Były premier: nie podniecam się na widok...
Po nieudanym romansie z Samoobroną, Leszek Miller znów coraz częściej widywany jest z liderem SLD. Grzegorz Napieralski zresztą przyznaje, że chętnie da miejsce na liście wyborczej Millerowi. Co na to sam zainteresowany? Nie jestem już człowiekiem, któremu oczy lśnią z podniecenia na widok sejmu - mówi. - Nie uśmiechają mi się cztery lata w opozycji. Niewiele ma się wtedy wpływu. To bardzo frustrujące - mówi w wywiadzie dla "Faktu" Miller. I zaznacza, że koalicja SLD z PO i PSL byłaby optymalna.
17.02.2011 | aktual.: 17.02.2011 09:30
– Znowu ma Pan gabinet w siedzibie SLD. Jakie to uczucie?
– Że wraca się do dobrze znanych kątów. W tym pokoju zaczynałem w 1990 r. działalność w roli sekretarza generalnego SdRP. Potem korzystali z niego inni m.in. Andrzej Celiński, a teraz znowu ja. Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło.
Ponoć budynek poszedł już na sprzedaż. A Pan ciągle tu siedzi. Został Pan sprzedany razem z siedzibą partii?
– Nie jestem do sprzedania (śmiech). Z tego co wiem, nadal trwają negocjacje z nabywcą. I zapewne za jakiś czas historyczna siedziba SdRP i SLD przy ul. Rozbrat w Warszawie przestanie istnieć.
Będzie Pan już wtedy w Sejmie?
– Trudno mi powiedzieć kiedy transakcja zostanie sfinalizowana. Nie wiem też jak będzie z wyborami parlamentarnymi. Najbliższe tygodnie czy miesiące dadzą na to odpowiedź.
Przypuszcza Pan, że do wyborów dojdzie na wiosnę? Tak wieści Grzegorz Napieralski...
– Nie sądzę, że to możliwe.1 lipca zacznie się polska prezydencja w Unii Europejskiej, która będzie dla rządu wspaniałą okazją do autopromocji. Jestem przekonany, że premier Donald Tusk i jego otoczenie wykorzystają tę możliwość do maksimum. Spodziewam się więc wyborów jesienią, w konstytucyjnym terminie.
Wystartuje Pan z list SLD?
– To się dopiero okaże. Nie jestem już człowiekiem, któremu oczy lśnią z podniecenia na widok Sejmu. Najpierw musiałbym poznać odpowiedź na pytanie, co miałbym tam robić.
Rozmawiał Pan o tym z Grzegorzem Napieralskim?
– Wstępnie rozmawialiśmy, gdy Grzegorz Napieralski publicznie stwierdził, że taka możliwość istnieje. Ale wolałbym decyzję podjąć później. Gdy poznam więcej danych pozwalających stwierdzić czy SLD będzie kolejne cztery lata w opozycji, czy też jest dla lewicy szansa na koalicję rządzącą. Widzę dużą różnicę między ławami opozycji, a koalicji.
Nie chce Pan zasiadać w oślej ławce polityków bez władzy?
– Szczerze mówiąc nie uśmiechają mi się cztery lata w opozycji. Niewiele ma się wtedy wpływu. To bardzo frustrujące.
W ramach jakiej koalicji rządzącej Pan by się widział?
– Z mojego punktu widzenia optymalna byłaby koalicja PO, PSL i SLD. Spychająca PiS do głębokiej opozycji. Oczywiście zakładając, że tylko te cztery partie wejdą do Sejmu.
A jak wejdzie PJN?
– Nie daję temu ugrupowaniu wielkich szans.
A bierze Pan pod uwagę koalicję PiS z SLD?
- Uważam to za niedopuszczalne i niebezpieczne dla Polski i Sojuszu. Być może jednak w SLD są takie kalkulacje.
Czyje?
– W partii zawsze rozważa się różne pomysły. Słyszę na przykład, że SLD powinien mieć równy dystans do PO i do PiS. I uprawiać strategię dwóch wrogów. Dla mnie to błąd. Bo o ile Platforma jest normalnym rywalem w drodze do władzy, to PiS jest partią antysystemową. Nie uznającą dorobku III RP, a więc również SLD. Od Jarosława Kaczyńskiego trzeba trzymać się z daleka.
Grzegorz Napieralski. W jakiej koalicji by się widział?
– Myślę, że dostrzega niebezpieczeństwa, o których mówię.
Kto podejmie decyzję o Pańskim kandydowaniu do Sejmu? On czy Pan?
– Zawsze trzeba porozumienia dwóch stron. Szanuję w tej sprawie kompetencje przewodniczącego. Uważam, że szef partii powinien mieć decydujący głos w odniesieniu do wszystkich kandydatów. Gdy ja byłem liderem SLD też tak było.
Wystartuje stara gwardia lewicy? Józef Oleksy, Mariusz Łapiński, Włodzimierz Czarzasty?
– Nie wiem czy oni rzeczywiście chcą kandydować.
Pan widziałby ich w Sejmie?
– Każdy z nich ma pożyteczny potencjał. Gdybym ja był szefem partii, to drzwi byłyby dla tych ludzi otwarte.
Podobno ma pan z Józefem Oleksym wspólną sekretarkę. Dogadujecie się?
– Już nie mamy. Sekretarka w ramach oszczędności została zwolniona.
To jak jest z tym dogadywaniem?
– Nie mamy zażyłych kontaktów. Ale jak się już spotkamy, zawsze jest o czym pogadać. Józef Oleksy to człowiek jowialny, o miłych cechach charakteru, choć zbyt gadatliwy.
A z Grzegorzem Napieralskim pan się dobrze dogaduje?
– Nie jestem jego bliskim współpracownikiem, ale w zasadniczych sprawach mamy podobne poglądy. Chętnie reaguję, gdy zwróci się o opinię lub pomoc. Jakiś czas temu poprosił mnie o zorganizowanie Instytutu Europejskiego. Zgodziłem się, mieliśmy już dwa spotkania dyskusyjne w gronie ciekawych osób i będziemy dalej nad tym pracować.
W jakim charakterze zajmuje Pan gabinet w siedzibie SLD?
– Jako były szef partii i były premier. Otrzymuję sporo korespondencji od sympatyków SLD i obywateli naszego kraju. Są prośby o spotkania. Przecież nie mogę odbywać ich w domu.
Ma pan w SLD etat?
– Nie. Wszystko robię społecznie.
To z czego w takim razie żyje były premier?
– Mam emeryturę i dorabiam wykładami i publicystyką.
Da się wyżyć?
– Nie narzekam, bo wiem, ile ludzie w Polsce zarabiają.
Byli prezydenci mają ochronę, biura i specjalne emerytury. Sejm niedawno uchwalił dla nich podwyżkę. Nie żal Panu?
– Z tego co wiem, parę razy próbowano podjąć podobne rozwiązania wobec byłych premierów. Ale widocznie nie ma takiej woli w parlamencie.
Nie złości to Pana?
– Od dawna wiem, że w polityce nie ma sprawiedliwości.
A jakie ma Pan jeszcze w niej ambicje?
– Moją polityczną ambicją jest to żeby Sojusz odgrywał coraz większą rolę. Bardzo bym się ucieszył gdyby w tegorocznych wyborach parlamentarnych SLD okazał się drugą partią w Polsce.
Widzi się Pan na jakimś stanowisku w przyszłym rządzie?
– Nie mam takich planów. Czas płynie, przychodzą nowi ludzi. W SLD coraz istotniejszą rolę odgrywa młode pokolenie. Nie powinno się zawracać tego procesu.
Czy to prawda, że chce się Pan przypomnieć w wyborach do Sejmu, a karierę zwieńczyć w europarlamencie?
– W Polsce nie warto mówić o swoich planach, bo wtedy na pewno się ich nie zrealizuje.
A jak Pan widzi przyszłość Grzegorza Napieralskiego?
– Uważam, że to polityk, który szybko się rozwija. Bardzo dobrze zrobiła mu kampania prezydencka. Uwierzył w siebie i swoje umiejętności. Teraz jawi się już jako prawdziwy lider. Co mnie bardzo cieszy, bo wreszcie skończyła się kilkuletnia walka o przywództwo w SLD. Walka wyczerpująca i odstręczająca wyborców. Kiedy partia zajmuje się sobą nikomu nie jest potrzebna.
Nie odnosi Pan wrażenia, że szef SLD zanadto przebiera nogami w dążeniu do władzy. Mówi nie tylko o przyśpieszonych wyborach, ale i rządzie fachowców, w którym chciałby być nawet premierem. Nie radzi mu Pan czasem „hamuj Grzesiek, nie tak prędko”?
– Warto jasno stawiać sprawy. Nie ma co ukrywać, że celem każdej partii jest udział we władzy, bo tylko wtedy można realizować swój program. Z tego punktu widzenia przyśpieszone wybory byłyby na rękę Sojuszowi. Dałyby szybką szansę na zmianę układu sił. Napieralski nie jest hipokrytą, który stoi na czele partii i udaje, że władza go nie interesuje. Na stanowisko szefa rządu będzie musiał poczekać. Ale wicepremierem w koalicyjnym rządzie może zostać już jesienią.
Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Tusk przewietrzy gabinet? Wyfruną...