ŚwiatBrytyjski Trump, amerykański Johnson. Co łączy blondwłosych przywódców

Brytyjski Trump, amerykański Johnson. Co łączy blondwłosych przywódców

Donalda Trumpa i Borisa Johnsona łączy więcej niż tylko uroda. Obydwaj są bogatymi i bezwstydnymi skandalistami, którzy prawdą posługują się nadzwyczaj oszczędnie. Choć dzieli ich równie wiele, to ze względu na brexit są na siebie skazani.

Brytyjski Trump, amerykański Johnson. Co łączy blondwłosych przywódców
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Ben Birchall
Oskar Górzyński

26.07.2019 | aktual.: 26.07.2019 10:39

- Jest twardy, jest bystry. Nazywają go brytyjskim Trumpem. I to dobrze, bo mnie tam lubią - tak ze sceny w Waszyngtonie chwalił nowego brytyjskiego premiera Donald Trump. Jak to często bywa, jego słowa miały luźny związek z prawdą. Johnson jest w brytyjskiej polityce znany od dekad i jest tam znacznie bardziej lubiany niż Trump - nawet jeśli lubiany tylko przez połowę kraju.

Mimo to trudno powstrzymać się o od porównań, bo podobieństw między dwoma kontrowersyjnymi politykami jest mnóstwo. Łączą ich nie tylko blond-czupryny (w obu przypadkach układane z wielką atencją) czy fakt, że obaj urodzili się w Nowym Jorku w zamożnych rodzinach o obcych korzeniach (dziadek Trumpa był Niemcem; pradziadek Johnsona tureckim politykiem).

Boris Johnson i Donald Trump. Potrafią zrobić show

Być może najbardziej oczywistym podobieństwem rządzących anglosaskimi mocarstwami jest showmaństwo. Trump biznesmenem był średnim (bardzo wiele z jego inwestycji kończyło się kompletną klapą i musiał być ratowany pożyczkami od ojca-miliardera), jednak prawdziwe powołanie - i markę przynoszącą mu zyski - znalazł w show-biznesie i reality show.

Johnson zaczynał od dziennikarstwa, gdzie jako korespondent brytyjskich dzienników w Brukseli obrzydzał brytyjczykom Unię Europejską, rozdmuchując lub wręcz wymyślając historie o unijnym rozpasaniu, absurdalnych regulacjach i zamachach na takie filary brytyjskiej kultury jak czipsy o smaku krewetkowym. To, że - wbrew artykułom Johnsona - żadnego zakazu na czpisy nie wprowadzono, miało drugorzędne znaczenie.

Jak wspominał weteran brukselskich korespondentów Jean Quatremer, dewiza Johnsona - którą otwarcie chwalił się w rozmowach z kolegami dziennikarzami - brzmiała "nie można pozwolić faktom stanąć na drodze do dobrej historii". Za kompletne zmyślenie dwóch takich historii Johnson wyleciał zresztą z The Times, ale jego historie były na tyle chwytliwe i popularne wśród czytelników, że szybko przyjął go prawicowy The Telegraph.

Nawyk wymyślania historii o krwiożerczej Unii pozostał mu do dziś. W ostatniej debacie przed wyborami lidera Partii Konserwatywnej Johnson wymachiwał z podium wędzonym śledziem, krytykując brukselską biurokracje za przepisy utrudniające sprzedaż ryb. Szybko okazało się, że była to czysta bujda. Regulacje, o których mówił Johnson były wprowadzone przez władze brytyjskie. Podobnie jak w latach 90., jawne kłamstwo nie przeszkodziło mu jednak zrobić kolejnego kroku w swojej karierze.

Boris Johnson, czyli polityk o moralności ulicznego kota

Bogaci ekscentrycy rzadko kiedy kierują się takimi samymi zasadami, jakie obowiązują resztę społeczeństwa. Nie inaczej jest w przypadku Borisa i Donalda. Obaj blond-skandaliści są dwukrotnie rozwiedzeni i byli bohaterami wielu łóżkowych afer. Podboje - czasem podboje w sensie dosłownym - Trumpa są dobrze znane, choćby dzięki skandalowi z romansem z gwiazdą porno Stormy Daniels czy z licznych oskarżeń o molestowanie (oskarżenia wobec Amerykanina wysunęło już ponad 20 kobiet).

Johnson wypada nieco grzeczniej, choć o jego ekscesach w środowisku dzienniarsko-politycznym krążą legendy. Były redaktor naczelny sprzyjającego mu tabloidu "Daily Mail" Paul Dacre podsumował obyczaje Johnsona w następujących słowach:

"Powiedzienie, że ma moralność bezpańskiego kota byłoby obrazą dla kociego gatunku".

Sam Boris miał skarżyć się kolegom, że musi mieć kochanki, bo "dosłownie go rozsadza". Kiedy zaś porzucił pierwszą żonę Mariną dla kochanki Petronelli Wyatt, żartowano, że BoJo będzie musiał wypełnić wakat na stanowisku kobiety nr 2. Dość powiedzieć, że nadal nie jest do końca jasne, ile nowy brytyjski premier spłodził dzieci (choć przyznaje się do pięciu).

Nie wszystkie skandale miały naturę seksualną. Trump ma na swoim koncie interesy z mafiozami, oszukiwanie swoich klientów i zatrudnianie nielegalnych imigrantów. Jako mer Londynu Johnson miał kilka spektakularnie nietrafionych projektów i inwestycji. Został też nagrany, jak omawia plan pobicia dziennikarza z konkurencyjnej gazety.

Żadna afera jednak nie przeszkodziła im w ich karierze. Wszystko dzięki świadomie budowanemu karykaturalnego wizerunku, dzięki którym zwyczajowe normy i zasady rządzące polityką ich po prostu nie dotyczyły.

- Popełniał błędy i miał wpadki, ale zawsze robił to w sposób czarujący. Po nich zwykło się po prostu mówić "Boris to Boris" i machać ręką. Zawsze grał klauna, udawał, że jest głupszy niż jest. A był bystry i oczytany - wspominał w rozmowie z WP Władysław Teofil Bartoszewski, który z Johnsonem miał do czynienia podczas pracy w Oxfordzie.

Niegłupi i głupszy

I być może właśnie na tym polega największa różnica miedzy blondwłosymi przywódcami. O ile Trump jest stroniącym od książek ignorantem, który nie jest w stanie przyswoić kilkustronicowych dokumentów, Johnson jest oczytany i błyskotliwy. W środowisku znany jest z cytowania na zawołanie łacińskich sentencji czy wypowiadanych w oryginale cytatów z greckich myślicieli. Jest też świadomy własnych słabości - nawet jeśli równocześnie stara się przedstawiać w mediach jako nowe wcielenie Churchilla.

Obaj przywódcy różnią się też poglądami - o ile można powiedzieć, że jakieś mają. Trump jest nacjonalistą zwalczającym globalizm, wolny handel i imigrantów, Johnson - przynajmniej jako mer Londynu - dał się poznać jako globalista i promotor tolerancji. Jak teraz zapowiadał, jednym z pierwszych decyzji jako premiera miało być jednostronne zapewnienie praw dla obywateli UE mieszkających na Wyspach.

Nic dziwnego więc, że kiedy Trump ubiegał się o prezydenturę, Anglik nie krył się ze swoją oceną ówczesnego kandydata. Po tym jak Trump opowiadał wyborcom o "strefach no-go" w Londynie, Johnson stwierdził, że jego komentarze są "totalnym nonsensem", a sam kandydat "zdradza dość osłupiającą ignorację, która szczerze mówiąc czyni go niezdolnym do sprawowania urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych".

Boris na łasce Donalda

Tak było zanim Trump został prezydentem, a Johnson spełnił swoje ambicje zamieszkania przy Downing Street 10. Już dwa lata później, w 2017 roku Johnson odwiedził Waszyngton jako szef brytyjskiego MSZ, jego ocena całkowicie się zmieniła. Zaś kiedy w trakcie wyścigu o fotel brytyjskiego premiera Trump brutalnie mieszał z błotem brytyjskiego ambasadora Kima Darrocha, Johnson milczał.

Milczał niekoniecznie dlatego, że amerykański prezydent jest popularny na Wyspach (bo nie jest). Zrobił to raczej dlatego, że jeśli Johnson spełni swoją obietnicę i Wielka Brytania wyjdzie z UE 31 października (a nawet wcześniej!), USA będą głównym sojusznikiem Wielkiej Brytanii, na którym Londyn będzie polegać bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Czy tego chcą, czy nie, Boris i Donald muszą być przyjaciółmi.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (27)