie.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski