ŚwiatBrexit dzieli brytyjskich Polaków. Korespondencja WP z Londynu

Brexit dzieli brytyjskich Polaków. Korespondencja WP z Londynu

• 23 czerwca zapadnie decyzja czy W. Brytania opuści UE

• Sondaże wskazują, że zwolennicy i przeciwnicy Brexitu idą łeb w łeb

• Mieszkający na Wyspach Polacy też są podzieleni w tej sprawie

Brexit dzieli brytyjskich Polaków. Korespondencja WP z Londynu
Źródło zdjęć: © AFP | Leon Neal
Piotr Gulbicki

Wyjdzie, nie wyjdzie? To pytanie zadaje sobie coraz więcej Polaków zakotwiczonych na Wyspach, w kontekście ewentualnego opuszczenia przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej. A zaraz potem pojawia się kolejna kwestia - jakie będą konsekwencje takiego kroku? I mimo że skutki Brexitu trudno dziś przewidzieć, coraz więcej imigrantów znad Wisły, szczególnie tych mających prawo stałego pobytu, skłania się ku takiemu rozwiązaniu.

350 milionów

Przemek Skwirczynski, członek komitetu Polish Conservatives, formacji działającej przy brytyjskiej Partii Konserwatywnej, a jednocześnie uczestnik kampanii "Vote Leave", mówi wprost: - Dla mnie najważniejsza jest ekonomia, to od niej zależy rozwój kraju. A prawda jest taka, że koszty członkostwa w Unii pochłaniają ogromne kwoty. Według różnych szacunków Wielka Brytania, biorąc pod uwagę wkład własny oraz subwencje otrzymywane z unijnej kasy, w ostatecznym rachunku traci na tym od 250 do 350 milionów funtów tygodniowo! Te pieniądze mogłyby zostać przeznaczone na szkolnictwo, służbę zdrowia i inne ważne sektory, a nie utrzymywanie unijnej biurokracji - przekonuje Skwirczynski, dodając, że Zjednoczone Królestwo bez Unii i tak da sobie radę. Dalej będzie mogło utrzymywać gospodarcze kontakty z krajami członkowskimi, a równocześnie pojawią się możliwości większego otwarcia na Stany Zjednoczone, Chiny oraz państwa dawnej Brytyjskiej Wspólnoty Narodów.

- Zakładam, że pozostaniemy w Europejskim Obszarze Gospodarczym, co gwarantuje swobodny przepływ ludzi, kapitału, usług i towarów. Korzyści te same, a koszty nieporównywalnie mniejsze niż w Unii - mówi Skwirczynski.

Premier kontra burmistrz

To była jedna z najważniejszych obietnic wyborczych Davida Camerona. Konserwatyści wygrali ubiegłoroczną parlamentarną elekcję w cuglach, a nowy-stary premier dotrzymał danego słowa - 23 czerwca Brytyjczycy w referendum zadecydują o opuszczeniu bądź pozostaniu w strukturach Unii. Obecnie, według sondaży, zwolennicy obu tych rozwiązań idą łeb w łeb i zapewne tak pozostanie do końca kampanii. Sam Cameron po niedawnych negocjacjach z przedstawicielami Wspólnoty jest przeciwko Brexitowi, ale już jego partyjny kolega, burmistrz Londynu Boris Johnson, wprost przeciwnie.

Podział przekłada się na całe społeczeństwo, jednak oprócz osób mających jasno sprecyzowane poglądy, nie brakuje wyborców niezdecydowanych. Takich, jak Łukasz Filim, prezes organizacji United Poles. Ten mający polskie i brytyjskie obywatelstwo polonijny działacz podkreśla, że gospodarczy sukces Wielka Brytania zawdzięcza w dużej mierze przybyszom z innych krajów, którzy tu pracują i spełniają się zawodowo. Niemniej…

- Owszem, członkostwo w Unii ma swoje zalety, jednak obecna sytuacja jest bardzo płynna i skomplikowana - zarówno ta geopolityczna, jak i ekonomiczna. Spadki na giełdzie oraz potencjalne problemy na rynku pracy sprawiają, że trzeba realnie patrzeć w przyszłość, a bardzo możliwe, że poza Unią szybciej będzie można wprowadzić rozwiązania, które zabezpieczą interesy brytyjskiej gospodarki. Na to nakłada się kryzys imigracyjny na kontynencie i bezradność wobec niego krajów zachodnich - wylicza Filim, podkreślając jednocześnie, że opuszczenie Wspólnoty oznaczałoby wielką niewiadomą. Wiele umów trzeba będzie renegocjować, trudno też przewidzieć w jakim kierunku pójdą nowe uregulowania.

- Skutki tej decyzji będą bardzo poważne, dlatego obserwuję rozwój wydarzeń, analizuję argumenty obu stron, ale jeszcze nie wiem, jak zagłosuję - mówi Filim, zapowiadając zorganizowanie przez United Poles debaty w sprawie Brexitu. Odbędzie się ona 21 kwietnia w Ognisku Polskim w Londynie, a wezmą w niej udział przedstawiciele różnych profesji i narodowości mieszkający na Wyspach - naukowcy, ludzie kultury, sztuki, dziennikarze. Zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii. Podobne wydarzenia zaplanowano również w Birmingham i Manchesterze.

Uaktywnią nieaktywnych

Pięć lat. Tyle czasu, zgodnie z brytyjskim ustawodawstwem, trzeba legalnie przebywać w UK, żeby móc ubiegać się o prawo stałego pobytu. Według szacunków, obecnie nawet 400 tysięcy imigrantów z Polski może nie spełniać tego warunku, a to oznacza, że ich dalsza obecność w Wielkiej Brytanii, po ewentualnym Brexicie, może stanąć pod znakiem zapytania. I właśnie te osoby najbardziej optują za pozostaniem w Unii. Ale nie tylko one. Tłumaczka Kasia Jędrzejewska mieszka w Londynie od 10 lat i też jest za utrzymaniem dotychczasowego status quo.

- Ja osobiście nie obawiam się deportacji czy jakichś większych komplikacji, jednak najgorsza jest niepewność. Nowe rozwiązania mogą utrudnić kontakty z rodziną w kraju, bo nikt nie wie, czy nie będzie potrzebna wiza, żeby móc swobodnie podróżować. Pamiętajmy też, że wielu rodaków prowadzi tu swoje biznesy i zapewne Brexit nie ułatwi im życia - mówi Jędrzejewska, podkreślając, że wynik referendum pozostaje sprawą otwartą. Głosowanie może bowiem zmobilizować antyunijny elektorat, który był dotąd nieaktywny…

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (134)