SpołeczeństwoByła tylko 5 lat starsza od swojej ofiary. W oparach wódki torturowała chłopaka dwie noce

Była tylko 5 lat starsza od swojej ofiary. W oparach wódki torturowała chłopaka dwie noce

Była tylko 5 lat starsza od swojej ofiary. W oparach wódki torturowała chłopaka dwie noce
Źródło zdjęć: © East News
Magdalena Drozdek
29.03.2018 10:22

- Po nożu to zawsze tak charczą – rzuciła Monika. To ona zdecydowała, że trzeba zabić 19-letniego Tomka Jaworskiego. Dla studenta było to jak wybawienie – torturowany sam błagał, by go dobić. Był czerwiec 1997 r.

Do mediów jak bumerang wróciła historia Katarzyny Waśniewskiej, matki Madzi z Sosnowca. Sprawę, którą żyła tygodniami cała Polska, przedstawiają na nowo twórcy programu "Polskie morderczynie".

Ale polskie morderczynie to nie tylko Waśniewska. 22-letnia Małgorzata Rozumecka zamordowała dwóch dealerów Ery. Zrobiły to dla telefonów komórkowych. Monika Osińska – pierwsza kobieta w Polsce skazana na dożywicie – zabiła, bo potrzebowała pieniędzy na studniówkę. Monika Szymańska miała 24 lata i troje małych dzieci, gdy dopuściła się okrutnej zbrodni na Tomku Jaworskim. To była najbardziej wstrząsająca zbrodnia lat 90.

- Nasze kulturowe wyobrażenie o kobiecie: ma być miła, niewyróżniająca się, pomocna, zdominowana przez mężczyzn. Takie niestety wiele osób ma oczekiwania. I gdy któraś odbiega od tego stereotypu, jej zachowanie się skandalizuje. Jeśli w tych okrutnych zabójstwach doszukujemy się gorszości kobiet, to jesteśmy w dużym błędzie - mówi Paweł Moczydłowski, były szef Służby Więziennej.

"Królowa" brutalnej zbrodni

- To była najokrutniejsza sprawa, jaką prowadziłam. Nie ze względu na stopień skomplikowania, ale na rozmiar okrucieństwa – wspomina Grażyna Biskupska, emerytowana policjantka. W czerwcu 1997 roku pracowała jako komisarz w wydziale dochodzeniowym komendy rejonowej na warszawskim Żoliborzu.
Mówi o morderstwie 19-letniego studenta. Tomek Jaworski tego dnia świętował ze znajomymi to, że dostał się na studia. Miał być architektem. Pochwalił się ojcu, że zdał egzamin z rysunku i pojechał z przyjaciółmi do lasku na Młocinach. Rozłożyli się na polanie, pili alkohol. Przed północą w parku pojawiła się grupa dresiarzy z kijami bejsbolowymi. Chcieli pokazać, do kogo "należy" to miejsce.

– Zaatakowani maturzyści rozbiegli się po parku. Bandyci przenieśli się na parking i zaczęli rozbijać forda, w którym siedział chłopak z dziewczyną. Chłopak włączył silnik i uciekł, uszkadzając po drodze auto napastników. Ci wrócili na polanę i zażądali od maturzystów adresu kierowcy forda. Młodzi nie wiedzieli, o co chodzi. Rozbiegli się i korzystając z ciemności, chowali się w krzakach – opisuje Edyta Sitek w "Policyjnym Pitawalu".

W krzakach schował się też Tomek. Pewnie nic by się nie stało, gdyby nie to, że zaczął gwizdać. Chciał sprawdzić, czy ktoś ze znajomych jest jeszcze w pobliżu. Ściągnął na siebie uwagę bandytów. Złamali mu na głowie kij bejsbolowy, potem bili bez opamiętania. Myśleli, że na pewno zna chłopaka, który zniszczył ich samochód. Nie odpuścili Tomkowi. Z parku zaciągnęli go na parking, potem wywieźli do baru "Na górce". Tam katowali go dalej. Przytrzasnęli klapą od bagażnika głowę i rękę. Nieprzytomnego Tomka zawieźli w końcu do mieszkania Moniki Szymańskiej.

24-latka kierowała torturami. Przywiązany przedłużaczem do kaloryfera Tomek przeżył najprawdziwsze piekło. Był bity, poniżany, przypalany lokówką do włosów. Dwie noce – tyle spędził w mieszkaniu Moniki. W przerwach pomiędzy kolejnymi torturami bandyci pili wódkę, uprawiali seks. To 24-latka zdecydowała, że trzeba zabić studenta. Stwierdziła tylko: - Chcieliście się bawić, to bawcie się do końca. Jeżeli tego nie zrobicie, będziecie mieli ten rarytas, że sami sobie doły wykopiecie. Ja wam to załatwię!

Na polecenie Moniki napełnili kanister benzyną, zabrali sznurek, łopatę i zanieśli skatowanego do nieprzytomności Tomka do samochodu. Pojechali nad Kanał Żerański, gdzie Monika kazała kolegom kopać dół. Student dostał kilka ciosów nożem w okolice serca. Po pierwszym zdążył jeszcze powiedzieć: "Dobij mnie". Ciało Tomka oblali benzyną i podpalili. Zwłoki przysypali ziemią. Monika wróciła razem z nimi do mieszkania. Kontynuowali libację, ale zdążyli jeszcze posprzątać.

Świeżo umyta podłoga

Policja w tym czasie prowadziła śledztwo dotyczące napadu w parku. Dopiero dzięki zeznaniom rodziców Tomka Jaworskiego udało się połączyć fakty. Że chłopaka porwali ci sami bandyci, którzy chwilę wcześniej grozili kierowcy forda. Śledczy wpadli na trop Roberta W. – jednego z kolegów Szymańskiej. Ten doprowadził policję do jej mieszkania. Ale było już za późno.

Lokal przeszukano, ale na pierwszy rzut oka nic się tu nie mogło wydarzyć. Podłoga była świeżo umyta, nie było pobrudzonych dywanów. Technicy znaleźli jednak ślady, które świadczyły, że ktoś próbował coś zatrzeć. Chwilę później w piwnicy znaleźli dywan ze świeżo zapranymi plamami. Były jeszcze na nim włosy – Tomka, co potwierdziły potem ekspertyzy. Jeszcze tego samego dnia znaleziono ciało studenta. – Kiedy ukazały się zwłoki chłopca, z przerażenia znieruchomieliśmy – opowiadała Grażyna Biskupska.

Monika podczas przesłuchań zachowywała kamienną twarz. Kłamała, kręciła, ale dowody świadczyły przeciwko niej. Potem dołączyły do wszystkiego zeznania kolegów w zbrodni. W sądzie Szymańska nie okazywała skruchy. Próbowała przekonać sąd, że chciała powstrzymać mężczyzn od przemocy, ale bała się o siebie i dzieci.

Obraz
© Monika Szymańska/EastNews

Biegli rozpoznali u niej nieprawidłowy rozwój osobowości. Zauważyli, że ma skłonność do stosowania mechanizmów obronnych typu wyparcia i zaprzeczenia. Należała do osób bardzo bystrych, spostrzegawczych, ma dobrą sprawność intelektualną (iloraz inteligencji - 110 punktów), prawidłowo przeszła testy psychologiczne. Cechowała ją także duża elastyczność zachowań w zależności od sytuacji. Ale uczuciowość wyższa nie uległa u niej w pełni wykształceniu, stwierdzono nawet patologię w sferze emocji, brak poczucia odpowiedzialności przy jednoczesnej dobrej sprawności intelektualnej.

Piła od piętnastego roku życia. Po alkoholu staje się agresywna, drażliwa, skłonna do konfliktów. Biegli psychologowie stwierdzili, że gdyby Szymańska chciała zmienić swoje życie, mogłaby to zrobić bez trudu. Przy tak wysokim ilorazie inteligencji z pewnością ukończyłaby studia. Nie chciała jednak tego zrobić, bo to wymagałoby wysiłku, podjęcia pracy zawodowej i zerwania z dotychczasowym towarzystwem.

W toku śledztwa dodatkowo okazało się, że Szymańska była już odpowiedzialna za porwanie i zabójstwo swojej byłej przyjaciółki. 19 listopada 1998 roku wszystkie stacje telewizyjne w Polsce transmitowały ogłoszenie wyroku. Monika została skazana na karę dożywotniego więzienia. Jak zanotował jeden z dziennikarzy obecnych na ogłoszeniu wyroku: "Karę sala przyjęła z westchnieniem ulgi".

- Zaraz po aresztowaniu popełniłam błąd – powiedziała Szymańska w rozmowie z Ryszardem Sochą z "Polityki". – Nie wiem dlaczego, ale próbowałam dorównać opinii, jaką o mnie wytworzono. Skoro chcecie mnie złej, to macie. Ani nie było mi z tym dobrze, ani nic dobrego z tego nie wynikło, tylko więcej problemów – przyznała po 15 latach od ogłoszenia wyroku.

Polskie morderczynie

W Polsce mamy 10 kobiet skazanych na dożywocie. Szymańska nie była pierwsza, choć zdecydowanie historia tej zbrodni jest jedną z najgłośniejszych w kraju. Pierwszą Polką, która usłyszała taki wyrok, jest Monika Osińska, pseudonim Osa.

Razem z Marcinem Murawskim i Robertem Gołębiowskim zamordowała Jolantę Brzozowską. Dlaczego? Potrzebowali pieniędzy na zbliżającą się studniówkę. Z warszawskiego biura "Abigel", w którym 19 stycznia 1996 roku doszło do tragicznego zdarzenia, zwyrodnialcy wynieśli dwa telefony, pagery, magnetowid, biżuterię i 400 złotych. Tyle było dla nich warte życie ich ofiary. Morderstwo nie odebrało im apetytu. Zaraz po dokonanej zbrodni cała trójka poszła do pizzerii.

Osa twierdziła, że to miał być tylko dowcip. W sądzie do winy się nie przyznawała. Skruszona prosiła, by oskarżyć ją tylko o włamanie i kradzież. Sąd nie dał wiary jej zapewnieniom. O przedterminowe zwolnienie będzie mogła starać się w 2021 roku.

Królową zbrodni okrzyknięto też pod koniec lat 90. Małgorzatę Rozumecką – byłą studentkę resocjalizacji, która w czerwcu 1997 roku zamordowała dwóch pracowników sieci Era.

Obraz
© Małgorzata Rozumecka/PAP

Miała wtedy 22 lata. Piotra Aniołkiewicza i Pawła Sulikowskiego zwabiła do lasu w Komorowie pod pretekstem kupna 32 telefonów komórkowych. Małgorzacie pomagał jej brat, Paweł. Mężczyzn zastrzelono i zakopano. Telefony 22-latka sprzedała na targowisku pod Pałacem Kultury i Nauki. O jednej rzeczy tylko Małgorzata nie pomyślała – o tym, że w lesie widzieli ją ludzie z pobliskich ogródków działkowych. To dzięki ich zeznaniom policjanci aresztowali "królową zbrodni".

A niedługo później jej brata. Ten miał w chwili zbrodni 16 lat. Udało mu się nawet uciec z Polski do Meksyku, potem do Stanów Zjednoczonych. W 2006 roku został zatrzymany w Nowym Jorku, bo złamał przepisy imigracyjne. I odesłano go do Polski, a tu czekał na niego już wyrok pozbawienia wolności. Dostał 25 lat więzienia. Siostra najpierw trafiła do zakładu psychiatrycznego w Tworkach, skąd próbowała uciec. W 1999 roku została ostatecznie skazana na dożywocie.

Ich historie pokazują, jak okrutne potrafią być kobiety. - Królowe zbrodni? Znowu powiedziałbym, że odbijają się tu stereotypy. Niestety, jesteśmy takim krajem, który umniejsza rolę kobiety w społeczeństwie. Te morderczynie wybiegły poza przykład typowej kobiety. A przestępczość kobiet niczym nie różni się od przestępczości mężczyzn. Przypomnę jednak, że wśród wszystkich osadzonych, jest tylko 3 proc. kobiet. I nam się dalej wydaje, że te zbrodnie popełniane przez kobiety są najgorsze - przyznaje Paweł Moczydłowski.

Często uważamy, że te najbrutalniejsze zbrodnie to domena mężczyzn, a to nieprawda. W 2003 roku Patrycja Solich zamordowała swoją koleżankę, którą wcześniej okradła. Bała się, że kradzież wyjdzie na jaw. Dostała dożywocie. Znacznie częściej sądy wymierzają jednak karę 25 lat pozbawienia wolności. Przykładów brutalnych zbrodni dokonywanych przez Polki można podać kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset. W 2013 rok Barbara U. udusiła swojego syna Bartka. Izabela S. w tym samym roku zabiła 7-letnią córkę i próbowała zabić 10-letniego syna. Na 25 lat do więzienia trafiła Beata Z. za zabójstwo pięciorga swoich dzieci.

Dzieci, mężowie, byli partnerzy, kochanki mężów, przypadkowi ludzie i z góry zaplanowane ofiary – polskie morderczynie mają na sumieniu różnych ludzi. To, co łączy te najokrutniejsze, to bezwzględność, perfidia i brutalność. Kobiety zabójczynie popełniły zaledwie 2 proc. wszystkich przestępstw, nie licząc tych, do których dochodzi w wyniku nieporozumień rodzinnych. Według statystyk polska zabójczyni ma średnio 34 lata. Najczęstszym rodzajem zabójstwa popełnianego przez kobiety jest zabójstwo osób najbliższych: w 1/3 przypadków są to mężowie lub partnerzy, drugą grupę stanowią dzieci.

- Zbrodnie popełniane przez mężczyzn różnią się od tych, które dokonują mężczyźni? - pytam.

– Pamiętam jedną z wizyt w więzieniu kobiecym. Była tam taka piękna kobieta. Podszedłem i zapytałem, jak ona tu trafiła. Odpowiedziała od razu, że pobiła milicjanta. Mężczyźni wcześniej zaatakowali go, a ona dobiła leżącego. Bardzo często jest tak, że kobiety-przestępczynie kierują grupami zorganizowanymi. Rzadziej atakują ludzi siekierą czy jakąkolwiek inną bronią i nie mordują. Oszukują, kradną, czasem namówione przez innych – trochę w niewolniczej roli – popełniają najgorsze zbrodnie - opowiada Moczydłowski.

- Pamięta pani historię gimnazjalistek, które pobiły swoją koleżankę? Szok i niedowierzanie, bo tak daleko odbiegły od roli grzecznych dziewczynek. Stąd właśnie wynika nasze błędne postrzeganie przestępczości kobiet. Jeśli dziwi nas, że kobiety są zdolne do takich zbrodni, to jest to poniekąd forma dyskryminacji - przyznaje.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (7)
Zobacz także