Był fotografem ślubnym, teraz jest wojennym. "Julia zginęła, gdy poszedł po baton dla niej. Nie mógł znaleźć ręki z obrączką"
Pavel Dorogoy dzieli świat na ten przed i po 24 lutego. Uderzenie Rosjan w Ukrainę spowodowało, że z dnia na dzień z fotografa ślubnego stał się fotografem wojennym. - Wojna jest bardzo surrealistyczna. Granica pomiędzy życiem a śmiercią to jak jeden metr, jak jedna sekunda - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
11.05.2022 | aktual.: 14.05.2022 18:29
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Twój profil na Instagramie można podzielić na ten przed 24 lutego i po nim.
Pavel Dorogoy: Przed wojną byłem fotografem ślubnym i rodzinnym. Przez ostatnie dwa lata robiłem też zdjęcia architektury w Charkowie i innych miastach ukraińskich. Uczyłem się fotografii dokumentalnej i zacząłem interesować się tym, jak ludzie żyją, szczególnie ci mniej zamożni.
W pierwszych dniach wojny nie mogłem uwierzyć w to, co dzieje się przed moimi oczami. Śledziłem doniesienia na Telegramie, nie mogłem tego zrozumieć. Złapałem za aparat i zacząłem robić zdjęcia Charkowa, jak kiedyś. Tylko z wojennej perspektywy. Mój świat wywrócił się do góry nogami. Nagle stałem się fotografem wojennym.
Przełomowym momentem był 1 marca, kiedy spadły bomby na Centralny Plac Charkowa. Widziałem martwych ludzi w centrum miasta. To był najboleśniejszy moment. I te fotografie, jakie wtedy zrobiłem, łamią mi serce. Moimi zdjęciami zainteresował się nawet "The New York Times", wykorzystał je w swoich artykułach. Koszty tej chwilowej sławy są jednak zdecydowanie za duże.
Wszystko, co mogę robić, to opowiadanie tej strasznej historii przez fotografie. Tak, żeby dowiedział się o tym cały świat. Jestem też wolontariuszem, by wspierać wszystkich, którzy tego potrzebują w moim rodzinnym mieście - Charkowie.
Twój syn opuścił Ukrainę.
Przebywa ze swoją mamą w Portugalii. Szalenie za nim tęsknię. Przed wojną spędzałem z nim 4-5 dni w tygodniu. W moim kalendarzu cały czas są wpisane nasze wspólne aktywności - trening piłkarski itd. Nie usunąłem ich, mimo że nie widzieliśmy się już tyle czasu. To przypomina mi, że mieliśmy życie przed wojną. Teraz jest zupełnie inna rzeczywistość.
Rozmawiamy przez telefon. Moja była żona wysyła mi jego zdjęcia. Mój syn jest szczęśliwy, bo jest teraz w spokojnym miejscu, gdzie może zasnąć bez alarmów i uderzeń bomb. A ja tęsknię i nie wiem, kiedy go znów zobaczę. Jednak na koniec dnia najważniejsze jest to, żeby mój syn był bezpieczny.
Czy reszta twojej rodziny jest bezpieczna?
Moi rodzice są w Charkowie. Mój tata żył w metrze przez pierwsze dni wojny. Jego żona jest pracownikiem stacji, więc nie było z tym problemu. Pomagał też jako wolontariusz wszystkim ludziom, którzy chowali się tam przed bombami. To było nawet kilka tysięcy osób. Moja mama mieszka obecnie ze mną na przedmieściach Charkowa.
Jak wygląda twój dzień?
Codziennie jeżdżę do centrum Charkowa. Dokumentuję to, co tam się dzieje. Ale też jeżdżę na zakupy, spotykam się ze znajomymi. Staramy się żyć normalnie, o ile się da. Mam pewne rytuały, które pozwalają mi być stabilnym: piję herbatę, ćwiczę yogę, pracuję nad zdjęciami, a czasem po prostu nie robię nic. Nie mogę czytać, bo totalnie nie jestem w stanie się skupić. Kiedyś czytałem bardzo dużo. Ale to było przed wojną.
Opowiedz o Julii i Olegu.
23-letnia Julia była miłością życia Olega. Zginęła w wyniku ostrzału rakietowego. Oleg był akurat poza domem, poszedł po baton energetyczny dla niej. Kiedy wrócił, jej ciało było w tak złym stanie, że nie był w stanie znaleźć ręki, na której nosiła obrączkę.
Jego historia jest dla mnie szczególnie bolesna. Oleg jest teraz wolontariuszem. Został w Charkowie. Stara się żyć normalnie po tej tragedii. Szuka powodów do życia, do budzenia się każdego dnia. Próbuje żyć bez Julii, zajmuje się psem - to Chihuahua o imieniu Tequila. Przychodzi z nim na jej grób, przynosi pluszowe misie i kwiaty.
Ich historia nie jest odosobniona.
Każdego dnia pojawia się kolejna osoba z kolejną trudną historią. Tracą domy, wszystko, co posiadali. Boją się o swoje życia. To bardzo ciężkie.
Był na przykład partyzant, zastrzelony przez rosyjskiego snajpera. Zostawili jego ciało na ulicy. Próbował dowiedzieć się, jak wielu Rosjan jest w jego okolicy, gdzie dokładnie się znajdują. Rodzina długo nie mogła dowiedzieć się, gdzie on jest. Dopiero jego mama poszła na tzw. check point i tam powiedzieli jej, gdzie znajdzie ciało syna.
Miał pięcioletniego syna i żonę, zostali ewakuowani na początku marca. Dzień po tym, jak on zginął. Nawet o tym nie wiedzieli, myśleli, że po prostu jest w terenie. Dziecko powiedziało mamie, że tata nie przyszedł ich pożegnać, bo chyba nie żyje. Tak właśnie było.
Inna historia to sytuacja, kiedy ludzie czekali w kolejce po jedzenie. W pomieszczeniu obok był martwy mężczyzna, zabity przez Rosjan. To było szokujące, że tuż obok jest kolejka ludzi, którzy nie mają pojęcia, że za ścianą jest kobieta płacząca nad ciałem brata. Wojna jest bardzo surrealistyczna. Granica pomiędzy życiem a śmiercią to jak jeden metr, jak jedna sekunda.
Dla mnie straszna jest też skala zniszczenia mojego miasta. Każdy budynek, który został zrównany z ziemią, był mi bliski. Każda ulica... Spacerowałem tam z synem, teraz tego nie ma. Budynki odbudujemy, ale żyć ludziom nie wrócimy.
Które ze zdjęć, które zrobiłeś podczas wojny, było dla ciebie najtrudniejsze?
To był wspomniany już 1 marca, kiedy spadły bomby na Centralny Plac Charkowa, serce miasta. Kiedy poszedłem tam i zobaczyłem ciała, zniszczony budynek... To było przerażające. Pomogło mi to jednak zaakceptować rzeczywistość. Zrozumiałem, że to nie koszmar, że teraz to nasze życie.
Drugie zdjęcie to Oleg nad grobem Julii (główne zdjęcie - red.). Przyniósł jej baton energetyczny. Ten, po który poszedł tego dnia, gdy zginęła. Powiedział: "Wybacz, że ci go wtedy nie przyniosłem". I zaczął płakać. Ja też się popłakałem.
Wszystkie zdjęcia osób, które straciły wszystko, co mają, które nie mają, gdzie mieszkać przez wojnę w Ukrainie, łamią serce. Nie ma wyjątku.
Czy jest jakakolwiek szansa na znalezienie choćby chwili przyjemności w wojennej rzeczywistości?
Podczas wojny trzeba o to dbać nawet mocniej niż w normalnym czasie. Staram się żyć chwilą, cieszyć się każdą sekundą. Szukam szczęścia w drobnych rzeczach. Piję moją ulubioną herbatę, praktykuję yogę, spędzam czas z przyjaciółmi, żyję - jestem szczęśliwy. Staram się funkcjonować tak, żeby jeszcze wierzyć w ten świat.
Kiedy chodzę do metra obserwować tych, którzy tam zamieszkali, widzę, że oni też szukają powodów do uśmiechu. Niektórzy przynoszą tulipany, żeby wprowadzić tam trochę radości i wiosny. Ludzie starają się widzieć piękne detale w trudnym czasie, np. cieszą się, że trawa jest zielona.
Jedna z kobiet powiedziała mi, że przed wojną nie zwracała na to uwagi, a teraz stała się uważniejsza. Cieszy się drobnostkami. Życie jest piękne, jeśli masz to szczęście, że żyjesz.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Posłuchaj nowego podcastu Outriders. Odgłosy, które usłyszycie w tle pochodzą z Kramatorska oraz innych miast Donbasu