Bułgarski sen
Tanio, słonecznie, jedzenie dobre - dla cudzoziemców Bułgaria jest krainą zabawy i łatwych zysków. Ale to wszystko nie dla Bułgarów. Im pozostało marzenie, by z biedy wyrwała ich Unia Europejska.
23.11.2006 | aktual.: 23.11.2006 11:40
Dziś sobota, dla Iriny Hristowej normalny dzień pracy. Ząb mądrości boli, ale Irina z promiennym uśmiechem czeka na klientów. Złota kurteczka z kołnierzem ze sztucznego futra, czarne, bardzo obcisłe dżinsy. Pasek z klamerką w kształcie złotego węża. Sznurowane kozaki na bardzo wysokim obcasie (w tym sezonie wyraźnie najmodniejsze). Irina jest dziewczyną z bułgarskich snów. Właśnie tak nazywa się firma, w której pracuje.
Bulgarian Dreams, angielski deweloper, buduje apartamenty na wynajem nad Morzem Czarnym i w kurortach narciarskich Bansko i Pamporowo. To najgorętszy towar, jaki Bułgaria ma do zaoferowania.
Od ośmiu miesięcy Irina kieruje salonem sprzedaży w Bansku położonym u podnóża gór Pirin ("najdłużej zalegająca pokrywa śnieżna w Bułgarii"). Zza biurka widzi czterogwiazdkowy hotel Stragite i pięciogwiazdkowy Kempinski Grand Arena. Przed oknami ma też bezustanną procesję umorusanych błotem i cementem wywrotek, które niemiłosiernie kopcą.
Chodnika przed budynkiem jeszcze nie ma, a gdziekolwiek spojrzeć, piętrzą się palety z betonową kostką brukową, belki zbrojeniowe, gruz, kurz i rozrzucane przez niezliczonych robotników plastikowe butelki, puszki i pety. Budowlana orgia.
Warszawa podczas realizacji planu sześcioletniego, boom kauczukowy w brazylijskim Manaus, gorączka złota w dolinie Klondike i malarstwo Hieronima Boscha - wszystko to przychodzi na myśl, gdy człowiek rozgląda się po krajobrazie zdominowanym przez ludzi w brudnych drelichach, dźwigi, betonowe szkielety i kopce białych pustaków.
Tak dziś wygląda nie tylko Bansko, ale każdy atrakcyjny turystycznie skrawek Bułgarii, od 1 stycznia nowego, wielce obiecującego członka Unii Europejskiej. Wszystko, o czym zamarzysz
Bulgarian Dreams, jeden z najbardziej agresywnych i najbardziej nagradzanych branżowymi laurami deweloperów na miejscowym rynku, to owoc miłości Marii Georgiewej i Roberta Jenkina. Mają po 29 lat, poznali się pięć lata temu w Londynie, gdzie Marija studiowała ekonomię, a Robert czynnie uprawiał bankowość inwestycyjną. Na początku 2003 roku wzięli ślub.
- Mieliśmy wielkie bułgarskie wesele - rudowłosy, korpulentny Robert parafrazuje tytuł komedii romantycznej, która w kinach na całym świecie zrobiła furorę. Robert i Marija zrobili furorę na rynku nieruchomości. Mają trzy biura w Bułgarii i jedno w Londynie. Zatrudniają 50 osób. To, co Robert mówi o historii ich biznesu, jest jak przypis do dziejów brytyjskiego imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce. "Don't let the sun set over your investment" - "Nie pozwól, by słońce zaszło nad twoją inwestycją" - takie slogany reklamowe wołają z billboardów wzdłuż dróg na bułgarskim wybrzeżu.
Zysk z inwestycji w apartamenty na wynajem sięga w Bułgarii 25 procent rocznie. Choć wśród szukających szybkiego zarobku na nieruchomościach są i Niemcy, i Hiszpanie, to lwią część rynku pożerają wyspiarze - Brytyjczycy i Irlandczycy.
W Bułgarii można ich spotkać na każdym kroku. W kameralnym, eleganckim hoteliku Splendid w Warnie śniadanie je nobliwe starsze małżeństwo, dwie młode dziewczyny przeglądające skoroszyty z prospektami agencji nieruchomości i para w średnim wieku wyglądająca na reprezentantów angielskiej klasy robotniczej. Wszyscy przyjechali po apartamenty z widokiem na morze.
Dziadowskie, zapyziałe miasteczko Elhowo pod turecką granicą ma przy głównej ulicy ze trzy biura nieruchomości z ofertami po angielsku wywieszonymi w brudnych witrynach. Obok biur nieruchomości swoje siedziby mają firmy budowlane reklamujące usługi w zakresie remontów, instalatorstwa wodno-kanalizacyjnego, budowy basenów, całorocznej konserwacji - wszystko po angielsku.
Jest jeszcze anglojęzyczne biuro prawnika, gdzie w ekspresowym tempie można zostać właścicielem papierowej firmy, niezbędnej, by kupić nieruchomość w Bułgarii. Do morza jest stąd 180 kilometrów, do wysokich gór jeszcze dalej. Samochód kempingowy z literkami GB z żółtą tablicą rejestracyjną dowodzi, że nawet w miejscu ponurym jak zły sen Stasiuka znajdzie się Anglik chcący kupić wiejską chałupę z prefabrykatów (innych w tym rejonie Bułgarii nie ma).
Zanim Irina zabierze nas na wizję lokalną, pokazuje na ekranie komputera wizualizacje budowanych osiedli. Wariant comfort, wariant lux. Panele albo drewno tekowe. Najlepsze spa w Bułgarii, własna sala kinowa. Unikalne to, bajeczne tamto. Tu dostęp do osiedla od strony wyciągów blokuje rzeka, ale most będzie, będzie. Na pewno. Irina pokazuje na planie.
W kompleksie Orchard (faza trzecia) ceny od 50 tysięcy do 163 tysięcy euro. Dwupoziomowe salony z oknami od sufitu do podłogi. - Everything you can imagine. Wszystko, o czym zamarzysz - hipnotyzuje głosem Irina wyraźnie zachwycona ofertą własnej firmy. Potem ruszamy w teren. Na plac budowy dostajemy się po rachitycznej kładce nad rwącym potokiem. Drabiną na dół, drabiną w górę. Architektura alpejska, architekt ze Szwajcarii.
Oglądamy zrealizowane już osiedle. W ubiegłym sezonie przyjęło pierwszych gości. Wszędzie zapach cementowego pyłu. Irina pokazuje nam przykładowe studio. Podchodzę do okna. Widok wprost na sąsiedni plac budowy. Pod moimi stopami uginają się wybrzuszone panele podłogowe. Tanio i dobrze
Zdecydowana większość spośród siedmiu i pół miliona Bułgarów (w chwili upadku komunizmu kraj liczył o milion mieszkańców więcej) oczekuje wejścia do Unii Europejskiej z entuzjazmem. W Sofii na każdym większym placu elektroniczne tablice odliczają już dni do tej historycznej chwili. Gwiaździste flagi witają na przejściu granicznym od strony Serbii, powiewają przed urzędami centralnymi w stolicy i nad wiejskimi szkołami.
Problem w tym, że ludzie mają zbyt wielkie oczekiwania związane z Unią- mówi Emil Cenkow, dyrektor Centrum Informacyjnego Rady Europy i pracownik sofijskiego Centrum Studiów nad Demokracją. Bieżący rok jest najlepszy od dziesięcioleci, jeśli chodzi o wzrost poziomu życia. Rosną inwestycje, spada bezrobocie, przestępczość, korupcja. Turystyka daje gospodarce ogromny zastrzyk gotówki - wylicza Cenkow. Po czym dodaje: - Ale ogólnie to sytua- cja ekonomiczna Bułgarów jest katastrofalna. Jest bardzo źle.
"Jest tam jakaś cywilizacja?" - takiego SMS-a przysyła mi z Polski przyjaciel. W Sofii cywilizacja jest typowo południowoeuropejska. Miasto pod wieloma względami przypomina Ateny. Na każdym rogu serwują świetną kawę, wielkie witryny butików sąsiadują z pełnymi ludzi restauracjami, gdzie znakomicie karmią. Neonowy babilon.
Nad obłażącymi z tynku nowoczesnymi kamienicami z lat 30. lśnią reklamy Johnny'ego Walkera, wódek, likierów, piwa. Wielkomiejskie, wąskie ulice zatłoczone drogimi samochodami (o, jest i lamborghini!). Po koszmarnie krzywych chodnikach, osranych na cacy, paraduje tłum niby wciąż jeszcze postkomunistyczny, ale zaskakująco pozbawiony kompleksów.
I jak ci się to wszystko widzi? - pyta w końcu Andrzej, towarzyszący mi fotograf, pół Bułgar, który w Sofii spędził wiekszą część dzieciństwa.
No, dla mnie super - konstatuję nad wielką michą sałatki szopskiej. Ale żaden z nas nie ma wątpliwości, że wyrażając entuzjazm dla bułgarskiej rzeczywistości, myślimy naszymi kieszeniami.
Wszystko jest za darmo, a jedzenie dobre. To jedyne dwie rzeczy, które zostają w głowach cudzoziemców po wizycie w Bułgarii. Trudno kogokolwiek zainteresować tym, że jest tu coś więcej niż tanio i smacznie - mówi Magdalena Rahn, dziennikarka tygodnika "Echo Sofii".
Najsłynniejszy współczesny artysta bułgarski, gwiazda światowych biennale i galerii z dziwną sztuką, Nedko Solakow, stworzył w tym roku dzieło o nazwie "BG Bar". Eksponowany na wystawie w rodzinnym domu Eliasa Canettiego w naddunajskim mieście Russe "BG Bar" to po prostu knajpiany bar w kształcie Bułgarii.
Kontur kraju to elegancka drewniana lada, kelner stoi pośrodku. Można wypić espresso i zjeść tartinki z ogórkiem, serem szopskim i pomidorem (podstawowe składniki narodowej sałatki szopskiej) ułożonymi w bułgarską flagę. Ponieważ wystawa odbywa się w publicznej galerii, palenie i picie alkoholu jest zabronione. Ale rzecz dzieje się w Bułgarii, więc zgodnie z zaleceniem artysty na ciche żądanie klientów barman podaje drinki spod lady, a i z palenia nikt nie robi afery.
Powiedzmy, że to komentarz artysty na temat stosunku Bułgarii do unijnych norm i regulacji - mówi Solakow. A idea baru? To proste. Ten kraj był przez wszystkich dookoła traktowany jako miejsce, gdzie można wpaść i się napić. Solakow ma na myśli Rzymian, Greków, Turków, Rosjan, a dziś turystów i amatorów miejscowego rynku nieruchomości. - BG Bar to tani lokal - podkreśla Solakow.
Wiara, Nadzieja, Miłość
Z Banska na południe, ku greckiej granicy, ciągną się Rodopy, jesienią szczególnie malownicze. Rozproszone po dolinach wioski zamieszkują Pomacy - bułgarscy muzułmanie, których w kraju jest około pół miliona. Kobiety noszą tu kolorowe szarawary zamiast spódnic. Każda wieś ma odnowiony meczet.
Zaraz, zaraz... odnowiony meczet?
Tak, pieniądze na meczety płyną z Arabii Saudyjskiej. Nasze służby od kilku lat alarmują, że aktywność wahabitów na Bałkanach może stać się poważnym problemem- mówi Iwan Krastew, słynny bułgarski politolog. Wahabizm to ortodoksyjny ruch islamski dominujący w Arabii Saudyjskiej.
Wahabici sponsorują odrodzenie islamskie (w wersji fundamentalistycznej) w Albanii, Bośni, Kosowie, azjatyckich krajach byłego ZSRR i właśnie w Bułgarii. - I bułgarscy Turcy, i Pomacy byli do niedawna równie zeświecczeni jak ludność prawosławna. Ich religijność sprowadzała się do kilku tradycyjnych obrzędów. Poza tym jedli wieprzowinę i obchodzili Boże Narodzenie jak wszyscy. Teraz to się zaczyna zmieniać. W dodatku towarzyszą temu zachęty finansowe - tłumaczy Krastew. Religijność w bułgarskim krajobrazie to w ogóle duża nowość. - Tu religia nikogo nie obchodzi, moralny konserwatyzm nie istnieje - mówi Emil Cenkow, mając na myśli prawosławną większość społeczeństwa. W każdej porządnej hotelowej łazience w Bułgarii na gościa czeka nie tylko paczuszka z czepkiem kąpielowym, szampon i żel pod prysznic, ale i ładnie zapakowana prezerwatywa. Każde obcojęzyczne czasopismo ocieka reklamami klubów z panienkami. Wielkie reklamy kierują w miastach do sex-shopów, salonów striptizu i agencji. Tu nie ma hipokryzji z
ukradkowym wsadzaniem ulotek za wycieraczkę samochodu.
Czy oglądałeś już naszą telewizję? Widziałeś, jak tu wygląda show-biznes? Słyszałeś słowa największych przebojów? - pyta Iwan Krastew. W Rodopach przy budowie tamy od dwóch lat pracuje Jan Gandziarowski, polski inżynier zatrudniony przez austriacką firmę budowlaną. Od dwóch lat mieszka z żoną w górskiej mieścinie Devin i ma wielką praktyczną wiedzę na temat legendarnej bułgarskiej korupcji, nieformalnych powiązań, kombinacji, dla których wielka inwestycja jest idealną pożywką.
Siedzimy przy piwie w popularnej wśród miejscowych jadłodajni, Gandziarowski snuje swą mroczną opowieść, tymczasem nad barem ryczy telewizor nastawiony na muzyczną stację FenTV.
Tu nikt nie rozumie związku pomiędzy pracą a zyskiem. Potwornie niskie zarobki wykrzywiają normalne relacje ekonomiczne. I międzyludzkie - Gandziarowski stara się mówić oględnie. Ale na ekranie telewizora wszystko jest jasne. Półnagie, wyglądające jak dziwki wokalistki - gwiazdy wiją się w seksualnych spazmach. Gwiazdy nie mają nazwisk, tylko imiona - Alisja, Anelia, Dimana, Danaia.
Teodora właśnie rozkłada nogi na masce czerwonego ferrari. Lubieżnie całuje logo firmy, czarnego ogiera. Fagas z klatką piersiową jak winda towarowa chwyta głowę gwiazdy i wykonuje w stronę tejże głowy jednoznaczne ruchy biodrami. Ogólnie rzecz biorąc, oglądamy soft porno. Nasza Doda na tle tutejszego szołbizu to początkująca katechetka.
Mamy Cyfrę+, więc bułgarskiej telewizji nie oglądamy. Czasem jak schodzę do naszych gospodarzy, to jednym okiem patrzę, bo oni mają zawsze włączony telewizor. Zauważyłem, że tu politycy występujący w programach publicystycznych mają karki jak te osiłki z teledysków - mówi Gandziarowski.
Telewizja Nova emituje trzecią edycję "Big Brothera". Sensacją są trojaczki Wiera, Nadjeżda i Lubow, wulgarne tlenione blondyny. Wiara, nadzieja, miłość. Pieniądze, seks, samochody. No i władza. Burmistrz Sofii, arcypopularny Bojko Borisow, to były goryl Teodora Żiwkowa, a później cara Symeona III. Karateka, założyciel potężnej firmy ochroniarskiej. Kobiety za nim szaleją.
Kluczowym symbolem naszej zbiorowej wyobraźni jest postać zapaśnika - mówi profesor Aleksander Kiossew, historyk idei i literaturoznawca z Uniwersytetu Sofijskiego.
To byli sportowcy - głównie zapaśnicy i ciężarowcy - stanowią dziś biznesową elitę Bułgarii. Koniec komunizmu oznaczał koniec masowego sportu. W Bułgarii szczególny nacisk państwo kładło właśnie na te dwie dyscypliny. Być może współgrało to z tradycyjnym, bałkańskim wzorcem mężczyzny. I oto ci aspirujący twardziele znaleźli się na lodzie. Na lodzie znaleźli się też komandosi z elitarnych jednostek rozwiązanych u progu lat 90.
Grupy przestępcze, firmy ochroniarskie, firmy zajmujące się odzyskiwaniem długów - to były pierwsze duże prywatne organizmy gospodarcze Bułgarii. Jedna z takich grup - TIM - rządzi dziś Warną. Tihomir Mitew, Iwo Kamenow, Marin Mitew, trzej byli komandosi, kontrolują dziś cały eksport zboża z Bułgarii, rynek nieruchomości wokół Warny, niedawno kupili Centralny Bank Spółdzielczy.
Grupa TIM zatrudnia około 10 tysięcy ludzi w ponad 150 firmach. Między innymi w wydawnictwach prasowych i stacjach telewizyjnych. Dlatego media w Bułgarii, jak mówi Kiossew, raczej zajmują się gloryfikacją typów spod ciemnej gwiazdy niż patrzeniem im na ręce. Normalny kraj
Od kilku miesięcy Bułgaria żyje sporem o muzułmańskie chusty w szkołach. Oprócz pół miliona Pomaków jest tu przecież także ponad 700 tysięcy etnicznych Turków, pewna część z nich też przeżywa religijne przebudzenie. We wrześniu władze oświatowe wydały zakaz noszenia symboli religijnych. Uniwersytety są podzielone. Tradycyjne napięcie między Bułgarami a Turkami rośnie. To ono jest wodą na młyn nacjonalistycznej partii Ataka i jej charyzmatycznego lidera Wolena Siderowa, który w niedawnych wyborach prezydenckich awansował do drugiej tury.
Ostatnio głosił, żeby zażądać od Turcji 20 miliardów euro odszkodowania za stulecia okupacji. Ale poza tym to Siderow raczej nie proponuje gotowych rozwiązań, tylko wskazuje na problemy. Nikomu niczego nie obiecuje. To sprytna strategia polityczna - mówi Iwan Krastew. Siderow wypłynął jako gwiazda telewizyjna. W kablówce o nazwie Ataka prowadził brutalny show polityczny, gdzie obrzucał błotem wszystkich i wszystko. Krastew w tym upatruje źródeł sukcesów populisty.
On po prostu skanalizował zbiorową podświadomość. Całą tę zajadłość, którą ludzie wylewają z siebie na forach internetowych i w naszej telewizji kablowej, w której wiele programów opiera się na telefonach od zacietrzewionych widzów. Siderow przemówił takim samym językiem - wyjaśnia Krastew. Bułgarski populista nawołuje, by pozwolić całej romskiej populacji - 700 tysiącom ludzi - wynieść się do Austrii. Jest przeciwny mającym tu niebawem powstać bazom amerykańskiej armii. Proste populistyczne hasła, takie same można usłyszeć w krajach starej Unii.
Nawet Siderow nie jest w ideologicznym konflikcie z Zachodem. W Bułgarii tylko islam jest alternatywą dla świeckiego, oświeceniowego modelu społeczeństwa. Wy, Polacy, stale dążycie do budowy tej waszej moralnej utopii i do narzucenia jej Europie. Macie swoją katolicką alternatywę wobec nowoczesnej Europy. Bułgarom raczej zależy na wygodnym usadowieniu się w Unii i kombinowaniu, jak by tu oszukać ją na parę euro - mówi Iwan Krastew.
Wiesz, mój przyjaciel Bułgar mieszka w Łodzi. Ostatnio, jak wpada do Bułgarii, to cieszy się, że znów jest w normalnym, europejskim kraju - żartuje Aleksander Kiossew.
Dzień po spotkaniach z sofijskimi intelektualistami trafiamy na totalną prowincję w poszukiwaniu "problemu romskiego" i "prawdziwych Bałkanów", o których stale rozmawiam z Andrzejem w samochodzie. Wieczorem wysyłam SMS-a do kolegi. "Pozdrowienia z Hermanli pod turecką granicą. Same bloki, prostytutki i kasyna dla tirowców. Ale mi Bałkany". Po chwili dostaję odpowiedź: "Pozdrowienia z Warszawy pod ruską granicą. Same bloki, sklepy z wódą, prostytutki i kaczory. Ale mi Europa".
Rozglądam się wkoło jeszcze raz. Przede mną stoi elegancka filiżanka z pysznym espresso. Knajpa pełna młodzieńców o przemytniczej aparycji i ich narzeczonych wystylizowanych na gwiazdy miejscowej estrady. Nikt nie jest pijany. Nikt nie posyła nam zaczepnych spojrzeń. Pod białoruską granicą mogłoby być mniej przyjemnie.
Marcel Andino Velez