Były szefowie MSW i UOP zeznawali w procesie Lesiaka
Były szef MSW Andrzej Milczanowski zeznał przed Sądem Okręgowym w Warszawie w procesie płk. Jana Lesiaka, że zainteresowanie Urzędu Ochrony Państwa w latach 90. Porozumieniem Centrum było uzasadnione, gdyż partia ta mogła naruszać prawo, a UOP dostawał "poważne sygnały o
podejrzeniach korupcyjnych co do niektórych osób z PC". Płk. Lesiak jest oskarżony o inwigilację opozycji w latach 90. Zeznania Milczanowskiego są jawne. Wcześniej tego dnia zeznawał były szef UOP Jerzy Konieczny; ma jeszcze zeznawać następca na funkcji szefa UOP Gromosław Czempiński (Milczanowski ich nadzorował).
07.12.2006 | aktual.: 07.12.2006 13:42
Milczanowski powiedział, że będąc w 1991 roku szefem UOP mówił ówczesnemu szefowi Kancelarii Prezydenta Jarosławowi Kaczyńskiemu, że "pan Maciej Zalewski bierze łapówki"; według świadka, Zalewski "przyjął potężne kwoty od Art-B. Odpowiedź brzmiała: "Ale on jest taki wierny" - zeznał Milczanowski, przypominając, że Zalewski został osądzony.
Milczanowski potwierdził, że jego podpisy znajdują się na niektórych dokumentach z szafy Lesiaka. O najważniejszym z tych dokumentów planujących działania operacyjne b. szef MSW powiedział, że "zgadzałem się z tym wtedy, zgadzam się dzisiaj". Dodał, że działania te były "w pełni uzasadnione".
Milczanowski mówił także, że jeden z działaczy PC poznał szefa FOZZ Grzegorza Żemka, a z FOZZ usiłowano przekazać pieniądze na PC. Według niego były też próby tworzenie przez PC "alternatywnych służb specjalnych". To wszystko wymagało działań UOP - podkreślił Milczanowski.
Przed wejściem na salę Milczanowski spytany przez dziennikarza, czy doszło do inwigilacji, odparł: "Niech pan nie żartuje". Zapewnił, że ani prezydent Lech Wałęsa, ani Jan Rokita nie mieli żadnego udziału w sprawie, w której oskarżony jest Lesiak. W tym co Rokita dostawał z rozdzielnika z UOP nie było niczego z czego można byłoby mu czynić zarzut - powiedział Milczanowski.
Oświadczył, że nie żałuje, że to on przyjął Lesiaka do UOP. Doniesienie o przestępstwie w całej sprawie, które skierowano w 1997 roku za rządów SLD, Milczanowski łączy z publikacją ówczesnego dziennika "Życie" o domniemanych spotkaniach rosyjskiego szpiega Władymira Ałganowa z Aleksandrem Kwaśniewskim; Milczanowski przypomniał, że wypowiedział się wtedy "co do prawdopodobieństwa tych wydarzeń". W styczniu rusza proces Milczanowskiego oskarżonego o ujawnienie tajemnicy państwowej w związku z oskarżeniem b. premiera Józefa Oleksego o szpiegostwo na rzecz Rosji.
Milczanowskiego powitał przed salą Lesiak, mówiąc: "witam w IV RP", po czym dłuższą chwilę rozmawiali.
Milczanowski wiele razy zaprzeczał, by doszło do inwigilacji polityków. W śledztwie zeznawał, że Siemiątkowski, ujawniając sprawę w 1997 r., chciał skompromitować go za to, że skierował on w 1995 r. wniosek o wszczęcie śledztwa w sprawie domniemanego szpiegostwa Józefa Oleksego.
Przed Milczanowskim zeznania składał były szef Urzędu Ochrony Państwa Jerzy Konieczny. Przed wejściem na salę Konieczny powiedział, że jego zdaniem w ogóle nie doszło do inwigilacji; były zaś podejmowane "działania zgodne z zadaniami UOP". Nie chciał przesądzać, czy Lesiak jest winny, bo - jak powiedział - nie zna zarzutu wobec niego. Pytany czy Hanna Suchocka i Jan Rokita byli informowani o wszystkim, co się dzieje w UOP, zaprzeczył. Generał Konieczny dodał, że czym innym jest monitoring zjawisk, które stanowią potencjalne zagrożenie, a czym innym jest ingerencja w życie polityczne. Zapewnił, że na pewno nie doszło do złamania prawa i na pewno nie było żadnej inwigilacji.
Poszkodowani politycy prawicy zarzucają mu m.in., że na zamkniętym posiedzeniu rządu Hanny Suchockiej z lata 1993 r. nt. zagrożeń bezpieczeństwa mówił, że Jarosław Kaczyński "jest głównym zagrożeniem" dla demokratycznego przebiegu wyborów. Nic takiego nie mówiłem - zapewnił Konieczny.
W śledztwie Konieczny zeznawał, że nie polecał Lesiakowi nielegalnych działań. Według niego, Milczanowski "sterował ręcznie UOP i sam kontaktował się z oficerami, w tym z płk. Lesiakiem", z którym miał się spotykać również ówczesny szef gabinetu prezydenta Lecha Wałęsy Mieczysław Wachowski i że obaj próbowali przed nim "skrywać stopień zażyłości". Milczanowski nie zaprzecza, że wydawał polecenia Lesiakowi, ale "zawsze jednak były one zgodne z prawem".
W czwartek ma ponadto zeznawać Jacek Podgórski - dziennikarz i były oficer UOP. Po zapoznaniu się w 1999 r. z aktami śledztwa J. Kaczyński i Antoni Macierewicz ujawnili, że w mediach działał pracownik UOP na tzw. niejawnym etacie. W 2003 r. potwierdzili, że mieli na myśli Podgórskiego, dziennikarza m.in. "Kuriera Polskiego", funkcjonariusza UOP, a w 2003 r. - współpracownika minister Aleksandry Jakubowskiej. ABW zawiadomiła prokuraturę o złamaniu przez Kaczyńskiego i Macierewicza tajemnicy śledztwa. Prokuratura stwierdziła jednak, że nie doszło do przestępstwa i umorzyła postępowanie. Uznano, że wypowiedź miała "znikomą szkodliwość społeczną" - tym bardziej, że sam Podgórski nie zaprzeczał informacjom posłów.
Materiały sprawy inwigilacji znaleziono w szafie Lesiaka, co ujawnił w 1997 r. na krótko przed wyborami parlamentarnymi koordynator służb specjalnych z SLD Zbigniew Siemiątkowski. W doniesieniu do prokuratury ówczesny szef UOP Andrzej Kapkowski pisał, że w całej sprawie oprócz Lesiaka powinni odpowiadać także Konieczny i Milczanowski. Ich sprawę prokuratura umorzyła w 2002 r. z powodu przedawnienia.
W trwającym od września procesie 61-letni Lesiak - któremu grozi do trzech lat więzienia - nie przyznaje się do winy. Jest on jedynym oskarżonym w sprawie inwigilacji UOP w latach 1991-1997 względem polityków opozycyjnych wobec prezydenta Lecha Wałęsy i premier Hanny Suchockiej. Prokuratura zarzuca Lesiakowi przekroczenie uprawnień, m.in. przez stosowanie "technik operacyjnych" i "źródeł osobowych" wobec legalnych ugrupowań. Sprawa przedawnia się w marcu 2007 r.
W początkach roku prokurator krajowy Janusz Kaczmarek nie wykluczał wznowienia śledztwa wobec przełożonych Lesiaka - w ABW miały się bowiem odnaleźć nieznane wcześniej akta sprawy. J. Kaczyński mówił, że działania UOP były inspirowane przez ludzi Wałęsy, czemu zaprzeczali współpracownicy Wałęsy. Zdaniem prezydenta L. Kaczyńskiego, inwigilacja prawicy to największa afera III RP.