"By nikt nie zapomniał, po co to zrobiliśmy"
Kilka lat temu powstaniec Stanisław Majewski, pseud. Stach, zdradził Wirtualnej Polsce, jakie jest jego największe marzenie. - Chcę, by ludzie pamiętali o Powstaniu - mówił. Co roku spełnialiśmy jego marzenie. Dziś, niestety, nie ma go już z nami. Jego kolega z batalionu także mówi o tym, jak ważna jest pamięć. - Oby tylko ludzie nie zapomnieli, po co to wszystko było. Bo to dla was, dla tych, którzy tu w Warszawie, w Polsce mogą teraz żyć wolni - mówi nam Roman Lipiec, ps. Adam.
W rocznicę Powstania Warszawskiego rozmawiamy z Romanem Lipcem, ps. Adam. W Powstaniu był starszym strzelcem w Batalionie AK "Zaremba-Piorun" Śródmieście Południowe.
Magda Mieśnik, Wirtualna Polska: Kilka lat temu poznałam Stanisława Majewskiego, pana kolegę z Batalionu "Zaremba-Piorun". Powiedział wtedy, że jego największym marzeniem jest to, by pamięć o Powstaniu Warszawskim przetrwała...
Roman Lipiec, ps. Adam: Trzeba oddać "Stachowi", że ta jego akcja pamięci sprawiła, że pod pomnikiem naszego batalionu były tłumy (Wirtualna Polska spełniła marzenie powstańca Stanisława Majewskiego. Poprosiliśmy mieszkańców Warszawy, by pokazali, czy pamiętają o tych, którzy walczyli w Powstaniu Warszawskich - przyp. red.). Nie mogłem się opędzić od młodzieży (śmiech). Wszyscy podchodzili i chcieli usłyszeć, jak to było za czasów Powstania. Kilka godzin schodziło na tych rozmowach. Niestety, "Stacha" już z nami nie ma. Z naszego batalionu zostałem już chyba tylko ja.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Spełniamy marzenie Powstańca. Odczytaliśmy wasze wpisy
Chodzi pan sam pod pomnik?
Rok temu poszedłem z rodziną. Wnuczki zrobiły sobie koszulki powstańcze z moim zdjęciem. Jest więc nadzieja, że pamięć o nas, o Powstaniu przetrwa.
To dla Pana tak samo ważne jak dla "Stacha"?
Czego ja innego mogę jeszcze chcieć? Zdrowia już nie odzyskam. 100 lat na karku. Oby tylko ludzie nie zapomnieli, po co to wszystko było. Bo to dla Was, dla tych, którzy tu w Warszawie, w Polsce mogą teraz żyć wolni.
Znał pan Stanisława Majewskiego w czasie Powstania?
On był wtedy jeszcze dzieckiem. Miał 15 lat. Biegał z meldunkami od jednego punktu do drugiego. Nie miał nawet broni. Ale takie były czasy, że nawet starsze dzieci rwały się do pomocy w walce. To był dla nich honor. Nie sposób było ich zniechęcić, nawet straszenie nie działało.
Jedna z najgorszych sytuacji, jakich doświadczyłem w czasie Powstania Warszawskiego, dotyczyła właśnie 15-letniego chłopca. Stałem w bramie przy Emilii Plater. Był drugi dzień walk. Widzę małego chłopaka, który idzie ulicą. Wołam go, żeby szybko przybiegł, bo go zaraz niemiecki snajper ustrzeli. Przyleciał szybko. Podciąga koszulę, a za pasem dwie sztuki broni. Parabellum. "Chce pan jedną?" - pyta. Pokazuję mu, że mam taką samą. Mówię, żeby dał komuś, kto nie ma. Ten widok dziecka z bronią mnie zmroził. Do tej pory mam to w głowie.
Spotkał pan jeszcze kiedyś tego chłopca?
Już nie. Może dlatego to nadal we mnie siedzi. Gdybym wiedział, że przeżył... Inaczej by było. Drugi obraz, jaki mam w głowie: znów stoję w bramie. Obserwuję. Idzie Polak. Wołam, żeby się schował, bo wokół snajperzy. Nie posłuchał. Po chwili padł. Dwa dni tak leżał. Nikt nie mógł po niego wyjść, bo to groziło śmiercią. Był upał. Ciało zaczęło strasznie śmierdzieć. Gdy sytuacja była spokojniejsza, z pobliskiego kościoła wyskoczyło dwóch chłopców. Oblali ciało benzyną i podpalili.
Wspomina pan chłopców, a sam pan miał ledwie 19 lat.
W tamtych czasach byłem dorosłym mężczyzną. Inni w tym wieku brali już ślub. Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, byłem już wprawiony w boju. Wcześniej przeprowadzałem akcje przeciwko wrogowi. Raz mnie postrzelili jeszcze przed 1 sierpnia, ale do Powstania szedłem już zdrowy. Miałem doświadczenie, więc od razu zostałem strzelcem. Jak na warunki Powstania, mieliśmy bardzo dużo broni. Tylko hełm miałem słaby, choć mnie uratował.
Niech pan opowie.
Od ludności cywilnej dostałem stary, zardzewiały hełm. Czyściłem go, ale rdza nie schodziła. Wyjąłem wszystko ze środka, bo do niczego się nie nadawało i wepchnąłem tam trzy czy cztery berety, żebym mógł go jako tako nosić. Życie mi ten hełm uratował. Dostałem w głowę. Tu, nad lewą brwią mam wielką bliznę, ale żyję. Dostałem jeszcze w nogę i rękę. W sumie cztery razy mnie trafili, ale nie dałem się. Możemy teraz rozmawiać (śmiech).
Przy okazji kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego wraca dyskusja, czy było ono potrzebne. Zginęło tak wielu cywilów. Jak pan na to reaguje?
Nie mogę się z tym pogodzić. Widzi pani, jak się zagotowałem. Pięści mi się ze złości zaciskają, jak słyszę takie rzeczy. Niepotrzebne? My się gotowaliśmy do walki, wszyscy chcieliśmy Powstania. Nikt nie miał wątpliwości, że trzeba to zrobić. Ludność cywilna wspierała nas z całego serca. Tylko dzięki cywilom mieliśmy jedzenie. Gdyby nie ich wsparcie, nie zrobilibyśmy tego. Gdyby nie pomagali, Powstanie trwałoby znacznie krócej. Musieliśmy dać sprzeciw temu, co robiono z naszym miastem, krajem. Nie mogliśmy cicho, bezczynnie siedzieć. Wiedzieliśmy, że w końcu i po nas przyjdą. Mieliśmy spokojnie czekać na śmierć?
Jeśli ktoś tego nie rozumie, to mu powiem. Niemcy chodzili z miotaczami płomieni. Nie da się zapomnieć widoku palących się żywcem ludzi. Biegających po ulicach w płomieniach. Mieliśmy to zostawić? Przejść obojętnie?
Szedłem Marszałkowską w rejonie Pawiaka. Akurat Niemcy wyprowadzali na ulicę grupę polskich więźniów. Ustawili ich w rzędzie i po prostu rozstrzelali. Na oczach ludzi. Było bardzo zimno. Pamiętam krew na ulicy. Bardzo dużo krwi. Była ciepła, więc parowała. Mieszała się z piaskiem. Takie rzeczy nawet teraz wywołują we mnie ogromny gniew. A wtedy? To sprawiało, że była ogromna chęć walki. Nic nie mogło nas zatrzymać. Czy ktokolwiek byłby w stanie przejść obok tego obojętnie? Dlatego tak zależy nam na pamięci. By nikt nie zapomniał, po co to zrobiliśmy.
Rozmawiała Magda Mieśnik, Wirtualna Polska
Chcesz się skontaktować z autorką? Napisz: magda.miesnik@grupawp.pl