PolskaBunt polskich aktorów - tak pokazali, że są przeciw władzy

Bunt polskich aktorów - tak pokazali, że są przeciw władzy

30 lat temu polscy artyści w proteście przeciw wprowadzeniu stanu wojennego rozpoczęli bojkot radia i telewizji. IPN za datę jego rozpoczęcia podaje 13 stycznia 1982 r. To był najdłuższy strajk w historii PRL, trwał rok - zwraca uwagę dr Daniel Przastek z UW.

Bunt polskich aktorów - tak pokazali, że są przeciw władzy
Źródło zdjęć: © PAP | CAF/Andrzej Rybczyński

Bojkot mediów przez część środowiska artystycznego był wyrazem niezgody na ówczesne działania władzy. Artyści, którzy nie przystąpili do bojkotu i występowali w środkach masowego przekazu, uznawani byli za kolaborantów.

"Kolaborantem jest ten, kto użycza swego nazwiska, twarzy, głosu lub talentu dla celów propagandowych i usprawiedliwiania przemocy. W naszym środowisku kolaborantem jest ten, kto realizuje lub występuje w spektaklach i filmach TV, słuchowiskach radiowych i audycjach" - informował w maju 1982 roku komunikat Solidarności artystów sceny i filmu.

Instytut Pamięci Narodowej za początek bojkotu podaje dzień 13 stycznia 1982 roku. - To jedynie symboliczna data, bo ciężko jest określić dokładny moment, w którym bojkot się rozpoczął - powiedział dr Daniel Przastek z Instytutu Nauk Politycznych UW, dramaturg i kurator wystawy "Teatr stanu wojennego", prezentowanej w Instytucie Teatralnym w 2007 roku.

Aktorka Joanna Szczepkowska wspomina, że bojkot radia i telewizji w stanie wojennym rozpoczął się od rozprzestrzeniającej się w środowisku artystycznym szeptanej plotki. - Nie było żadnej daty granicznej, to nie zaczęło się od jakiegoś płomiennego przemówienia. Ja sama o bojkocie dowiedziałam się w sposób identyczny, jak inni koledzy - po prostu zaczęło się słyszeć: nie gramy w telewizji, nie gramy w radio. Ten mechanizm bardzo szybko zaczął funkcjonować w naszym środowisku, jako coś oczywistego. Zdawaliśmy sobie przecież sprawę, że telewizja i radio były w tamtym momencie - w stanie wojennym - nośnikiem propagandy. Nie mogliśmy wpisywać się w ten polityczny kontekst. Nie chcieliśmy firmować swoimi twarzami kłamstw, które się wtedy tam mówiło. Część środowiska przyjęła to, jako coś całkowicie normalnego - zauważyła Szczepkowska.

Przastek zwrócił jednak uwagę, że bojkot - jako akcja środowiska artystycznego - miał moment zawiązania. - To było spotkanie, które odbyło się 18 lub 19 grudnia 1981 r. w Warszawie, z udziałem przedstawicieli zawieszonego wówczas ZASP-u. Mowa była o akcji bojkotu, a jednym z jego inspiratorów był dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie Zygmunt Huebner. Można więc powiedzieć, że początek owej akcji to 18, 19 grudnia 1981 roku - ocenił Przastek.

Jego zdaniem, najważniejszym wydarzeniem, które rozpoczęło nie tyle sam bojkot, co zjawisko teatru w okresie stanu wojennego, była "Pasterka wojenna", która odbyła się z 24 na 25 grudnia 1981 roku w kościele św. Anny w Warszawie. - Wziął w niej udział Andrzej Szczepkowski; to bardzo ważny fakt, bo Szczepkowski był wtedy prezesem zawieszonego ZASP-u i w ten sposób pokazywał środowisku pewien rodzaj postawy, która powinna obowiązywać w środowisku - zwrócił uwagę Przastek.

W jego ocenie bojkotujący media artyści chcieli pokazać swój stosunek do władzy i zerwać z popularnym w latach 70. wizerunkiem aktorów-pieszczochów władzy. - Rok 1980, pierwsza Solidarność, stan wojenny pomagały im w ukazaniu swojej postawy. Bojkot był strajkiem i to najdłuższym w historii PRL-u, trwał aż rok - zauważył.

Aktor Emilian Kamiński, współtwórca niezależnego Teatru Domowego, podkreślił, że bojkot mediów w stanie wojennym był w jego przypadku czymś naturalnym, bo już od wczesnej młodości bojkotował PRL-owską władzę i system. - Ta sytuacja była dla mnie naturalna, a sam bojkot był niemal spełnieniem moich marzeń. Byłem dumny z tego, że jest tylu odważnych ludzi, manifestujących swoją niechęć do reżimu. To mi się bardzo podobało, dlatego się pod tym podpisałem. Żyłem wtedy z pracy w nielegalnej firmie budowlanej, którą założyłem. Remontowałem ludziom mieszkania, zajmowałem się pracami stolarskimi czy hydrauliką. Wielu moich kolegów, uczestniczących w bojkocie, m.in. w ten sposób sobie radziło - opowiadał.

- Nasz bojkot to był bardzo poważny strajk, obowiązywały pewne zasady moralne i zbiorowa, niepisana umowa. Kolegów, którzy poszli na ugodę z rządem traktowało się dokładnie tak, jak się traktuje łamistrajków: z ostentacyjnym chłodem - wspominała Szczepkowska.

Tych, którzy do bojkotu nie przystąpili chłodno przyjmowała również teatralna publiczność. Podczas spektaklu "Sto rąk, sto sztyletów" w lutym 1982 roku, w którym występował Stanisław Mikulski - aktor nie stosujący bojkotu telewizji, widzowie Teatru Powszechnego powitali go na scenie znaczącymi chrząknięciami. Innym sposobem okazania niechęci aktorowi, który nie przystąpił do bojkotu, było wyklaskiwanie artysty podczas jego występu na scenie.

Bojkot okazał się dla władzy kłopotliwy, a próbą jego złamania były obowiązkowe rejestracje spektakli prezentowanych w mniejszych ośrodkach teatralnych, m.in. w Białymstoku, Rzeszowie, Lublinie czy Radomiu. Przedstawienia emitowano potem na antenie telewizji. Dyrektorów teatrów, do których nie wpuszczano kamer - wymieniano, rozbijano też zespoły artystyczne.

Szczepkowska wspomina, że artystów władza raczej nie próbowała przekupić, ale stosowano środki zastraszające. - Ja otrzymywałam anonimy z groźbami, listy poważnie podważające moje poczucie bezpieczeństwa. Tak, główną metodą straszenia nas było dręczenie listami - powiedziała Szczepkowska.

- Pewnie, że bywało trudno - były przesłuchania, próby zgarnięcia, miałem przykry przypadek, który odbił się trochę na moim zdrowiu, ale chyba nie trzeba tego wspominać. Kiedyś jakaś dziennikarka zadała mi pytanie: "co pan czuł cierpiąc za miliony?". Odpowiedziałem, że miliony cierpiały bardziej ode mnie. Nic takiego nie zrobiłem, zachowywałem się wtedy tak, jak przez całe życie, w tym naprawdę nie ma nic wielkiego. Tym bardziej, że w stanie wojennym byli ludzie, którzy naprawdę się poświęcili - oddali swoje zdrowie, życie. W porównaniu z nimi nie czuję się nikim ważnym - podkreśla Emilian Kamiński.

Bojkotujący artyści nie występowali w mediach, ale grali w teatrach i kościołach. W 1982 roku powstał niezależny Teatr Domowy powołany przez Ewę Dałkowską, Emiliana Kamińskiego, Andrzeja Piszczatowskiego i Macieja Szarego. Do roku 1989 dał około 150 przedstawień. Artyści występowali głównie w prywatnych mieszkaniach.

- Teatr Domowy to było piękne doświadczenie. Kiedy Ewa Dałkowska, Andrzej Piszczatowski i Maciej Szary zaproponowali mi granie w nim - od razu się zgodziłem. Zajmowałem się też transportem i bezpieczeństwem tego teatru. Dbałem o to, by nie nagrywano, nie fotografowano podczas występów. Naszym nieformalnym kapelanem i przyjacielem był ks. Jerzy Popiełuszko - bardzo się nami opiekował, przychodził na próby, na spektakle zapraszał do siebie na plebanię - wspominał Kamiński.

W listopadzie 1982 prymas Polski kardynał Józef Glemp zaapelował do aktorów o powrót na szklany ekran. Powrót nastąpił we wrześniu 1983 roku - wtedy odbyła się premiera spektaklu Teatru Telewizji "Pożądania w cieniu wiązów" Eugena O'Neilla. W przedstawieniu wystąpili m.in. Krystyna Janda, Jerzy Bińczycki, Bogusław Linda.

- Bojkot się skończył z prozaicznego powodu - akcja miała być przecież symbolem, a przerodziła się w długi protest. Formuła się wyczerpała, zmieniały się też okoliczności - wracała produkcja filmowa, już trochę więcej rzeczy można było pokazać i była ku temu chęć. Bojkot zaczął wszystkim trochę ciążyć. Wydawało się też, że wezwanie Glempa będzie idealnym sposobem wyjścia z sytuacji: aktorzy zakończą protest na prośbę duchownego, moralnego skrzydła opozycji. I trochę rzeczywiście tak było - uznał Przastek.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (108)