Chciał oddać zgubę - teraz czeka na wyrok
Jan K. przed katowickim hotelem znalazł
portfel, a w nim dokumenty. W środku był też numer telefonu.
Zadzwonił. Powiedział, że dokumenty odda. Wyznaczył miejsce.
Zasugerował wypłatę znaleźnego. Na miejscu czekała na niego
policja - pisze "Dziennik Zachodni".
31.10.2006 00:10
Jan K. został przewieziony na komisariat w Sosnowcu, gdzie spędził 24 godziny. Następnego dnia przesłuchano go. Przeszukano też jego mieszkanie. Został oskarżony o oszustwo. Grożą mu dwa lata więzienia.
Jak czytamy w dzienniku, Jan K. to 61-letni inżynier mechanik o dobrej opinii. Nigdy nie był karany. Zostałem zgnojony, bo chciałem być uczciwy - uważa. Opowiada, że 12 stycznia wybrał się do centrum miasta. W stercie śniegu przy parkingu koło hotelu Silesia zobaczył portfel. W środku nie było pieniędzy. Ale były dokumenty: dowód osobisty, rejestracyjny i karta zdrowia. Był też sosnowiecki numer telefonu. Wracając do domu zadzwoniłem tam z poczty. Odebrała matka właściciela portfela. Powiedziałem o dokumentach. Zaproponowałem spotkanie. Zasugerowałem wypłatę znaleźnego. Stanęło na 150 zł - opowiada.
Jan K. o umówionej godzinie pojawił się w wyznaczonym miejscu. Właściciel portfela jednak nie przyszedł. Gdy Jan K. wrócił do domu, ponownie zadzwonił do Sosnowca. Odebrał właściciel zguby.
Awanturował się o znaleźne. Zgodziłem się na 100 zł. Umówiliśmy się na godz. 21. W umówionym miejscu czekał na mnie wraz z dwoma policjantami. Portfel oddałem, ale zostałem zatrzymany - dodaje.
Matka właściciela portfela twierdzi, że jest jej przykro. Pan Jan jest sam sobie winny. Domagał się pieniędzy. A ja przecież sama bym mu coś dała - opowiada. Mówi, że zadzwoniła na policję, bo się przestraszyła. Pora spotkania była późna, miejsce nieznane. Policjanci powiedzieli, żebyśmy sami nie jechali. Stwierdzili też, że to próba wyłudzenia pieniędzy - mówi gazecie kobieta.
Asesor Michał Łukasik z sosnowieckiej prokuratury oskarżył Jana K. o "próbę doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia swoim mieniem". "Tłumaczenie podejrzanego, że żądał znaleźnego nie ma znaczenia. Zgodnie z kodeksem cywilnym w takiej sytuacji powinien wydać rzeczy znalezione i potem zażądać znaleźnego, a nie odwrotnie" - czytamy w akcie oskarżenia.
To czy Jan K. jest pokrzywdzonym, czy winnym niebawem rozstrzygnie sąd - konkluduje "Dziennik Zachodni". (PAP)