Byli ambasadorzy USA krytykują Polskę za ustawę o IPN. Pozostaje tylko spróbować "wyjść z twarzą" z kryzysu
Dwaj byli ambasadorowie USA w Warszawie dołączają do krytyki ustawy o IPN. Obaj uważają, że jest kompletnie niepotrzebna. Sugerują, że presja Waszyngtonu ma uratować Polaków przed samymi sobą.
08.03.2018 10:17
Christopher R. Hill, były ambasador USA w Polsce nowelizację ustawy o IPN nazwał "zemstą chłopów". Jego zdaniem wyraźne naciski wywierane przez USA mają skłonić Polskę do skorygowania szkodliwej polityki. Amerykanin wyraził w ten sposób ocenę sytuacji w Polsce, którą izraelski politolog Ido Nevo nazwał "przejęciem kontroli nad centrum przez peryferia".
– Polacy niepotrzebnie zapędzili się w kozi róg – mówi dziennikowi "The Washington Post" Dan Fried, również były szef amerykańskiej placówki dyplomatycznej w Warszawie. – ustawa jest kompletnie niepotrzebna, a mimo tego ją przyjęli, a teraz polska prawica twierdzi, że nie może się jej pozbyć pod presją zewnętrzną.
Wypowiedzi byłych, amerykańskich dyplomatów są zgodne z sugestiami Departamentu Stanu, który wielokrotnie wyrażał niezadowolenie z przyjęcia ustawy określanej jako "Poland’s Holocaust law", czyli "polska ustawa o Holokauście". Już samo to określenie uwidacznia różnicę w interpretacji. O ile polski rząd podkreśla, że chodzi o obronę prawdy historycznej i ochronę narodu polskiego przed nieprawdziwymi oskarżeniami, o tyle dla Amerykanów zapisy ustawy podważają wolność słowa, a Izraelczycy widzą w nich furtkę dla negowania prawdy o Zagładzie.
Pozostaje już tylko próba zachowania twarzy
Do Waszyngtonu leci Krzysztof Szczerski, szef gabinetu prezydenta Andrzeja Dudy, żeby spotkać się z urzędnikami w Departamencie Stanu. Amerykanie wyraźnie starają się nie zaostrzać konfliktu i, przynajmniej na razie, swoje reakcje ograniczają do kanałów nieformalnych. Z tego powodu nie powstała żadna nota dyplomatyczna. Nie mniej niezadowolenie Waszyngtonu jest bardzo wyraźnie.
Co więcej, działania Warszawy postawiły Amerykanów pomiędzy Polską a Izraelem i nie ma najmniejszych wątpliwości, czyją interpretację rzeczywistości wybiorą. Warszawa może jedynie przekonywać, nie ma natomiast żadnych możliwości nacisku na USA. To jest relacja bardzo jednostronna. W związku z tym im szybciej Polski rząd wycofa się, tym mniejsze będą straty.
Patrząc na profesjonalny i dyskretny sposób działania Departamentu Stanu, Amerykanie z pewnością chętnie pomogą znaleźć rozwiązanie, które pozwoli Polsce "zachować twarz". W przeciwnym wypadku Warszawie grozi konflikt z Waszyngtonem, czyli otwarcie kolejnego frontu dyplomatycznego, a jak mówi popularny ostatnio żart krążący po internecie, w tej chwili dobre relacje mamy już tylko z Bałtykiem.