Cenny polski dym
Polskie zakłady przemysłowe mogą zarobić
nawet kilka miliardów złotych na... handlu dymem z komina. Trujemy
mniej, niż nam na to pozwala Komisja Europejska, więc nadwyżki
świeżego powietrza sprzedamy za granicę - pisze "Metro".
Nasz kraj właśnie został włączony do europejskiego systemu handlu uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych. Mieliśmy w nim uczestniczyć kilkanaście miesięcy temu, ale jak zwykle nawaliła nasza rodzima biurokracja. Całe szczęście, że się udało.
W 2005 roku polskie elektrownie i fabryki wypuściły mniej dymu z komina, niż przewidywał limit przyznany przez Komisję Europejską. Niewykorzystaną część będą mogły sprzedać za granicą i nieźle na tym zarobić. Wszystko wskazuje na to, że duże pieniądze dadzą nam za nią Hiszpanie, Włosi i Brytyjczycy (bo te kraje znacznie przekraczają nałożone limity).
Na giełdach tona śmierdzących spalin kosztuje teraz 16 euro, a może skoczyć nawet do 30 euro. Wtedy nasz przemysł mógłby się wzbogacić nawet o 900 mln euro! Polskie zakłady zaczęły już sprzedawać uprawnienia za gotówkę- mówi Jarosław Kłapucki, broker z firmy Consus zajmującej się handlem emisjami. Czy pojawienie się 30 mln ton nadwyżek na rynku nie spowoduje spadku ceny? Prawdopodobnie nie, bo wszyscy się tego spodziewali - ocenia.
Jak to się stało, że mamy takie nadwyżki, skoro z raportu organizacji ekologicznej WWF wśród 30 najbardziej kopcących elektrowni w Europie jest aż pięć polskich? System handlu emisjami powstał po to, by kraje UE mogły zrealizować postanowienia tzw. protokołu z Kioto (umowy o ograniczaniu produkcji dwutlenku węgla). Sęk w tym, że punktem odniesienia dla umowy był rok 1988, kiedy gospodarka PRL-u truła na potęgę- mówi Wojciech Stępniewski, kierownik projektu WWF Klimat i Energia. Po transformacji mamy więc dużo większy limit na "zatruwanie środowiska". (PAP)