Burmistrz Kłodzka: Nie było informacji, że woda idzie na nas
- 500 gospodarstw dotknęła tragedia. Z tym wszystkim musimy się zmierzyć - mówi burmistrz Kłodzka Michał Piszko. Przypomina też, jak wyglądały pierwsze chwile powodzi i podkreśla, że informację o tym, że w Stroniu Śląskim pękł zbiornik, dostał od dziennikarzy. - Nie było informacji, że ta woda idzie na nas - przekazuje.
Masz zdjęcie lub nagranie, na którym widać skutki powodzi i zniszczenia? Czekamy na Wasze materiały na dziejesie.wp.pl
Sprawdź prognozę pogody dla swojego regionu na pogoda.wp.pl
- Jeżeli chodzi o kwestie organizacyjno-techniczne, to są dwie różne rzeczywistości. Teraz wiedzieliśmy, co się dzieje z pogodą, mieliśmy prognozy. Oczywiście nie wiedzieliśmy, że takie skutki to przyniesie - mówi burmistrz Kłodzka Michał Piszko w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", porównując powódź w 1997 roku do tej z obecnego roku.
Jak twierdzi, "biorąc pod uwagę siłę wody w 1997 r. i siłę tej fali, która była teraz, to ta fala była mniejsza". - Po pierwsze wysokościowo mieliśmy do czynienia z 1,5-metrową falą wezbraniową, a wtedy mieliśmy trzy lub cztery metry. I teraz fala miała mniejszą siłę kinetyczną. Niemniej jednak wlało się tej wody tyle, że zalania są podobne do tych z 1997 r. - podkreśla.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"To tragedia". Przygnębiające relacje powodzian. Ludzki dramat w Stroniu Śląskim
"Informację o tym, że zbiornik pękł, dostałem od dziennikarzy"
Zapytany o to, jak się czuł, jako burmistrz, widząc falę idącą na miasto, którego nie jest w stanie uratować, przekazał, że to jest "bardzo przykre" uczucie. - Informację o tym, że zbiornik w Stroniu Śląskim pękł, dostałem od dziennikarzy. Nie miałem oficjalnych informacji w trybie zarządzania kryzysowego, że ta fala idzie do Kłodzka. Z tego, co wiem, przez cztery godziny po tym, jak ten wał pękł, nie było informacji, że ta woda idzie na nas - mówi i dodaje: - Ona przyszła po trzech godzinach.
Michał Piszko wspomina też jeden moment - gdy podjechał ze Strażą Miejską na Dworzec Miasto. - Wyszliśmy na stację, by zobaczyć, jak wygląd sytuacja na Słowackiego - ulica była już zalana do połowy. Wtedy do komendanta zadzwonił strażnik z samochodu i powiedział: wracajcie, idzie woda, za chwilę nie będziecie mieli jak wrócić - relacjonuje burmistrz. - Zaczęliśmy biec dołem, by się wydostać i byliśmy już po kolana w wodzie - dodaje.
"To był taki dobry moment"
- Natomiast, gdy w sobotę mieszkańcy na Wyspie Piasek dostali smsy, by zabrać samochody, to w ciągu 40 minut 96 proc. tych aut zniknęło. Chodziło o to, by umożliwić przejazd służbom. To samo było na Malczewskiego - wspomina burmistrz i podkreśla, że "to był taki dobry moment". - Mieliśmy w godzinę wyczyszczone miasto. Ludzie zachowali się tak, jak należy - zwraca uwagę.
W pamięci burmistrza została jednak jeszcze sytuacja, w której 50 żołnierzy WOT, którzy przyjechali do Kłodzka do pomocy, po kilku godzinach zniknęło. - Absolutnie nie mam do nikogo pretensji, teraz wiem, że musieli iść do Lądka-Zdroju i Stronia Śląskiego. Tam był koszmar. Musieliśmy radzić sobie sami.
Zapytany o to, czego najbardziej potrzeba teraz w Kłodzku, Michał Piszko przekazuje: - Cały czas zjeżdżają do nas transporty, ale ciągle potrzebujemy łopat, rękawic, kaloszy, maseczek i środków higieny osobistej, środków do sprzątania.
Na miejscu jest 150 żołnierzy WOT - jak również podkreśla burmistrz - pomogli też samorządowy. Wciąż brakuje jednak "ludzi do pracy, do pomocy w sprzątaniu". Zgodnie z podanymi wstępnymi szacunkami poszkodowanych jest 4,5 tysiąca osób. - 500 gospodarstw dotknęła tragedia. Z tym wszystkim musimy się zmierzyć. A i tak wszyscy patrzymy na Lądek-Zdrój i Stronie Śląskie - mówi burmistrz.
Czytaj też:
Źródło: Gazeta Wyborcza