Chcą przyłączyć się do Rosji. "Kreml to wykorzystuje i straszy bombą atomową"
Jeszcze jakiś czas temu, ze względu na sytuację na froncie, prorosyjskie władze na terenach okupowanych przesuwały termin referendum ws. przyłączenia do Rosji. W ostatnich dniach ponownie pojawiły się apele w Donbasie i na południu Ukrainy o jak najszybsze włączenie w skład Federacji Rosyjskiej. – Putin rozpaczliwie potrzebuje sukcesu na froncie. Będzie straszył Zachód przyłączeniem ziem okupowanych i groził użyciem broni atomowej. To mówienie o "króliczku", byśmy cały czas się go obawiali – mówią Wirtualnej Polsce eksperci.
20.09.2022 21:38
Z apelami o "niezwłoczne" referendum w sprawie przyłączenia do Rosji tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej wystąpiły w poniedziałek "izby społeczne" tych separatystycznych tworów, utrzymywanych przez Moskwę.
Z kolei we wtorek przedstawiciele prorosyjskich władz w Chersoniu również zaapelowały o natychmiastowe przeprowadzenie referendum ws. włączenia obwodu do Rosji, które miałoby zabezpieczyć terytorium obwodu. Padła też konkretna data: referenda w sprawie wejścia samozwańczych republik w Donbasie do Rosji odbędą się w dniach 23-27 września.
Będzie zdalne referendum?
Co ciekawe, jak poinformował Aleksandr Kofman, szef legislatury donieckiej republiki, jej władze "prawdopodobnie wystąpią z inicjatywą, by obywatele Donieckiej Republiki Ludowej np. żyjący na terytorium Federacji Rosyjskiej" mogli głosować zdalnie. Jak dodał, możliwość głosowania powinni mieć też mieszkańcy terenów, które "są kontrolowane przez ukraińskie władze".
Według amerykańskiego Instytutu Badań nad Wojną (ISW), wezwania do natychmiastowej aneksji samozwańczych republik w Donbasie, na wschodzie Ukrainy, świadczą o tym, że ukraińska kontrofensywa wywołuje panikę wśród prorosyjskich separatystów i niektórych sił na Kremlu. W mediach społecznościowych pojawiły się natomiast głosy, że skutkiem przyłączenia okupowanych ziem mogłaby być przymusowa mobilizacja przeprowadzona m.in. w Donbasie.
W ocenie ekspertów, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, ewentualne przyłączenie terytoriów do Federacji Rosyjskiej nie należy jednak wiązać z przymusową mobilizacją, a z rozpaczliwą próbą szukania sukcesu na siłę i straszeniem Zachodu przez Putina.
- Nie wiązałbym tego z przymusowym poborem. Putin potrzebuje jakiegokolwiek sukcesu, szczególnie w sytuacji, kiedy w ostatnich tygodniach mieliśmy udaną ofensywę ukraińską z odbiciem okupowanych terenów. Dyktator rozpaczliwie potrzebuje pokazać swojemu społeczeństwu, że armia rosyjska również odnosi sukcesy na froncie - mówi WP Wojciech Konończuk, wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich specjalizujący się w polityce wschodniej.
"Głosowanie w Donbasie jedynie symboliczne"
Jego zdaniem, przyłączenie, po zorganizowaniu pseudoreferendum, okupowanych terytoriów Donbasu, mogłoby taką funkcję wypełniać.
- Tyle, że Rosja wcześniej, już przed wybuchem wojny, większość tych terenów już kontrolowała. W związku z tym nie byłoby to coś spektakularnego. Znacznie większym wydarzeniem byłoby przeprowadzenie pseudoreferendów na południu Ukrainy w obwodzie chersońskim i zaporoskim – uważa Wojciech Konończuk.
I jak dodaje, ze względu na obecną sytuację na południowym froncie Ukrainy, apele prorosyjskich władz mogą pozostać jedynie na papierze.
- Sytuacja na południu Ukrainy okupantom nie sprzyja. A to głównie dlatego, że coraz bardziej efektywnie działa ukraińskie podziemie. Niemal codziennie przeprowadzane są udane zamachy, których celem są kolaboranci i przedstawiciele władz okupacyjnych. Rosjanie nie mają na razie warunków, by przeprowadzić tam jakiekolwiek głosowanie. Jeśli więc uda im się je zorganizować jedynie w Donbasie, będzie to miało znaczenie tylko symboliczne – ocenia Wojciech Konończuk.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wątpliwości ma również prof. Daniel Boćkowski z Katedry Bezpieczeństwa Międzynarodowego Uniwersytetu w Białymstoku.
- Referendum w Donbasie? Brzmi to dziwnie biorąc pod uwagę, co w obu republikach dzieje się po 2014 roku. Co Rosjanie mogą bowiem tam anektować? Ogłoszą, że włączają do Federacji obwód Ługański, który od dawna praktycznie cały jest zajęty przez Rosjan. Ogłoszą, że anektują cały obwód doniecki, a przecież ponad połowa terytorium tego obwodu znajduje się obecnie w rękach Ukraińców. Poza tym, od początku wiadomo było, że nie po to obie republiki ogłosiły przed wybuchem wojny tzw. suwerenność, żeby nie włączyć się potem w skład Federacji Rosyjskiej. Znacznie ważniejszym dla Rosji jest obecnie ogłoszenie Chersońszczyzny i obwodu zaporoskiego częściami Federacji. Choć wiadomo, że nikt poza Rosją tego nie uzna – komentuje prof. Daniel Boćkowski.
"Przemielone psie konserwy"
Jego zdaniem, Putinowi – po przyłączeniu Donbasu – będzie ciężko przeprowadzić jakąkolwiek mobilizację na okupowanych ziemiach.
- Rosjanie traktują żołnierzy z Donbasu nawet nie jak mięso armatnie, tylko jak "przemielone psie konserwy". Wyłapują ich na ulicach i rzucają na front, jak bandytów uwalnianych z więzień. Za chwile w obu republikach nie będzie mężczyzn. Trudno więc mówić o przymusowej mobilizacji. Kogo mieli Rosjanie wcielić do wojska z Donbasu, już wcielili – dodaje prof. Daniel Boćkowski.
W jego ocenie, Rosja może mieć spore problemy, żeby w ogóle zorganizować głosowanie w Donbasie.
- Żeby zrobić referendum, to trzeba mieć do tego ludzi. A w Donbasie nie ma komu tego zorganizować. Większość mieszkańców jest na froncie, spora część zginęła. Z kolei inni się ukrywają. A tych, którzy przyszli by zagłosować, Rosjanie przymusowo wysłaliby na front. Przez wojnę referenda stały się fikcją. Widać, że ulubiony numer Putina już nie przejdzie – uważa ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego.
W opinii wielu analityków, przyłączenie okupowanych ziem mogłoby się wiązać z groźbą użycia broni atomowej przez Rosję.
W najnowszej analizie Instytutu Studiów nad Wojną (ISW) amerykańscy eksperci przytaczają wypowiedź propagandystki Margarity Simonian, szefowej kremlowskiej telewizji RT, która zasugerowała, że przyłączenie Donbasu byłoby powtórzeniem "scenariusza krymskiego", a uznając okupowane tereny za swoje terytorium, Rosja mogłaby łatwiej grozić NATO odpowiedzią na ukraińskie ataki. Zdaniem Simonian, "rozwiązałoby Rosji ręce pod każdym względem". Według ISW, jest to najwyraźniej zawoalowana groźba, dotycząca użycia broni jądrowej.
Straszak atomowy Putina nie działa
- Jeśli dojdzie do aneksji Donbasu przez Rosję to jego odbicie będzie znacznie trudniejsze przez ukraińską armię. Rosjanie powiedzą, że Donbas de iure (formalnie - przyp. red.) jest na terytorium Federacji Rosyjskiej. I atak ze strony Ukrainy może być podstawą do użycia broni atomowej. To będzie pewnego rodzaju straszak, głównie skierowany do państw Zachodu. Putin będzie mówił, że jeśli Zachód nie powstrzyma Ukraińców, którzy będą chcieli odbić Donbas, to możemy mieć wojnę atomową. W ostatnich tygodniach, rosyjska propaganda bardzo intensywnie forsuje ten przekaz i straszy widmem konfliktu nuklearnego. Kreml straszy atomem, bowiem na froncie ponosi porażki – ocenia Wojciech Konończuk z OSW.
W podobnym tonie wypowiada się prof. Daniel Boćkowski.
- Straszak atomowy to ciągłe mówienie o "króliczku", żebyśmy go się obawiali. Co prawda rosyjskie procedury mówią o tym, że w przypadku zagrożenia ich terytorium, Kreml ma prawo użyć broni atomowej. Ale Ukraińcom już wcześniej udało się solidnie trafić w Krym, który od 2014 r. de facto jest częścią Federacji Rosyjskiej. I wówczas nie uznano tego za wystarczające zagrożenie - i nie było żadnej nuklearnej odpowiedzi. To kolejny, typowy straszak ze strony Putina skierowany do państw Zachodu. Tyle że Zachód nie przestraszy się gróźb Rosji – podsumowuje prof. Daniel Boćkowski.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski