Brytyjski jastrząb płaci za krwiożerczość
Premier W. Brytanii Tony Blair płaci wysoką cenę za swą gotowość do podjęcia razem z USA wojny z Irakiem. Jego notowania w sondażach bardzo spadły, a jego ambitne plany, by stać się transatlantyckim pomostem, wydają się jeszcze złudniejsze. W najnowszej ankiecie, której wyniki ogłosił wtorkowy "Times", rządząca Partia Pracy Blaira uzyskała 35% poparcia, tylko jeden punkt procentowy więcej niż jej rywale, konserwatyści.
Z innych sondaży wynika, że większość Brytyjczyków nie poparłaby ataku na Irak bez mandatu Narodów Zjednoczonych, a wielu nie zgadza się na wojnę nawet za zgodą ONZ.
_ "Miliony ludzi uważają w głębi duszy, że rząd brytyjski nie ma racji - powiedział laburzystowski poseł do Izby Gmin Jeremy Corbyn. - Jesteśmy bardzo izolowani zarówno w Europie, jak i na świecie"_.
Transmitowane przez telewizję w zeszłym tygodniu spotkanie z publicznością wykazało, że premier utracił kontakt ze zwykłymi Brytyjczykami - tymi, którzy go wybrali. Blair musiał odpowiadać na serię nieprzychylnych pytań, dotyczących zwłaszcza jego jednoznacznego poparcia dla prezydenta USA, George`a W. Busha.
Równie ostra jest opozycja w szeregach Partii Pracy. Wielu laburzystów oburza się na niezłomne wspieranie Busha i boleje z powodu oddalania się Brytanii od wielkich rozgrywających w Europie - Francji i Niemiec.
Blair, który od sześciu lat jest u władzy i ma ogromną większość w parlamencie, nie wpada w panikę, przynajmniej na razie. Jeśli jednak wojna - dziś bardzo prawdopodobna - będzie się przeciągać, pozycja premiera może trwale ucierpieć.
Ważnym sprawdzianem będą 1 maja wybory do parlamentów Szkocji i Walii oraz do rad samorządowych w Anglii. Jednak Blair musi się liczyć z krytycznymi głosami na konferencji partyjnej w najbliższy weekend. W Londynie do pół miliona osób ma zjawić się w sobotę na demonstracji zapowiadanej jako największy protest antywojenny od kilkudziesięciu lat.
Rzecznik Blaira powiedział, że premier weźmie udział w nadzwyczajnym szczycie Unii Europejskiej na temat kryzysu irackiego, zwołanym na poniedziałek do Brukseli przez Grecję jako przewodniczącą UE, ale nie pojedzie tam z gałązką oliwną.
"Jest jasne, że są kraje, które zajmują inne stanowisko, ale premier jest zupełnie pewien brytyjskich racji w tej debacie" - powiedział rzecznik.
Londyn argumentuje, że nawet 100 tysięcy inspektorów nie zdoła rozbroić Iraku, jeśli reżim Saddama Husajna nie będzie z nimi w pełni współpracować, czego dotychczas nie robi. Bagdad mówi, że żadnej zakazanej broni już nie ma. (mp)