Chrześcijanie na aut
Każdy student, który w przemówieniu na zakończenie szkoły wypowie słowo „Jezus”, zostanie natychmiast aresztowany i spędzi sześć miesięcy w więzieniu – orzekł sędzia Samuel B. Kent. To nie żart, tylko wyrok w procesie z 1995 r. w amerykańskim stanie Teksas.
05.01.2007 14:12
Aby do tego nie dopuścić, sąd zarządza, by na uroczystości z okazji ukończenia szkoły obecny był szeryf federalny. Jeżeli którykolwiek z uczniów złamie orzeczenie sądu, zostanie natychmiast aresztowany, a za lekceważenie sądu grozić będzie sześciomiesięczny areszt w więzieniu hrabstwa Galveson – ogłosił sędzia.
Czy sędzia Samuel B. Kent to przypadek psychiatryczny? Otóż nie: sędziowie w Ameryce coraz częściej tak orzekają. I choć niektórzy prawnicy uważają, że sądy pokrętnie interpretują prawo, to moda na „dokopywanie” chrześcijaństwu wciąż przybiera na sile. Amerykański pisarz i prawnik David Limbaugh pisze o tym w książce „Prześladowanie. O tym, jak liberałowie prowadzą wojnę z chrześcijaństwem”. Ta książka właśnie ukazała się w Polsce. Jest pełna szokujących, konkretnych przykładów spychania chrześcijan do getta we współczesnej Ameryce.
Słowo „liberałowie” w tytule jest nieco mylące. Liberalizm to szerokie pojęcie. Zwolennicy liberalizmu w gospodarce są często żarliwymi chrześcijanami. Wrogą Kościołowi ideologią jest za to liberalizm moralny. I o tych drugich liberałach pisze Limbaugh.
Chrześcijanie precz
Ron Brown był asystentem trenera drużyny futbolowej Uniwersytetu Stanford. W 2002 r. postanowił ubiegać się o posadę głównego szkoleniowca. Poszedł więc na rozmowę kwalifikacyjną. Uczelniany dyrektor do spraw sportu pytał o jego poglądy. Ron nie ukrywał, że jest chrześcijaninem. A przy kolejnych pytaniach dyrektora wyraził swoje przekonanie, że współżycie homoseksualne jest grzechem. Efekt? Dyrektor odesłał Rona Browna z kwitkiem. „Jego zdaniem moje chrześcijańskie poglądy nie pasowałyby do stanowiska uczelni” – relacjonował później oburzony Brown. Wicedyrektor ds. sportu wcale się tego nie wypierał. Powiedział studenckiej gazecie, że poglądy religijne Browna nie były jedynym powodem odrzucenia jego kandydatury. Były jednak czymś, „co z całą pewnością należało brać pod uwagę”.
Sprawa trenera chrześcijanina podzieliła studentów Stanford. Studentka Courtney Wooten, która była uczelnianą przewodniczącą organizacji Sojusz Heteroseksualistów i Homoseksualistów, przekonywała: „Ach, byłoby mu tu naprawdę ciężko. Ogół studentów naprawdę źle by go przyjął”. Inaczej to widział szef Zrzeszenia Studentów Ryan Wilkins. „Decyzja Stanfordu niesie w sobie niebezpieczny przekaz – ostrzegał. – On jest przecież trenerem futbolu. Sądźmy go po tym, czy jego gracze dobrze spisują się na boisku, czy mają do niego szacunek i czy udaje im się skończyć studia. Nie okazujmy komuś braku szacunku i nie odbierajmy mu szansy zatrudnienia tylko z tego powodu, że nosi w teczce Biblię”. Trener Brown mówił później mediom: „Gdyby dyskryminowano mnie za to, że jestem czarny, nigdy by mi tego nie powiedzieli. Nie obawiają się jednak tego czynić, jeżeli powodem są moje chrześcijańskie poglądy (...). Moim zdaniem, bez względu na oferowaną posadę, nie można wyrzekać się prawdy”. Niestety, trener Brown nie jest wyjątkiem.
David Limbaugh podaje mnóstwo przykładów blokowania kariery ludziom, którzy przyznają się do chrześcijańskich przekonań. Pisze, że dziś w Ameryce tolerancja jest dla prawie wszystkich: gejów, lesbijek, muzułmanów, a nawet wyznawców szamanizmu. Ludzie na wysokich stanowiskach coraz częściej jednak robią jedyny wyjątek w zasadzie powszechnej tolerancji: nie stosują jej wobec ludzi przyznających się do chrześcijańskich zasad. Widać to w szkołach, na uczelniach, w mediach, we władzach, w Hollywood. Wszędzie tam decydenci są w stanie zaakceptować tylko chrześcijanina w rozmydlonej wersji „light”, który tolerancyjnie pochwala współżycie homoseksualne czy seks bez ślubu. Jeśli mówisz, że przesłanie Jezusa jest tak radykalne, że wstrząsa fundamentami świata, i jeśli zło nazywasz złem, to w wielu dziedzinach twoja kariera w Ameryce może nagle napotkać przeszkody. „Chrześcijanie są często obiektem pogardy i lekceważenia, wyśmiewania się i kpin. Odmawia się im wolności religijnych” – pisze Limbaugh. – „Kiedy inne
wspólnoty wyznaniowe doświadczają dyskryminacji bądź złego traktowania, kultura popularna głośno – i słusznie – to potępia. Kiedy dotyczy to chrześcijan, postawa tejże samej kultury zdaje się zawierać w takim oto zdaniu: »uciszcie, proszę, tych idiotów, sfiksowanych na punkcie Biblii«”.
Ukarać przedszkolaka
Poszczególne stany Ameryki bardzo się od siebie różnią i nie wszędzie sytuacja chrześcijan wygląda tak źle. Jednak i tak ilość udokumentowanych przykładów ich dyskryminacji jest szokująca. Przed czterema laty federalny sędzia okręgowy z Zachodniej Wirginii uznał, że modlitwa poprowadzona przez ucznia w St. Albans High School była nielegalna. Kazał też władzom oświatowym wypłacić odszkodowanie w wysokości 23 tys. dolarów 18-letniemu ateiście, który złożył w tej sprawie pozew. „Najwyraźniej szkoły te zakładają, że chrześcijaństwo jest niedopuszczalnym zgorszeniem dla wszystkich, z wyjątkiem jego wyznawców” – komentuje Limbaugh. W tej szkole uczniowie nie dali się sterroryzować. Około stu z nich podczas akademii wstało i na głos odmówiło „Ojcze nasz”. Gdy skończyli, siedzący dalej rodzice i krewni zerwali się z miejsc i zaczęli bić brawo nastolatkom. Ktoś z rodziców zawołał: „Boże, błogosław Amerykę!”.
Dziwnie rozumiany rozdział Kościoła od państwa sprawia, że w wielu szkołach nauczyciele karzą dzieci, które samorzutnie modlą się... przed jedzeniem. Tego typu „polityczna poprawność” wkroczyła w Ameryce już nawet do przedszkoli. Przekonała się o tym mała Kayla Broadus z Saratoga Springs. W czasie drugiego śniadania usiadła przy stoliku, wzięła za ręce dwoje rówieśników i powiedziała głośno: „Bóg jest dobry. Bóg jest wielki. Dziękuję Ci, Boże, za jedzenie”.
Nauczycielka od razu skarciła Kaylę i zawiadomiła szkolnego prawnika. Dyrekcja natychmiast wysłała list do rodziców dziewczynki. Twierdziła, że Kayla nie ma prawa głośno się modlić ani namawiać do tego samego innych przedszkolaków. Wycofała się z tego dopiero, kiedy rodzice dziewczynki oddali sprawę do sądu.
W szkołach coraz większy wpływ na program wychowania seksualnego zyskują organizacje gejów. Limbaugh wspomina zdarzenie z Newton w Massachusetts. Nauczyciel rozdał tam dzieciom w 2001 r. egzemplarze książki Stephena Chbosky’ego z opisami masturbacji kobiety hot-dogiem, zoofilii chłopca i psa, stosunków homoseksualnych i pedofilskich. Kazał dzieciom napisać wypracowanie na temat tej książki. „Kiedy jedna z matek zaprotestowała, szkoła potraktowała ją jak prymitywnego, niewykształconego natręta” – relacjonuje Limbaugh. „Każdemu, kto wygłasza opinie homoseksualizmowi nieprzychylne – choćby czynił to najdelikatniej i ze współczuciem – przykleja się łatkę nienawiści” – dodaje autor „Prześladowania”. – „Jonatan, uczeń szkoły średniej w Vermont nie zgodził się z tezą głoszoną przez nauczyciela, że homoseksualizm jest uwarunkowany genetycznie. Oto odpowiedź pedagoga: »Co z tobą, Jon, jesteś homofobem? A wiedziałeś, że wielu ludzi, którzy obawiają się gejów, tak naprawdę jest homoseksualistami?«”.
To typowa odzywka, którą wielbiciele gejów gaszą ludzi, którzy chcą dyskutować. Mimo że nauka nie potwierdza, że homoseksualizm jest wrodzony.
Staw łagodny opór
„Prześladowanie” to książka tylko o Ameryce. Polski czytelnik może będzie lekko rozbawiony, czytając, że USA to najwspanialsze państwo, jakie kiedykolwiek istniało. Cóż, autor to typowy Amerykanin. Jednak Stany rzeczywiście wyznaczają pewne trendy. To, co dzisiaj jest w USA, za 20 lat dotrze też do Polski.
Czy więc chrześcijanie są skazani za powolne spychanie do gett? Limbaugh pisze, że nie, jeśli się zorganizujemy i razem zaczniemy tej dyskryminacji przeciwdziałać. „Pierwszym krokiem powinno być uświadomienie ludziom, na czym polega problem, i stąd moja książka. Następnie należy przekonać ich, że chrześcijanie powinni włączyć się do kulturowej wojny” – stwierdza. – „Musimy stawić opór; czyńmy to zawsze łagodnie, podobnie jak Chrystus, ale nie pozostawajmy bierni. Jeżeli tak się nie stanie, nasze wolności prędzej czy później ulegną ograniczeniu, a w końcu zanikną” – ostrzega.
Przemysław Kucharczak