Bomby beczkowe masakrują syryjskich cywilów. Czy ONZ powstrzyma naloty?
Największym zagrożeniem dla cywilów w Syrii nie jest Państwo Islamskie, a bomby beczkowe zrzucane przez wojska Baszara al-Asada - ocenił niedawno w artykule dla "New York Timesa" Kenneth Roth, szef organizacji Human Rights Watch. Jego słowa miały być przypomnieniem dla światowych przywódców, którzy głośno mówią o zbrodniach dżihadystów, ale wolą przemilczeć grzechy sił syryjskiego prezydenta, bo to właśnie one są oskarżane o krwawe naloty. Czy w końcu wspólnota międzynarodowa zacznie działać i uda się powstrzymać ataki z użyciem bomb beczkowych? Jest cień nadziei.
Bomby beczkowe to prymitywne, ale siejące wyjątkowe zniszczenia, ładunki. Są zbudowane z metalowych zbiorników po ropie, gazie czy wodzie i wypełnione ładunkami wybuchowymi, skrawkami metalu lub śrubami, które działają jak szrapnele. Zrzuca się je ze śmigłowców. Niektóre są w stanie obracać w gruz całe domy.
Ale to nie wszystko, bomby beczkowe zawierać mogą też toksyczne substancje, jak chlor. Był on stosowany jako broń chemiczna już w czasie I wojny światowej. Sto lat po bitwie pod Ypres znów ginąć mają przez niego ludzie. Tym razem w Syrii, bo to właśnie w tym kraju używane są bomby beczkowe, które - według obrońców praw człowieka - zawierają czasem także duszący gaz. Tymczasem chlor, cięższy od powietrza, bardzo szybko dociera do piwnic, gdzie chronią się przed bombardowaniami cywile.
Niezależnie jednak od tego, co zawierają bomby beczkowe, cywile właściwie nie są w stanie się przed nimi uchronić. Ładunki te są bowiem rzucane najczęściej na obszary, gdzie przebywa wielu niewalczących Syryjczyków, a czasem - jeśli wierzyć lokalnym aktywistom - tylko i wyłącznie cywile. Broń ta jest wyjątkowo nieprecyzyjna, dlatego nie używa się jej blisko linii frontu - ucierpieć mogłyby własne siły. Dokładności uderzenia nie sprzyja też to, że bomby beczkowe przenoszą śmigłowce latające na większych wysokościach tak, by nie zostały zestrzelone.
Zresztą nie o precyzję chodzi w takich atakach ani też priorytetem nie jest zgładzenie jak największej liczby bojowników wroga. Bomby beczkowe mają przede wszystkim siać postrach, są zbiorową karą dla ludzi na terenach, które przestał kontrolować rząd. Bo co do jednego zachodni oficjele i organizacje dokumentujące zbrodnie w Syrii są zgodni - oskarżają oni o używanie bomb beczkowych jednostki rządowe, popierające prezydenta Baszara al-Asada. Argumentuje się, że tylko one mają siły powietrzne, w przeciwieństwie do walczących z nimi rebeliantów i radykalnych islamistów. Choć same władze w Syrii wielokrotnie zaprzeczały tym oskarżeniom, nawet ustami samego Asada podczas tegorocznego wywiadu dla brytyjskiej stacji BBC.
Puste wezwania ONZ
Organizacje takie jak Amnesty International i Human Rights Watch wielokrotnie opisywały jednak ataki z użyciem bomb beczkowych w Syrii, przedstawiając na nie zgromadzone przez siebie dowody - zeznania świadków, zapisy wideo, zdjęcia satelitarne zniszczeń (czytaj więcej)
. Ale nie powstrzymało to dalszych nalotów, które prowadziły do masakr.
Podobnie jak bombardowań nie zatrzymała rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ uchwalona (i to jednomyślnie) w lutym 2014 r. - co podkreślał także w swoich komentarzy dla "NYT" szef HRW. Dokument domagał się, by "wszystkie strony konfliktu niezwłocznie zaprzestały wszystkich ataków na cywilów, a także nieprecyzyjnego użycia broni na zaludnionych obszarach, w tym ostrzałów i nalotów, takich jak ataki bombami beczkowymi". A sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon nazwał ataki z użyciem tych ładunków "potwornymi" i przypisał odpowiedzialność za nie wojskom Asada i sprzymierzonymi z nim siłami.
Ale ponad rok od przyjęcia rezolucji, nie tylko pozostaje ona w zakresie powstrzymania ataków z użyciem bomb beczkowych zbiorem pustych słów - takich nalotów nawet przybyło. HRW opublikowała w rocznicę uchwalenia oenzetowskiego dokumentu mapą pokazującą liczbę ataków w prowincji Aleppo - przed i po przegłosowaniu rezolucji. Różnica jest spora. Tylko w Aleppo i Daraa naliczono w ciągu roku od przyjęcia rezolucji RB około półtora tysiąca znaczących miejsc ataków. Zginęły tam tysiące ludzi.
I giną nadal. 11 lipca w nalotach sił rządowych na kontrolowane przez ISIS miasto Al-Bab, w prowincji Aleppo, życie straciło 28 ludzi, w tym 19 cywilów, a wśród nich troje dzieci - wyliczało Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka. Według tego źródła wojsko użyło nawet potężniejszych ładunków niż beczki, opisanych jako "bomby kontenerowe". Władze w Damaszku wszystkiemu zaprzeczyły. 13 lipca w kolejnym ataku z powietrza ginie w Al-Bab 35 osób. Ze śmigłowców zrzuconych miało zostać osiem bomb beczkowych – donosił International Bussines Times. 16 lipca przez bomby beczkowe zrzucane ze śmigłowców na miasto życie straciło, według SOPC, 11 cywilów.
To kilka z ostatnich ataków i to na tylko jedną miejscowość. Tymczasem podobnych nalotów ma być znacznie więcej. Według Amnesty International, która w maju tego roku przedstawiła raport na temat ataków z użyciem bomb beczkowych w Syrii, takie ładunki są zrzucane nawet w pobliżu szkół, szpitali, meczetów czy targowisk.
- Należy zaprzestać używania bomb beczkowych. Wszystkie dowody wskazują na to, że za przytłaczającą większości cywilnych ofiar konfliktu w Syrii odpowiada taka nieprecyzyjna broń lotnicza - mówił w maju, po jednym z nalotów w prowincji Aleppo, w których zginęło ok. 70 osób, Staffan de Mistura, specjalny wysłannik ONZ do Syrii.
"FP" o nowych staraniach, by zatrzymać naloty
Do tej pory jednak najczęściej kończyło się na wyrazach oburzenia (bo rezolucji ONZ nie egzekwowano) lub ogromnego przejęcia ze strony polityków. Jak po czerwcowych przesłuchaniu przed komitetem spraw zagranicznych amerykańskiego Kongresu lekarzy z Syrii, świadków ataków z użyciem bomb beczkowych wypełnionych - jak zeznali - chlorem. Przewodniczący komitetu Ed Royce ocenił, że "amerykańska polityka musi się zmienić", mówiąc o wprowadzeniu strefy zakazu lotów nad Syrią. - Syryjczycy nie byliby dłużej zmuszeni do wybierania pomiędzy pozostawaniem na powierzchni, gdzie mogą zginąć od szrapneli, które Asad pakuje do bomb beczkowych, a chowanie się pod ziemią, gdzie są bardziej narażeni na uduszenie się gazowym chlorem - oceniał, mówiąc także o niemilitarnych metodach ostrzegania cywili przed nalotami.
Czy za słowami mogą wkrótce pójść czyny? Jak donosi amerykański magazyn "Foreign Policy", Francja, przy wsparciu USA i Wielkiej Brytanii, pracuje nad projektem, który dałby "możliwość nałożenia bliżej nieokreślonych sankcji na Syrię, jeśli będzie nadal używać bomb beczkowych". Powstałaby też grupa monitorująca doniesienia o takich atakach. Według magazynu do tej pory wstrzymywano się z głosowaniem nad taką inicjatywą, ponieważ Amerykanom zależało, by Rosja poparła inną rezolucję, dotyczącą ustalenia sprawców ataków chemicznych w Syrii, także z użyciem chloru. Stało się to w ostatni piątek.
Czy Moskwa poprze także rozwiązania dla Syrii, które miałyby na celu powstrzymanie nalotów z użyciem wszystkich bomb beczkowych? "FP" zaznacza, że to wielka niewiadoma. Do tej pory Rosja często stawała po stronie Asada, blokując niektóre rezolucje. Ale nie wszystkie.
Według danych opozycyjnego Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka, tylko w lipcu tego roku bomby beczkowe zabiły 368 osób, w tym 83 dzieci i 63 kobiety.