Bush planował wojnę z Irakiem zaraz po 11 września?
Prezydent Bush planował wojnę z Irakiem
już w około trzy miesiące po ataku terrorystycznym 11 września
2001 r., a sekretarz stanu Coli Powell miał do końca wątpliwości,
czy ma ona sens - to rewelacje z najnowszej książki Boba
Woodwarda "Plan of Attack".
Słynny dziennikarz, demaskator afery Watergate, opisuje w niej, jak administracja Busha podjęła decyzję o inwazji na Irak. Książka, która ma się wkrótce ukazać w księgarniach, oparta jest na wywiadach z prezydentem i czołowymi członkami jego gabinetu, jak minister obrony Donald Rumsfeld i wiceprezydent Dick Cheney.
Woodward ustalił, że już pod koniec listopada 2001 r. Bush polecił Rumsfeldowi i ówczesnemu dowódcy sil zbrojnych generałowi Tommy Franksowi rozpocząć planowanie wojny z Irakiem. Jednocześnie rzecznicy rządu zapewniali opinię publiczną, że próbuje się dyplomatycznych rozwiązań konfliktu z Saddamem Husajnem.
Plany przygotowań do wojny rozpoczęto, ponieważ CIA doszła do wniosku, że Saddama można usunąć tylko siłą, a poza tym dyrektor agencji wywiadowczej George Tenet zapewnił prezydenta, iż istnieją "niepodważalne" dowody, że Bagdad ma broń masowego rażenia.
Do wojny - pisze Woodward - parli jastrzębie w administracji, z Cheneyem, Rumsfeldem i wiceministrem obrony Paulem Wolfowitzem na czele. Ostateczna decyzja o inwazji zapadła w styczniu 2003 r., a więc jeszcze w okresie, gdy USA deklarowały wolę politycznego rozwiązania problemu.
Datę ataku na Irak przesunięto na 19 marca, dlatego że premier brytyjski Tony Blair prosił Busha, żeby postarał się o uchwalenie przez Radę Bezpieczeństwa ONZ drugiej rezolucji, sankcjonującej wojnę.
Przeciwny inwazji był Powell, który ostrzegał m.in. prezydenta, że jeśli Stany Zjednoczone zdobędą Irak i usuną Saddama, staną się "właścicielami" tego kraju, ze wszystkimi związanymi z tym i możliwymi do przewidzenia kłopotami.
Stosunki Powella z Cheneyem i innymi członkami frakcji twardogłowych były tak napięte, że sekretarz stanu prawie nie rozmawiał z wiceprezydentem. Uważał też, że grupa ta stanowiła niemal odrębny rząd wewnątrz administracji, a biuro jednego z członków "partii wojny", wiceministra obrony Doglasa Feitha, nazywał "urzędem gestapo".
Mimo wątpliwości, szef amerykańskiej dyplomacji zgodził się jednak firmować swym autorytetem politykę Busha wobec Iraku i w lutym 2003 r. wygłosił na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ przemówienie uzasadniające potrzebę inwazji na ten kraj.